Выбрать главу

– A ty, panie?

Wstrzymała oddech. Myśl o tym, że markizem kierowało coś poza jego wolą, wydała jej się mało prawdopodobna,

– Chodźmy, bo zaraz odjadą – powiedział po chwili wahania. – Z pewnością będzie ci brakować przyjaciółki, pani.

– A tobie, panie, brata – zauważyła, tknięta nagłą myślą. -To przecież ostatni.

Wiedziała, że trafiła w jego słaby punkt. Markiz też czasami musiał się czuć jak miotane wiatrem piórko.

– Ostatni? – powtórzył, chcąc zyskać na czasie.

– Inni twoi bracia są już żonaci – wyjaśniła. – Zdaje się, że sam ich swatałeś, prawda, panie?

Rothgar pokiwał tylko smutno głową.

– Masz, pani, doskonałą pamięć.

– I co będziesz robił teraz? – zapytała prowokacyjnie.

– Swat pozostaje swatem. Będę się starał dobrze wyswatać naszą ojczyznę – odparł po dłuższym namyśle.

– Komu?

– Cóż, przede wszystkim, pokojowi – odrzekł po następnej minucie. – W kraju musi być spokojnie, żeby mógł się prawidłowo rozwijać.

Hrabina sama wiedziała o tym aż nazbyt dobrze. Pokój miał zawsze swoją cenę.

– Czy nie powinniśmy odebrać Francji tego, co do nas należy?

Tym razem nie musiał zbyt długo szukać odpowiedzi.

– Raczej wzmocnić to, co już mamy. To i tak dużo. Pochylił się, żeby wyjąć coś z kosza na kwiaty. Kiedy

się wyprostował, zauważyła, że trzyma w ręku mak. Purpurowy kwiat mógł zesłać kojący sen albo wywołać potworne uzależnienie. Skinęła głową.

– Zgadzam się.

Rothgar zbliżył się do niej i zatknął kwiat za jej stanik. Tak głęboko, że poczuła łaskotanie między piersiami. Dianie zabrakło refleksu, żeby zaprotestować. Spojrzała najpierw na kwiat, a potem w oczy markiza.

– O co ci chodzi, panie?

W odpowiedzi wymamrotał coś po grecku.

– Arystoteles. – Bez trudu rozpoznała cytat. – Łatwiej zrozumieć innych niż siebie. Łatwiej też ich osądzić.

Zaskoczony Rothgar spojrzał na nią z podziwem. Dopiero po chwili pokiwał ze zrozumieniem głową.

– To jasne, jako jedynaczka i dziedziczka otrzymałaś, pani, męską edukację.

– Czasami było to potwornie nudne, ale jak widać, się opłacało – rzekła, a złośliwy uśmieszek pojawił się na jej wargach.

Markiz spojrzał na nią swoimi błękitnymi oczami, w których igrały wesołe iskierki.

– Przy tobie, pani, muszę pamiętać, że kobiety mają też głowy – stwierdził.

Diana nie wiedziała, czy potraktować to jako komplement pod swoim adresem, czy też bronić honoru kobiet.

– Już Safona stanowiła tutaj dobry przykład – rzekła surowo, żeby się zaraz zawstydzić.

Markiz jedynie machnął ręką.

– Safona nie napisała niczego nadzwyczajnego. Można by nawet powiedzieć, że była typową kobietą. Pisała z głowy, ale nie o głowie, że się tak wyrażę.

Diana zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

– Ty, pani, jesteś znacznie bardziej interesująca – dodał po chwili.

Znowu poczuła na sobie jego spojrzenie. Ponieważ zauważyła, że podstawiono już jej powóz, postanowiła uciec, ratując się w ten sposób z opresji. Nie lubiła, kiedy to właśnie ona stawała się tematem rozmowy. Och, gdyby miała przy sobie pistolet, z którego mierzyła do niego rok temu.

– Tylko ci się tak wydaje, panie. Zegnaj – rzuciła jeszcze, wciskając się na miejsce obok ciotki Mary.

Powóz ruszył w kierunku zamku. Hrabina spojrzała na mak, który wciąż miała zatknięty za dekolt. Śmiałe posunięcie. Ciekawe, co miało znaczyć?

A może, po prostu, nic?

Nie, lord Rothgar nie należał do ludzi, którzy robią coś ot tak sobie. We wszystkim był jakiś cel. Zaniepokoić ją? Zbić z pantałyku? A może był to gest przyjaźni? Jeśli tak, to zbyt erotyczny, jak na jej gust.

Powoli zaczęło narastać w niej przekonanie, że markiz również jej pragnie. Być może oboje musieli walczyć z pożądaniem.

Diana zobaczyła piórko na rękawie ciotki i dmuchnęła. Delikatny puszek uniósł się w powietrze i poleciał do góry, wprost w niebo. Płynął sobie delikatnie, aż w końcu uderzył w niego podmuch wiatru i puszek pofrunął daleko przed siebie.

Woźnica pogonił konie. Powóz potoczył się szybciej. Piórko zniknęło jej z oczu.

Rothgar odwrócił oczy od powozu, którym odjechała lady Arradale. Pomyślał, że popełnił wielkie głupstwo, wtykając jej kwiat za stanik. Bliskość ciała hrabiny rozpaliła go do białości. Miał wrażenie, że śluby i wesela coraz gorzej działają na jego mózg.

Przez chwilę jeszcze przechadzał się wśród ostatnich gości. Widział szczere, przyjazne twarze i roześmiane oczy. Wszyscy się tu znali. To był inny świat i markiz pomyślał ze smutkiem, że nigdy nie będzie do niego należał.

Podobnie, jak lady Arradale.

Tyle, że ona przynajmniej miała z nim jakiś kontakt. Paru ziemian, z którymi rozmawiał, wspominało, że odgrywa dużą rolę w północnej części kraju. Niektórzy nie kryli też, że woleliby na jej miejscu mężczyznę, ale nawet oni chwalili ją za dobre i mądre decyzje. Tak, wieś nie znała jeszcze intryg. Ciekawe, czy hrabina potrafi to docenić.

Jeszcze raz pomyślał o niej ciepło. Rozumna, pełna wdzięku, piękna, wykształcona. I niebezpieczna, dodał zaraz. Bardzo niebezpieczna.

Wczoraj wieczorem przyszła do jego sypialni.

Co dalej? Czy następnym razem wypuści ją, tak jak wczoraj?

Rothgar zażądał konia pod wierzch. Stajenny osiodłał go w ciągu paru minut. Markiz dosiadł wierzchowca i ruszył w stronę zamku.

7

Po powrocie do Arradale goście rozeszli się do swoich pokojów, żeby się przebrać i trochę odpocząć. Diana za rządziła późną kolację i upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, również udała się na spoczynek.

Z westchnieniem ulgi legła na łóżku ojca i najpierw przez kilka minut przypominała sobie ślub, a następnie skoncentrowała się na osobie markiza. Musiała teraz przyjąć jakąś taktykę, żeby przetrwać kolejny dzień. No i oczywiście dzisiejszą kolację.

Leżąc na miękkim łożu, powoli traciła orientację. Nie wiedziała już, o co jej tak naprawdę chodziło. Czy o zwycięstwo w pojedynkach słownych? Czy może o to, żeby wyjść cało z tego spotkania?

Dziś po kolacji znowu zasiądą do gry w wista. Musi uważać, żeby nie grać z markizem. Ani przeciwko niemu,bo przecież wtedy mogłaby stracić „duszę". Na jutro zaplanowała już parę rzeczy: łowienie ryb, wycieczkę łódką po jeziorze i, dla zainteresowanych, wyprawę do wodospadów.

A pojutrze? Diana odetchnęła z ulgą. Pojutrze wszyscy wyjadą. I o ile żal jej się będzie żegnać z nową przyjaciółką, o tyle chętnie rozstanie się z Rothgarem!

Hrabina wstała po jakiejś półgodzinie, czując, że wciąz jest jej gorąco. Zadzwoniła na służącą, żeby przygotowała jej kąpiel. Wymyta i odświeżona włożyła lekki jedwabny szlafrok. Właśnie tego potrzebowała. Jedwab pieścił delikatnie jej ciało, a ona mogła odpocząć, śniąc… o markizie.

Diana otworzyła oczy i podniosła się z łóżka. Pomyślała, że życie pod jednym dachem z Rothgarem stanowczo przekracza jej możliwości.

Spokojnie, już niedługo się go pozbędzie. Tylko, czy nie warto doświadczyć czegoś nowego przy okazji tej wizyty? Jeżeli się jeszcze kiedykolwiek spotkają, to pewnie za parę lat. Czy nie będzie wtedy żałować, że go nie pocałowała?

Serce podskoczyło w piersi hrabiny.

– Nie, dosyć tego! – powiedziała głośno i sama zdziwiła się, że jej głos brzmi tak mocno w sypialnianej ciszy.

Musi coś robić! Musi działać! Inaczej pogrąży się bez reszty w sennych marzeniach o Rothgarze.

Usiadła przy biurku i zaczęła przeglądać leżące na nim papiery. Przed ślubem nie miała czasu, żeby to zrobić i dlatego piętrzący się przed nią stos wyglądał nadzwyczaj okazale. Większość stanowiły rachunki, wymagające jedynie jej podpisu albo propozycje, które od razu mogła wyrzucić. Dopiero po paru minutach zatrzymała się na dłużej nad listem od kuzynki. Annę zawiadamiała ją oficjalnie, jako głowę rodu, o planowanym ślubie. Czyżby cały świat zwariował na punkcie małżeństwa? A przecież jej chodziło o jeden niewinny pocałunek!