Skinął głową ze zrozumieniem i poprowadził ją ścieżką wspinającą się na urwisko nad plażą.
– Chciałbym tylko usłyszeć kilka wyjaśnień, Emmy. -Dlaczego? Co pana obchodzi, co robię o północy?
– Mówiłem ci już, że mnie zainteresowałaś. Przyjechałaś tydzień temu, zupełnie sama, i wynajęłaś dom o jedną przecznicę od mojego. Jest środek zimy. W tej części kraju nie jest to raczej sezon turystyczny. Przez całe dnie obserwujesz ten pusty dom na plaży, a potem pewnej nocy widzę, że schodzisz ulicą w stronę ścieżki i zastaję cię przy tym domu w chwili, gdy masz się zamiar do niego włamać. Pytam sam siebie, co można ukraść z takiej ruiny i dlaczego kobieta taka jak ty miałaby tu przyjeżdżać w środku zimy i dokonywać takich wyczynów, i nie potrafię wymyślić żadnej odpowiedzi. Dlatego obydwaj z Kserksesem postanowiliśmy pójść dzisiaj za tobą i zapytać. Proste, prawda?
– Za proste. Panie Colter, zapewniam pana, że to nie pańska sprawa. To nie ma z panem absolutnie nic wspólnego. – Emelina przypomniała sobie rzeczy, jakie słyszała o tym człowieku, i wzdrygnęła się.
– Mafia – oświadczyła tego ranka kelnerka w kawiarni, gdzie Emelina piła poranną kawę, klientowi siedzącemu przy sąsiednim stoliku. -Prawdopodobnie na wschodzie zrobiło się za gorąco i ukrywa się tutaj, aż będzie mógł bezpiecznie wrócić.
Emelina wiedziała, że kelnerka nie była odosobniona w swoich wnioskach.
– Człowiek syndykatu – oznajmił sprzedawca w sklepie spożywczym, gdy osoba stojąca w kolejce przed Emelina wymieniła nazwisko Coltera.
Julian Colter stanowił przedmiot wielu dociekań wśród mieszkańców wioski. Nie szukał towarzystwa, w rozmowach z urzędnikiem czy sprzedawcą zachowywał dystans i wszędzie chodził ze swoim psem. Wszyscy wiedzieli, że dobermany to okrutne bestie, tresowane do ataku. W oczach mieszkańców wioski pies tej rasy był odpowiednim towarzyszem dla takiego człowieka.
Emelina zaryzykowała ukradkowe spojrzenie na mężczyznę, który szedł obok niej. To była prawda. Istniały pewne podobieństwa między psem a jego panem. Tego wieczoru po raz pierwszy zobaczyła Juliana Coltera z bliska i teraz już rozumiała, skąd się wzięło wrażenie mieszkańców wioski.
Z orlego nosa i agresywnej szczęki emanowała siła. W wilgotnym powietrzu kruczoczarne włosy wyglądały na jeszcze ciemniejsze. Skronie miał posrebrzone i widać było, że gdy przekroczy czterdziestkę, ta siwizna zacznie się szybko rozszerzać.
Emelina pomyślała bezlitośnie, że nie zostało mujuż dużo czasu do tej chwili. Gdyby miała określić jego wiek, powiedziałaby, że może mieć trzydzieści osiem lub trzydzieści dziewięć lat, ale jeśli chodzi o doświadczenie życiowe, Julian Colter prawdopodobnie jest o wiele starszy. Ponuro wyrzeźbione linie w kącikach ust i odległy, cyniczny wyraz ciemnych oczu świadczyły o tym, że Colter zapłacił wysoką cenę za swe doświadczenie.
Ciało miał smukłe i silne. Ciężka skórzana kurtka nie wpływała na lekkość jego ruchów, przywodzących na myśl naturalny wdzięk ruchów psa. Emelina nerwowo przygryzła dolną wargę. Czy pod skórzaną kurtką miał broń? Co powinna teraz zrobić? Musi go jakoś przekonać, że nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, sądziła bowiem, że prawdopodobnie właśnie dlatego śledził ją dzisiejszego wieczoru. To naturalne, że ukrywający się pod przybranym nazwiskiem szef mafii jest podejrzliwy wobec innej obcej osoby w wiosce.
Kserkses wbiegł na urwisko i czekał na nich. Gdy się z nim zrównali, odwrócił się i pobiegł do najbliższego domu. Julian w milczeniu wyjął klucz i włożył go w zamek.
– Prawdopodobnie nie ma potrzeby zamykać drzwi w tej okolicy, ale niektóre nawyki trudno jest przełamać, prawda? – zapytał przeciągle, otwierając drzwi przed swym niechętnym gościem. – Tym bardziej że jakieś obce osoby kręcą się tu po nocy…
Kserkses delikatnie dotknął nosem dłoni Emeliny, jakby zapraszając ją do środka. Wzdrygnęła się nerwowo.
– Wszystko w porządku. Wydaje mi się, że Kserkses cię lubi – powiedział Julian, przeprowadzając ją przez próg.
– Skąd wiesz? – zapytała niechętnie.
– Bo jeszcze nie skoczył ci do gardła, prawda? – Julian zapalił światło. Na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech.
– Twoje poczucie humoru pozostawia nieco do życzenia – powiedziała Emelina i odruchowo skierowała się w stronę kominka, na którym jeszcze żarzyły się pozostałości ognia. Dom był typowy dla tej okolicy, wyglądał tak samo jak inne zniszczone wiatrem i deszczem budynki rozrzucone po wzgórzach. Na podłodze leżały przetarte dywaniki, meble były stare i odrapane, ale mimo to było tu zaskakująco przyjemnie.
– Naleję ci brandy. Jest bardzo zimno na dworze, a ty masz na sobie tylko ten cienki sweter.
Emelina nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru wyjaśniać, że chodziło jej o swobodę ruchów na wypadek, gdyby trzeba było uciekać lub się schować. Julian nalewał brandy w małej kuchni. Emelina czuła na sobie jego taksujące spojrzenie i wiedziała, co on widzi.
Długi kasztanowy warkocz spadał jej na plecy. Ściągnięte z czoła gęste włosy odkrywały przeciętne rysy twarzy. W każdym razie Emelina zawsze uważała je za przeciętne. W jej twarzy dominowały duże, lekko skośne oczy, które nie były ani niebieskie, ani zielone. Pod nimi znajdował się prosty nos i miękko zarysowane usta. Miała trzydzieści jeden lat.
Żaden z rysów jej twarzy, potraktowany osobno, nie miał w sobie niczego szczególnego, ale razem tworzyły wyrazistą, bardzo indywidualną całość, która odzwierciedlała jej osobowość. Patrząc na Emelinę, nie można było wątpić, że pod tą twarzą kryje się inteligencja, wyobraźnia, ciekawość świata i spostrzegawczość. Była to twarz, na której łatwo odbijały się śmiech, zdumienie i wszelkie inne uczucia. Ci, którzy znali ją dobrze, byli przekonani, że w chwilach dużego napięcia emocjonalnego jej oczy zmieniają kolor.
Patrząc w lustro Emelina widziała, że wygląda zdrowo. Ten zdrowy wygląd podkreślały jeszcze wydatne zaokrąglenia jej kobiecej sylwetki. Emelina często dochodziła do wniosku, że wolałaby, by tych zaokrągleń było nieco mniej. Czarne dżinsy ściśle przylegały do okrągłych bioder, a obcisły sweter podkreślał pełne piersi. Przez chwilę pożałowała, że nie nałożyła biostonosza, ale wychodząc z domu, nie spodziewała się, że kogoś spotka.
– Lepiej się czujesz? – zapytał Julian uprzejmie, podając jej szklankę. Kserkses rozciągnął się wygodnie na dywaniku przed kominkiem.
– Tak, dziękuję. – Emelina niechętnie upiła łyk brandy zastanawiając się, jak się prowadzi towarzyską konwersację z szefem mafii.
– Usiądź, Emmy – powiedział takim tonem, jakby chciał wypróbować brzmienie jej imienia, i wskazał wygodne, wyściełane krzesło stojące za jej plecami. Usiadł naprzeciwko i oparł nogi na pufie.
– A teraz powiedz mi spokojnie, dlaczego tak cię interesuje ten stary dom.
– To nie ma nic wspólnego z panem – zapewniła gorliwie i pomyślała z ulgą, że w każdym razie nie zauważyła żadnej broni, gdy zdjął kurtkę. – Nie mogłam zasnąć i po prostu postanowiłam się przejść.
– O północy? – zapytał z łagodnym sceptycyzmem.
– Lubię spacerować po plaży o północy!
– Tylko w cienkim swetrze i dżinsach?
– Panie Colter, nie rozumiem, diaczego tak pana interesują moje nocne zwyczaje – odparła z rozpaczą.
– Daję panu słowo, że nie mają absolutnie nic wspólnego z panem!
– Może moglibyśmy to zmienić – podsunął swobodnie.
– Przepraszam, co takiego? – Emelina spojrzała na niego ze zdumieniem.
– To była subtelna próba uwodzenia, Emmy -wyjaśnił krótko ze śmiechem. -Może nawet zbyt subtelna, bo zdaje się, że zupełnie do ciebie nie dotarła. Dziwi mnie to niezmiernie. Wyglądasz na dosyć inteligentną kobietę i z pewnością nie jesteś aż tak młoda, by nie pojąć aluzji, mniej czy bardziej subtelnej.
Emelina uświadomiła sobie wreszcie znaczenie jego słów i z rozpaczą poczuła, że się rumieni.