Diana zaczęła wydawać dyspozycje służbie, kiedy nagle w holu rozległ się przerażający wrzask. To krzyczał Arthur, któremu matka udaremniła kolejny napad na Francisa. Po chwili dołączył do niego sam napadnięty i w sali zrobiło się straszne zamieszanie. Na szczęście piastunki schwyciły najmłodszą progeniturę Mallorenów i pobiegły za służbą z wrzeszczącymi dzieciakami.
Diana z trudem powstrzymała się, żeby nie zatkać sobie uszu. Zmieszani Mallorenowie szybko rozeszli się do swoich pokojów. Została tylko ona i markiz.
– Czy źle się czujesz, panie? – spytała, widząc jego zbielałą twarz i usta. Markiz zachwiał się, jakby miał upaść.
– Trochę mnie boli głowa, to wszystko – powiedział, a uśmiech szybko powrócił na jego wargi. – To zadziwiające, że ten hol ma tak wspaniałą akustykę.
Diana skinęła głową, chcąc dać znak, że go rozumie. W tym towarzystwie byli jedynymi zdrowymi psychicznie ludźmi.
Okazało się, że jest to niebezpieczne. Nagle zawiązała się między nimi jakaś dziwna nić porozumienia. Nawet, gdyby chciała ją przeciąć, nie była w stanie tego zrobić. Dlatego pożegnała się szybko i uciekła do swoich pokojów.
5
Tego wieczoru zasiedli do kolacji w czternastkę. Oprócz dorosłych Mallorenów była tu jeszcze Rosa, Diana, jej matka, a także paru rezydentów. Markiz, tak jak zaplanowała hrabina, usiadł tuż obok jej matki, na przeciwległym końcu stołu.
Mimo to, Diana nie mogła się powstrzymać, żeby co jakiś czas nie zerkać w jego stronę. Starała się zatem więcej uwagi poświęcać Brandowi i lordowi, których miała po obu bokach.
Mallorenowie okazali się być bardzo miłym towarzystwem. Widać było, że lubią się nawzajem i czują się świetnie w swoim gronie. Rozmowa miała raczej ogólny charakter, a nie tak, jak na eleganckich przyjęciach, wyłącznie sąsiedzki. Wyglądało na to, że mają za nic wymogi mody, jeśli kłóciły się one w jakiś sposób z ich rodzinnymi przyzwyczajeniami.
Rothgar prawie się nie odzywał, chociaż gdy już otworzył usta, mówił z sensem i dowcipnie. Diana, jako gospodyni, starała się brać udział w rozmowie, chociaż nie mogła oderwać swych myśli od markiza.
Odniosła wrażenie, że Rothgar lubi rodzinę, ale jednocześnie odnosi się do niej z dystansem. Tak jakby był ojcem wszystkich tu zebranych i patrzył pobłażliwie na swoje pociechy.
Diana wiedziała, że matka markiza zwariowała po porodzie i zabiła niemowlę. Rosa poinformowała ją w sekrecie, że Rothgar, który był tego świadkiem, wciąż pamiętał to wydarzenie i że sam obawiał się szaleństwa. Dlatego też zdecydował się nie żenić.
Później dowiedziała się także, że rodzice markiza zmarli na jakąś tajemniczą chorobę zaledwie parę dni po sobie i on musiał wówczas przejąć wszelkie obowiązki wynikające z tytułu i pozycji. Miał wtedy dziewiętnaście lat. Ojciec Diany zmarł, gdy miała dwadzieścia dwa, ale po pierwsze, nie była obciążona strasznymi wspomnieniami, a po drugie, została jej jeszcze matka, która mogła zawsze służyć radą.
Diana odsunęła od siebie talerz z plackiem z karczocha. Czuła, że powoli traci apetyt. Dla kogoś takiego, jak Roth-gar, to co zrobiły w zeszłym roku z Rosą, mogło się wydać głupie. Poczęstowały wtedy Branda winem ze środkiem nasennym, a następnie odeszły. Rosa nawet chciała zostać, żeby się nim zająć, ale sama nie czuła się najlepiej, ponieważ wypiła wcześniej parę łyków trunku.
Brand im wybaczył. Czy markiz również? Diana nie chciała jego przyjaźni, wolała jednak nie mieć w nim wroga.
– Źle się pani czuje, hrabino? – spytał zaniepokojony lord Steen.
Natychmiast zaprzeczyła ruchem głowy.
– Po prostu coś mi się przypomniało – wyjaśniła. – Życie wśród Mallorenów musi być naprawdę ciekawe, prawda? – zaryzykowała pytanie.
Zauważyła, że usta lekko mu drgnęły.
– Na tyle, że zdecydowaliśmy się przenieść w odludny zakątek Devon – odparł.
Diana omal się nie roześmiała. A więc Steenowie mieli dość intryg i sławy, jaką cieszył się Rothgar. Nie powinna zapominać, że nie każdy lubi dworskie życie. A przecież markiz należał do królewskich doradców. Chociaż nigdy się z tym nie afiszował, wszyscy wiedzieli, że ma wielkie wpływy.
Hrabina spojrzała na przeciwległy koniec stołu. Już poprzednio odniosła wrażenie, że markiz góruje nad rodziną, a teraz przekonanie to się pogłębiło. Dystans wydawał się jeszcze większy. Czyżby był równie samotny jak ona w swoich dążeniach i planach? Czyżby rodzina jego też nie rozumiała?
Po kolacji wszyscy wstali od stołu. Panowie zajęli się swoimi drinkami i grą w karty, a panie oczywiście plotkami.
Diana wysłuchała najnowszych wieści i sama podzieliła się tym, co wiedziała o okolicznych osobistościach. Po chwili Elf zaproponowała Dianie, żeby przeszły na „ty", co wydawało się sensownym posunięciem ze względu na ich już niemal rodzinne stosunki. Rozmowa przebiegała nadzwyczaj ciekawie i hrabina nie miałaby nic przeciwko temu, żeby panowie posiedzieli dłużej nad brandy i kartami. Niestety, zapragnęli zagrać z paniami. Diana przygotowała zatem stoliki, a lady Steen usiadła do klawesynu.
Po paru melodiach wymieniła ją Rosa, do której zaraz dosiadł się Brand. Nie grał zbyt dobrze i nie krył tego, że przede wszystkim interesuje go narzeczona. Diana nie mogła powstrzymać zazdrości, widząc, jak coraz bardziej przysuwa się do Rosy.
Palce narzeczonych tańczyły po klawiaturze i był to prawdziwy taniec miłości. Oboje co chwila patrzyli sobie w oczy.
Hrabina wstała ze swego miejsca i rozejrzała się po sali. Czy goście mają wszystko, czego potrzebują? Czy są zadowoleni? Przecież jest tutaj gospodynią.
O dziwo, pierwszą osobą, na którą zwróciła uwagę był markiz. Grał właśnie w wista z lordem Bryghtem oraz małżonkami Walgrave. Jednak jego partnerem był lord Walgrave, a nie brat. Zaciekawiona Diana przyglądała się przez moment grze, chcąc zrozumieć, dlaczego. Bez trudu zauważyła, że zarówno Rothgar, jak i lord Bryght są doskonałymi graczami. Pewnie dlatego rodzina nie chciała, by grywali w tandemie.
Lord Rothgar natychmiast uchwycił jej spojrzenie.
– Czy chcesz zagrać, pani? – spytał. Diana potrząsnęła głową.
– Nie chciałabym przeszkadzać… – zaczęła, ale lord Wal-grave podniósł dłoń do góry, nie dając jej skończyć.
– Nie przeszkadzasz, pani – stwierdził z mocą, kładąc rękę na sercu. – Chętnie ustąpię ci pola. Czuję się jak kotek, który wszedł między tygrysy.
– Biedak, brakuje mu instynktu mordercy – poparła go żona.
Diana nie miała wyboru, ponieważ lord Walgrave już opuścił swoje miejsce przy stoliku i zaczął rozmowę z lordem Steenem. Przez chwilę miała wrażenie, że padła ofiarą spisku, szybko jednak porzuciła tę myśl.
Przecież sama była swoim największym wrogiem! Co ją podkusiło, żeby umieścić Rothgara w apartamencie przylegającym bezpośrednio do jej części zamku?
– Nie wiedziałam, że wist może być aż tak niebezpieczny – rzekła niepewnie Diana.
– Powinnaś spytać najpierw, o jaką stawkę gramy -stwierdził markiz i zmierzył ją wzrokiem.
Siedzieli naprzeć wko siebie. Zbyt blisko, jak na jej gustuj Nigdy wcześniej nie znajdowała się tak blisko Rothgara.
– A o co gramy? – zapytała nieśmiało.
– O duszę. – Markiz niemal przewiercał ją wzrokiem. Diana drgnęła na swoim miejscu. Serce zabiło jej niespokojnie.
– Tak mówimy w rodzinie, ale w rzeczywistości gramy na punkty – wyjaśniła Elf znudzonym tonem. – Chodzi o to, że brat nie chce, żebyśmy w swoim gronie grali na pieniądze.
– A co się dzieje z przegraną duszą? – Diana powoli odzyskiwała kontenans.