– Tylko dlaczego ty masz to robić?! – Rothgar należał do najlepszych szermierzy, ale przecież zawsze mógł znaleźć się ktoś lepszy. Sam wpajał tę zasadę swoim młodszym przyrodnim braciom, dając im lekcje fechtunku.
Markiz milczał, a Bryght przypomniał sobie jego wcześniejsze słowa.
– Myślisz, że ktoś go wynajął? – zadał kolejne pytanie. -Kto, na miły Bóg, mógłby chcieć cię zabić?!
– Ktoś, kto mnie nienawidzi i się mnie boi – padła odpowiedź.
Bryght tylko się skrzywił na te słowa.
– Tak wielu ludzi się nawzajem nienawidzi, ale jakoś się nie pojedynkują – zauważył, a następnie pokręcił głową. -
Poza tym, nie sądzę, żeby ten Curry chciał cię zabić. Przecież można za to pójść do więzienia.
– Inaczej cały ten pojedynek nie miałby sensu. – Głos markiza brzmiał ciepło i pogodnie. – Zresztą Curry będzie mógł od razu uciec do Francji, skoro dostanie za ten pojedynek cały worek pieniędzy.
– Czyich pieniędzy?
Rothgar pochylił się w stronę brata. Bryght mógł teraz dojrzeć jego spokojną, zamyśloną twarz.
– To ciekawe pytanie – rzekł. – Wydaje mi się, że żaden z moich nieprzyjaciół nie powinien korzystać z takich środków, ale… – zawiesił głos.
– Pewnie masz takich wrogów, o których nawet nie wiesz! – zniecierpliwił się Bryght. – Właśnie dlatego lepiej nie być Mrocznym Markizem i eminence noire Anglii. Inaczej, każdy może zrzucić na ciebie winę za swoje niepowodzenia.
Rothgar zaśmiał się serdecznie.
– Tak, jak na wiejskiego głupka, którego wszyscy winią za to, że mleko jest gorzkie, albo że mrą owce?
Bryght również wybuchnął śmiechem, ponieważ porównanie było zupełnie chybione. Jego brat należał do najlepiej wykształconych i najsprytniejszych ludzi w kraju. Jednak, kiedy powóz zatrzymał się przed pałacem, Bryght natychmiast spoważniał, gdyż znowu przypomniał sobie o pojedynku. Na śmierć i życie? Czy to możliwe? Spał kiepsko, za to Rothgar wyglądał rano na wypoczętego i odświeżonego. Wkrótce wezwali powóz i pojechali nad ponury staw w St. James's Park.
– Do diabła! Skąd się tutaj wzięło tylu ludzi?! – zdziwił się Bryght. – Przecież to pojedynek, a nie przedstawienie!
– A co za różnica? – mruknął Rothgar, wychodząc z powozu.
Bryght poszedł w jego ślady, po czym rozejrzał się dokoła. Była tu chyba cała londyńska śmietanka towarzyska, a przynajmniej jej męska część. Arystokracja ustawiła się w pierwszym rzędzie, a osoby gorzej urodzone cisnęły się gdzieś dalej. Niektórzy nawet wzięli ze sobą dzieci! Część z nich powłaziła na drzewa, podobnie jak kobiety z ludu. Natomiast ci, którzy nie chcieli być widziani na miejscu pojedynku, obserwowali wszystko z oddali przez lunety.
To prawda, że lord Rothgar zaliczał się do najbardziej znanych osób w Londynie, ale w takiej chwili należało dać mu spokój. Świat schodził powoli na psy. Jeszcze dziesięć lat temu usunięto by gapiów z miejsca pojedynku.
Wśród zebranych Bryght dostrzegł lorda Selwyna. Należał on do największych entuzjastów publicznych egzekucji. Na wieść o powieszeniu lub ścięciu, gotów był jechać na koniec świata i z pewnością nie wstawałby tak wcześnie, gdyby nie liczył na ciekawe widowisko.
Najwyraźniej spodziewał się, że ktoś tu dzisiaj umrze.
Bryght szybko przeniósł wzrok na brata, bowiem zorientował się, że przygląda się zebranym zbyt ostentacyjnie. Co prawda po ślubie przeprowadził się na wieś, ale wciąż znał zasady rządzące londyńskim światkiem. Wiedział, że nie może okazywać strachu. Nie może też zdradzić najmniejszym gestem, że niepokoi się o Rothgara.
W tłumie rozległ się szmer i po chwili na pole przy stawie wyszedł sam Curry ubrany tylko w białą koszulę i spodnie. Na oko był zbudowany podobnie jak lord Rothgar, chociaż miał w sobie jakąś lisią zręczność, która od razu wskazywała, że jest niebezpieczny.
Bryght zaczął żałować, że Cyn został w domu. Mimo niskiego wzrostu, miał on to „coś", co odróżniało prawdziwego fechtmistrza od amatora. Był prawdopodobnie lepszy od Rothgara, a poza tym, to on powinien stanąć w obronie honoru swojej żony.
Curry wyciągnął szpadę i dla rozgrzewki zaczął ćwiczyć cięcia i sztychy.
– Do diabła, jest leworęczny – wymamrotał pod nosem Bryght.
Jednak Rothgar, który rozbierał się właśnie z pomocą służącego, usłyszał te słowa.
– Masz rację, to prawdziwie diabelska cecha – skomentował. – Wiedziałem o tym.
Bryght jedynie skinął głową. Jego brat nigdy nie stawał do walki bez wcześniejszego przygotowania. Mimo świe-zego wyglądu, nie spał pewnie zbyt długo tej nocy.
– I czego jeszcze się dowiedziałeś? – spytał.
– Tak jak przypuszczałem, jest bardzo dobry – stwierdził Rothgar. – W Anglii wygrał trzy pojedynki, raniąc, ale nie zabijając swoich przeciwników. Ale podobno we Francji zabił dwie osoby.
Bryght pomyślał, że będzie mu bardzo trudno zachować obojętność w czasie walki. Teraz jeszcze bardziej bał się o brata. Co prawda Rothgar ćwiczył regularnie i uchodził za mistrza, ale miał niewielkie doświadczenie.
Czy jest wystarczająco dobry, żeby pokonać profesjonalistę? To pytanie nie dawało mu spokoju.
Fettler, służący markiza, pomógł mu zdjąć wyszywany aurdut, odłożył ubrania i z niezmąconym spokojem podał mu jego szpadę. Zapewne już uznał swego pana za zwycięzcę. Bryght żałował, że brakuje mu tej pewności.
– Idź już. – Rothgar ciął powietrze szpadą. – Masz obowiązki jako sekundant.
– Co mam robić? Czy chcesz ugody?
Markiz tylko potrząsnął głową i zdjął pierścień z rubinem, który mu widocznie przeszkadzał.
– Nie sądzę, żeby do niej doszło. W razie czego zajmij się wszystkimi sprawami. Czy masz ochotę na mój tytuł?
– Przecież wiesz, że nie! – oburzył się Bryght. – Powiedz, jesteś gotów walczyć za wszelką cenę?
Uśmiech ponownie pojawił się na twarzy Rothgara.
– Za kogo mnie uważasz? Przecież nie jestem zwierzęciem! Wystarczy, że Curry będzie prosił o wybaczenie przy wszystkich tych ludziach. Na kolanach – dorzucił markiz, widząc sposępniałe oblicze brata.
Bryght chciał jeszcze coś powiedzieć, ale tylko machnął ręką. Z przeciwnej strony zmierzał ku niemu Parkwood Giller, wystrojony jeszcze bardziej niż w nocy. Widocznie pozbył się już strachu o swoje zdrowie i życie, bo wyraźnie sprawiała mu przyjemność" rola sekundanta. Spotkali się w połowie drogi.
– Czy Sir Andrew jest gotów odwołać swoje oszczerstwo? – spytał Bryght.
Koronkowa chusteczka Gillera zawirowała w powietrzu.
– Oszczerstwo?! Raczysz, panie, żartować! To raczej markiz powinien go przeprosić za nieuzasadnioną napaść.
Na te słowa Bryght aż zgrzytnął zębami.
– To bezczelność!
– Przecież wszyscy wiedzą, że…
Bryght zbliżył się do Gillera, a w jego oczach pojawiły się niebezpieczne błyski.
– Posłuchaj, draniu. To prawda, że sekundanci nie walczą. Ale uważaj, bo wyzwę cię zaraz po tym pojedynku.
Na łotrowskiej twarzy Parkwooda pojawił się strach.
– Ależ zapewniam waszą lordowską mość… – niemal dławił się w obawie, że Bryght dotrzyma słowa. – Zapewniam, że ja… ja tak wcale nie myślę.
– W porządku. Spełniliśmy swoją misję. Pora zacząć pojedynek.
Bryght nie miał żadnych wątpliwości, że nic nie zdołałoby przekonać Curry'ego. Dlatego skłonił się lekko i szybko wrócił do Rothgara.
– Walka – oznajmił krótko.
Rothgar milczał, starając się rozluźnić mięśnie. Odebrał tę wiadomość jak coś oczywistego i dalej ćwiczył, usiłując jednocześnie skupić się na przeciwniku. Pewnie właśnie dzięki temu zwykle wygrywał z Bryghtem, który był zbyt niecierpliwy, żeby przed walką zastanawiać się nad strategią i możliwościami oponenta. Z kolei Cyn miał tę umiejętność we krwi. Nie musiał nic robić. Wystarczyło, że wziął szpadę do ręki, a już był rozluźniony i skupiony. Bryght raz jeszcze pożałował, że to drugi brat nie może stanąć w obronie żony. Z pewnością posiekałby Curry'ego na kawałki. Sześcioletnia wojaczka uczyniła go nieczułym na śmierć, więc pewnie nawet by się tym nie przejął.