– Podobno jest bezpłodna.
– To… bardzo… wygodne – zauważyła, czując, że kazde słowo kaleczy jej krtań.
Nie, nie powinna się tak bardzo przejmować sprawami markiza! Jednocześnie starała się przekonać, że kieruje nią jedynie współczucie.
– Jest bardzo piękna – ciągnęła Rosa. – W hiszpańskim typie.
Diana spojrzała ze zdziwieniem na przyjaciółkę.
– Chcesz powiedzieć, że Malłorenowie przedstawili cię. tej kurtyzanie?! – Nie posiadała się ze zdumienia.
Rosa w odpowiedzi potrząsnęła głową.
– To nie jest kurtyzana. I nikt tak naprawdę nie wie, czy rzeczywiście jest kochanką lorda. Tak się tylko mówi. -Rosa ponownie zniżyła głos. – To uczona i poetka. W jej domu odbywają się przyjęcia literackie. Byliśmy nawet na jednym z Brandem.
Uczona i poetka! pomyślała smutno Diana. Mimo starannego wykształcenia, nie była ani jednym, ani drugim. Czuła, że coś dławi ją w gardle, dlatego pociągnęła Rosę do drzwi, żeby wyjść na powietrze.
Kiedy znalazły się na zewnątrz, odetchnęła parę razy głębiej, a następnie zaproponowała, żeby poszły zobaczyć tańce. Tam przynajmniej nie było markiza.
– To pewnie ciekawa osobowość – rzuciła Diana, nie mogąc się uwolnić od myśli na temat kochanki markiza.
– Kto? – zdziwiła się Rosa. – A, tak, oczywiście. Elegancka i światowa. Wyglądają razem jak dwoje pięknych, rasowych kotów.
– Kotów? Trudno mi sobie wyobrazić markiza w charakterze kanapowca, który łasi się do czyichś rąk.
Rosa zaśmiała się krótko.
– Przecież sama mówiłaś, że nie jest pozbawiony uczuć.
Diana tylko machnęła ręką i spojrzała na wirujące pary. Nie było sensu niczego tłumaczyć. Rosa należała już do innego świata i z całą pewnością nie zrozumiałaby skomplikowanej psychiki lorda Rothgara.
Myśli Diany krążyły wciąż wokół niego. Tak, ona potrafiła go zrozumieć. A jednocześnie sprawiało jej przyjemność wyobrażanie sobie, że markiz właśnie do niej się łasi. Że to ona może zaspokoić jego kocią potrzebę pieszczot.
Muzyka zamilkła i tancerze skłonili się sobie głęboko. Zapowiedziano następny taniec. Panowie ustawili się w jednym rzędzie, a panie w drugim. Flecista dał znak i rozpoczęto skocznego jiga.
Atmosfera robiła się coraz bardziej swobodna. Dżentelmeni emablowali damy, a młodzież pozwalała sobie nawet od czasu do czasu na wymianę pocałunków. Wzrok Diany padł na grupę dzieci, które bawiły się w swoim kółku. Był wśród nich Arthur, który po swojemu podskakiwał w takt muzyki. Zapłonione i szczęśliwe córki lady Steen znalazły sobie partnerów i tańczyły z dorosłymi.
– Widziałam go z siostrzeńcem – powiedziała po chwili hrabina. – To zadziwiające, jak się potrafi nim opiekować.
Tym razem Rosa nie musiała już pytać, o kogo jej chodzi.
– Tak, wygląda jak tygrys z barankiem – zaczęła, ale zaraz umilkła widząc błyski w oczach Diany. – Tak, widać, że powinien mieć dzieci.
Skoro nie zjadł jeszcze małego Arthura, dodała w duchu.
Hrabina patrzyła na maluchy, myśląc o tym, że nie potrafi być w ich towarzystwie tak naturalna i swobodna jak Rothgar. Jej wzrok padł na dziecko, które wirowało w tańcu jak kołowrotek. Nieco dalej zauważyła żonę lorda Bryghta, trzymającą w ramionach uśpionego synka. Wśród kobiet z sąsiedztwa była jeszcze jedną żoną i matką. Bez trudu znalazła z nimi wspólny język.
Diana pomyślała, że nic nie denerwuje jej bardziej niż rozmowy o porodach. Albo o przeziębieniach dzieci!
Nie należała do tego świata.
Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
– Tak, masz rację – zwróciła się do Rosy. – Markiz powinien się ożenić. To dziwne, że nikt go jeszcze nie przekonał.
– Ze jego matka nie była szalona? Diana pokręciła głową.
– Że warto zaryzykować.
– Słyszałam, że lord Bryght próbował to zrobić, ale doszło do przykrej sceny – poinformowała ją Rosa.
Diana z całą pewnością wypytałaby przyjaciółkę o szczegóły, ale w tym momencie w stodole pojawił się lord Brand.
– Zdaje się, że mąż już się za tobą stęsknił – powiedziała, czując ukłucie w sercu.
Rosa wyciągnęła ku niemu ręce i pocałowała go mocno, gdy wziął ją w ramiona.
– Ten rok nauczył nas cierpliwości, prawda kochanie? -zwróciła się do męża.
Diana wiedziała, że po gwałtownym wybuchu namiętności oboje postanowili czekać z rozpoczęciem miłosnego życia aż do ślubu.
Brand pocałował ją raz jeszcze.
– Mnie nie nauczył niczego! – stwierdził z łobuzerskim uśmiechem. – Chodźmy już, kochanie.
Rosa przylgnęła do niego niemal całym ciałem. Wystarczyło na nich spojrzeć, żeby wiedzieć, jak są szczęśliwi. Przez moment Diana żałowała, że nie ma ukochanego. Chciała, żeby ktoś tak na nią popatrzył przynajmniej raz w życiu.
– Muszę już iść, Diano – zwróciła się do niej przyjaciółka. Zabrzmiało to, jak zapowiedź rozstania. – Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłaś i życzę ci, żebyś znalazła swoje szczęście. Być może wcale nie jest tak daleko – dodała z tajemniczą miną.
Hrabina chciała wyjaśnić, że kobieta z jej pozycją i władzą musi zapomnieć o własnym szczęściu, ale tylko uśmiechnęła się do nowożeńców.
– Bądźcie zawsze zdrowi i tacy dla siebie, jak dzisiejszego dnia – powiedziała. – A mnie wystarczy polityka i rachunki. Nie uwierzycie, ale bardzo mnie to zajmuje.
Rosa zrobiła minę, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale po chwili zrezygnowała. Przytuliła się tylko ciaśniej do męża i po chwili zniknęli wśród tłumu otaczającego stodołę. Diana znowu została sama.
Po następnym tańcu zarządziła przerwę. W najlepszym możliwym momencie, ponieważ Brand zbierał się już wraz z żoną do odjazdu. Mieli stąd spory kawałek do swojego nowego domu w Wenscote i dlatego zdecydowali się wyjechać wcześnie. Ich powóz już czekał, a woźnica kończył zapinanie uprzęży.
Zebrani obsypali nowożeńców kwiatami, wyjmowanymi z koszy przygotowanych uprzednio przez Dianę. Teraz, żeby godnie pożegnać przyjaciółkę, sama chwyciła jeden z tych koszy i chodziła wśród tłumu, by każdy mógl z niego zaczerpnąć. Podsunęła go też markizowi, który, ku jej zdziwieniu, wziął aż dwie garście kwiecia, podążył w stronę nowożeńców i wysypał je prosto na ich głowy.
Brand śmiejąc się, próbował usunąć płatki z włosów młodej żony, a potem swoich. Na próżno. Sporo kwiatków zostało, tworząc wokół ich głów coś w rodzaju korony, czy może raczej aureoli.
Na ten widok Diana poczuła ściśnięcie w gardle. Nie chciała jednak płakać. Będzie się przecież nadal widywać z przyjaciółką. Zebrała resztę kwiecia z kosza i rzuciła na Rosę.
– Szczęśliwej drogi!
Łzy same popłynęły jej po policzkach.
– Czy małżeństwo to tak wielkie nieszczęście, hrabino?-Usłyszała głęboki męski baryton tuż koło swego ucha.
Zamarła nagle, świadoma bliskości Rothgara.
– To są łzy szczęścia, markizie – odparła, wycierając policzki. – Zresztą, już nie płaczę.
W obliczu zagrożenia udało jej się szybko powstrzymać
– Wciąż płaczesz, pani. Tylko w myślach.
– Masz inklinacje do metafizyki, panie – stwierdziła, rając się, by jej głos zabrzmiał kpiąco.
Rothgar potraktował to jednak poważnie.
– Być może metafizyka jest w życiu najważniejsza.
– Co by znaczyło, że jesteśmy jak piórka na wietrze.
– A nigdy się tak nie czułaś, pani? – Markiz patrzył na nią uważnie.
Gdyby chciała powiedzieć prawdę, musiałaby wyznać, przez cały dzień miotały nią dziwne, nieznane jej po uczuć. Tak, jakby stała się nagle zupełnie innym człowiekiei