Diana rozejrzała się dokoła. Pokój ojca wydał jej się nagle smutny, wręcz przygnębiający. Przejęła go wraz z obowiązkami głowy rodu. Musi je przecież wypełniać. Chce utrzymać świetność swej rodziny i nie pozwoli, by jakikolwiek mężczyzna traktował ją jak swoją własność. To było święte postanowienie. Od śmierci ojca wiedziała, że jest skazana na samotność i już dawno się z tym pogodziła.
Więc dlaczego na jej policzkach pojawiły się łzy?
Diana wytarła je starannie batystową chusteczką i położyła się do łóżka. Miała nadzieję, że ten podstępny Ro-thgar nie zdoła przeniknąć do jej snów.
6
Zarówno ślub, jak i przyjęcie w rodzinnym domu Rosy wypadły nadzwyczajnie. Diana miała wątpliwości, zwłaszcza co do tego drugiego, ponieważ miało się ono odbyć w wiejskim dworze, Coniston Hall, pozbawionym wygód i przestrzeni, do których przywykła arystokracja.
Oczywiście od razu zaproponowała, by urządzić wesele w Arradale, ale ojciec Rosy, bogaty właściciel ziemski, odmówił. Na północy mniej liczył się blichtr i tytuły, a bardziej charakter i własna praca. Jego zdaniem Mallorenowie powinni to zaakceptować.
Diana musiała przyznać, że przyjęli to lepiej niż sądziła. Nie starali się izolować, ale wtopili się w różnobarwny weselny tłum, pokazując, że naprawdę potrafią się bawić. Zresztą niedostatki wyrafinowanej elegancji rekompensował zestaw potraw i sposób ich przyrządzenia, zaś z braku sali balowej, urządzono tańce w wielkiej szopie, co chyba odpowiadało wszystkim.
Hrabina tańczyła z wikarym, rumianym panem Hob-wickiem, szwagrem Rosy, Haroldem Davenporetem i swoim zarządcą. Cały czas rozglądała się jednak za markizem. Wciąż czuła jego obecność. Markiz tańczył z miejscowymi paniami, nie przebierając, jeśli idzie o wiek czy urodę, co z pewnością zjednało mu pochlebne opinie.
„Gdybyś kiedykolwiek zmieniła zdanie…" Diana nie mogła nic poradzić na to, że te słowa ciągle do niej wracały.
Po jakimś czasie Rothgar zniknął jej z oczu. Odnalazła go we dworze w towarzystwie starszych właścicieli ziemskich. Już chciała podejść i wybawić go z tej, jak jej się wydawało, niezbyt dla niego miłej sytuacji, kiedy zauważyła, że rozmowa jest nadzwyczaj żywa i interesująca dla obu stron.
Zganiła siebie w duchu za to śledzenie markiza i przeszła do pań, które pokrzepiały się właśnie lemoniadą z imbirem. Dzięki kawałkom lodu z piwnic Arradale napój miał prawdziwie orzeźwiające właściwości. Diana próbowała się włączyć do rozmowy, ale dotyczyła ona głównie mężów i dzieci. Znudzona tematem, zerkała co jakiś czas w stronę Rothgara.
Zauważyła, że nie próbuje on upodobnić się do swoich rozmówców. Byłoby to wyjątkowo niemądre posunięcie, ponieważ wszyscy zebrani znali jego pozycję. Na szczęście nie starał się też wywyższać, co podkreślił swoim strojem. Miał on „wiejski", płowożółty kolor i niewiele ozdób. Jedynie elegancki krój zdradzał, że pochodzi z najlepszych londyńskich salonów krawieckich. Nawet koronkowe wykończenia rękawów były mniej obfite niż zwykle, ale za to wykonane z najlepszego materiału.
Miejscowe ziemiaństwo miało na sobie bogatsze i bardziej krzykliwe stroje. Panowie nosili na wygolonych głowach peruki. Było to łatwiejsze niż hodowanie własnych włosów. Natomiast wszyscy Mallorenowie zdecydowali się wystąpić bez peruk, co podkreślało miły i nieformalny charakter uroczystości.
Mieli na szczęście bardzo ładne i bujne włosy. Zwłaszcza markiz, który związał ściągnięte do tyłu kruczoczarne włosy aksamitką. Diana pomyślała o tym, jak przyjemnie byłoby je czuć pod palcami.
Zarumieniona poprosiła o kolejną lemoniadę i przyłożyła chłodną szklankę do policzka. Łudziła się nadzieją, że ostudzi to choć trochę jej wyobraźnię. Na próżno. Ciągle miała przed oczami wyrazistą twarz z jastrzębimi rysami i mocno zarysowanymi kreskami brwi. Niebieskie oczy lśniły dziwnym światłem, które znamionowało siłę i władzę. Markiz wyglądał tak, jakby wciąż balansował między powagą a ironią. Może nie teraz, ale zawsze, kiedy z nią rozmawiał.
W pewnym momencie Rothgar wstał, żeby nalać sobie kolejnego drinka. Natychmiast popatrzyła w jego stronę, jakby łączyła ich niewidzialna smycz. Przekonana, że było to zbyt ostentacyjne, zaczerwieniła się aż po korzonki włosów i rozejrzała dokoła, chcąc sprawdzić, czy ktoś zauważył jej spojrzenie.
Niespodziewanie podpłynęła do niej ubrana na biało Rosa.
– Jeśli będziesz tak na niego patrzeć, ludzie zaczną plotkować – szepnęła jej do ucha przyjaciółka.
– Nie bądź głupia! – obruszyła się Diana.
Rosa wzięła ją pod rękę i odciągnęła w jakiś ustronny kąt. Wyglądała pięknie w swoim koronkowym staniku wyszywanym perłami. Biały welon ocieniał jej delikatną twarz.
– Elf pytała mnie już o to, co łączy cię z jej bratem.
– Z markizem? To przecież nonsens!
Kuzynka znała ją jednak na tyle dobrze, żeby nie dać się zwieść.
– Lord Rothgar jest interesującym mężczyzną – zauważyła. – I przystojnym, zwłaszcza jeśli kogoś fascynują drapieżniki.
– Do licha, przecież jest też głęboko ludzki!
Rosa spojrzała na nią z bezgranicznym zdziwieniem, a hrabina przeklęła w myśli swój szybki język.
– Oczywiście on mi się wcale nie podoba. – Diana postanowiła wybrnąć z niezręcznej sytuacji. – Ale to nie znaczy, że nie mogę widzieć jego zalet. Czasami bardzo mi go żal, Roso.
– Żal?! Lorda Rothgara?! – powtórzyła przyjaciółka, jakby chcąc się upewnić, że mówią o tej samej osobie.
– Jesteś taka, jak inni! Widzisz w nim tylko doskonale funkcjonującą maszynę, a nie żywego człowieka! Powinnaś mu być wdzięczna. To dzięki niemu stanęłaś na ślubnym kobiercu!
– Jestem, ale…
– Tak, to prawda, że jest inteligentny, elegancki, a poza tym zajmuje się sprawami największej wagi państwowej -ciągnęła Diana ze świadomością, że wkrótce pożałuje swoich słów. – Ale popatrz, jaki jest samotny! Nie widzisz, że nawet najbliższa rodzina go nie rozumie?!
– A ty? Ty rozumiesz? – spytała nieufnie Rosa.
Hrabina skinęła głową.
– Naturalnie. Ponieważ ja też czuwam nad dobrem ro dżiny i postanowiłam nigdy nie wchodzić w związki małżeńskie – powiedziała zdecydowanie. – Oczywiście, przy zachowaniu odpowiednich proporcji.
– Jeśli dobrze pamiętam, nie miałaś w rodzinie choroby psychicznej – rzuciła niewinnie przyjaciółka.
Diana starała się jej nie słuchać.
– Poza tym, jest człowiekiem znanym…
– To chyba dobrze – wtrąciła zaraz Rosa.
Jednak Diana wiedziała, co oznacza popularność. Markiz nie mógł pewnie przejść ulicą, nie będąc rozpoznanyn. A wielbiciele potrafią być natrętni. Sama coś o tym wiedziała, chociaż była tylko jedną ze znanych osób z północy Anglii. Ale prawdziwą anonimowość zapewniało jej jedynie przebranie. Skorzystała z niego w zeszłym roku udając pryszczatą pokojówkę Rosy. To właśnie wtedy spotkała markiza po raz pierwszy.
– Nie ma też czasu na prawdziwe przyjaźnie – dodala Diana, myśląc o swojej sytuacji.
To prawda, że miała wielu znajomych, ale tylko Rosa była jej prawdziwą przyjaciółką. A teraz traciła nawet ją.
– Ma przecież piękną kochankę – stwierdziła Rosa, nie wiedząc, że tym jednym zdaniem wywoła prawdziwą burzę w sercu hrabiny.
– Czy… czy nie boi się, że spłodzi dziecko? – spytala ze ściśniętym gardłem.