– Jeszcze raz! Na miły Bóg, nie będziesz przecież na to bezczeynnie czekał!
Markiz tylko wzruszył ramionami i ochlapał wodą skrwawioną pierś.
– A jak mam temu zapobiec? – Zamyślił się na chwilę. -Zresztą wolę, kiedy wróg atakuje. Wtedy nie muszę się zastanawiać, gdzie jest i co robi. Interesujesz się matematyką,
prawda? Jeden punkt nic nam nie mówi, ale dwa pozwalają wyznaczyć linię, która dokądś prowadzi…
Markiz dokończył ablucji i stanął tak, żeby jego balwierz mógł opatrzyć rany.
Następnym razem to może być trucizna albo strzał w ciemności.
– Robię, co mogę, żeby się tego strzec – mruknął, podnosząc ramię do góry.
– A jednak…
– Boże, co za natręt! – Rothgar stracił nagle cierpliwość. – To chyba dlatego, że niedawno się ożeniłeś. Przecież nic się tak naprawdę nie zmieniło! Nie rozumiem, o co robisz tyle hałasu.
Przy gwałtownym ruchu bandaż zsunął się z jego ramienia, ale balwierz szybko zabrał się do poprawiania opatrunku. Bryght pomyślał, że spotkało go to, na co zasłużył.
– Owszem, moja sytuacja się zmieniła – potwierdził, skinąwszy głową dla podkreślenia wagi tych słów. – Teraz, kiedy znalazłem spokój w domowym zaciszu, boję się, że l»vdę musiał zajmować się tą sprawą.
Zrobię wszystko, żebyś nie musiał – odparował zgryźliwie Rothgar. – Na razie potrafię się jeszcze bronić, a potem będziesz zbyt stary, żeby się tym przejmować.
– A Francis? – Bryght pytał o swego syna.
Balwierz skinął głową, że opatrunek skończony i markiz usiadł na krześle, żeby mógji go ogolić. Wiedział, o co chodzi bratu. O małżeństwo. Jego małżeństwo, z którego urodziłby się spadkobierca dóbr i tytułu. Jednak Rothgar nie chciał się £cnić. Wciąż pamiętał swoją chorą psychicznie matkę i dlatego wolał, żeby to Bryght i Cyn dali życie nowym Mallorenom.
Ten temat należał w rodzinie do zakazanych, ale Bryght najwyraźniej miał ochotę złamać tabu.
– No więc? – podjął.
Rothgar przez chwilę nie mógł odpowiedzieć, ponieważ balwierz golił jego namydloną twarz. W końcu jednak skinął głową.
– Prawdopodobnie twój syn będzie mógł się cieszyć tytułem i wysoką pozycją. – Spojrzał bratu wprost w oczy. – Przecież wiesz.
To było ostrzeżenie. Markiz uważał temat za wyczerpany. Jednak jego brat, który czuł, że prowadzi coś w rodzaju pojedynku, nie dawał za wygraną.
– A jeśli nie?
Rothgar wstał, żeby służący mogli go ubrać.
– Tak czy tak, powinien się do tego przygotowywać -oznajmił ponuro. – I nie zaniedbywać w przyszłości lekcji fechtunku.
Chwilę później miał już na sobie nową, wy krochmaloną koszulę oraz wyszywany srebrną nicią, jedwabny surdut.
Bryght milczał. Już dawno pogodził się z tym, że tytuł markiza może przejść na niego. Znał obowiązki, które się z tym wiązały. Później, planując małżeństwo, założył, że to jego syn będzie dziedzicem.
Teraz jednak, kiedy Francis miał już dziewięć miesięcy, zaczął się bać o jego przyszłość. Obawiała się też jego żona, Portia. Sama prowadziła żywot spokojny i nie chciała, żeby syn angażował się w dworskie układy, co nieodmiennie oznaczało intrygi i balansowanie między życiem a śmiercią.
Rothgar i tym razem postawił na swoim. Przypomniał, że nie ma zamiaru się żenić, chociaż ani razu nie padło to bezpośrednio z jego ust.
Nie wiedzieć czemu Bryght pomyślał nagle o Currym. Czy Francis by sobie z nim poradził? A jeśli tak, to kiedy? Za piętnaście lat? Może za dwadzieścia?
Balwierz wyszedł, za to w pokoju pojawił się cyrulik.
Niósł wielką perukę, z włosami związanymi czarną aksamitką i przykrytymi szarym materiałem.
Do Bryghta dopiero teraz dotarło, że nie jest to zwykła poranna toaleta.
– Gdzie się, do licha, wybierasz?
– Zapomniałeś, że dziś piątek?
Rzeczywiście, często nie pamiętał o środowych i piątkowych spotkaniach u króla. Jednak Rothgar nie mógł sobie na to pozwolić. Obecność nie była co prawda obowiązkowa, ale wszystkie liczące się osoby ze dworu i z rządu starały się tych audiencji nie opuszczać. Absencja była poczytywana za af ront. Znaczyło to, że nieobecny przyłączył się do którejś z opozycyjnych partii.
– Przecież do króla na pewno dotarły wieści o twoim pojedynku – zauważył Bryght.
– Tym bardziej powinienem pójść, żeby Jego Królewska Mość mógł stwierdzić, że jestem w dobrym zdrowiu – nie ustępował Rothgar.
– Ale na pewno ktoś powie królowi…
Markiz podniósł rękę, na której zalśniły rodzinne pierścienie i Bryght natychmiast zamilkł.
– Życie na wsi uśpiło w tobie podstawowe instynkty, mój drogi. Jego Królewska Mość z pewnością będzie chciał mnie widzieć, a poza tym, muszę pokazać wszystkim, że nic mi się nie stało i że nie przejąłem się pojedynkiem.
Rothgar stanął przed lustrem i poprawił trochę swój strój.
– Poza tym, obiecałem Uftonom, że przedstawię ich na dworze – dodał.
– Jakim Uftonom? Nie znam żadnych Uftonów!
– Mieszkają w małym zamku koło Crowthorne – odrzekł, patrząc z politowaniem na brata. – To pewni ludzie. Sir George chce, żeby jego syn i spadkobierca poznał uciechy Londynu. Pewnie wcześniej pokazał mu, jak zarządzać ziemią i ludźmi. Na razie zajmuje się nimi Carruthers.
Bryght poniechał protestów. Markiz mógł z jakichś powodów rozczarować króla, ale na pewno nie zawiódłby Uftonów.
Zresztą dzisiaj nie zawiedzie nikogo. Pokaże się pięknie wystrojony i upudrowany i będzie udawał, że nic się nie stało. Bryght przypomniał sobie słowa Szekspira: „Cały świat jest sceną…" Najpierw pojedynek, potem spotkanie u króla, następnie jakiś bal i żonglowanie dowcipami, a na koniec uciechy loża albo zielonego stołu do gry. Bryght znał to wszystko, niemal wszystko, i w swoim czasie nawet to lubił. Jednak teraz miał wrażenie, że dopiero w rodzinie jego życie stało się prawdziwe.
– Czy nie myślałeś o tym, że król może nie być zadowolony z zabicia Curry'ego? – spytał jeszcze.
– Jeśli zechce mnie upomnieć, powinienem dać mu ku temu okazję – odrzekł Rothgar z niezmąconym spokojem.
– A jeśli zechce cię wtrącić do Tower? – Bryght nie dawał spokoju.
– Podporządkuję się jego woli, chociaż to był uczciwy pojedynek.
– Ale śmierć Curry'ego nie była konieczna.
Markiz raz jeszcze spojrzał na brata z ukosa, a jego niebieskie oczy pociemniały z gniewu.
– To co twoim zdaniem mam zrobić?! Przecież nie umiem czytać w myślach króla! Może powinienem od razu uciec do Holandii?! Albo do Nowego Świata?!
Bryght dopiero teraz zrozumiał, że brat musi pójść na poranne spotkanie. Rothgar rzadko się mylił w tego rodzaju sprawach, a w zasadzie nie mylił się nigdy. Wydawał mu się w tym jakiś nieludzki, a jego przywiązanie do szczegółów sprawiało wrażenie obsesji. Musiał być zawsze nienagannie ogolony i ubrany. Żadnym gestem nie mógł zdradzić, że jest zmęczony lub, że bolą go rany.
Być może to tragiczne doświadczenia młodości sprawiły, że Rothgar wolał kryć swoje uczucia. Został przecież markizem w wieku dziewiętnastu lat i od tego czasu kon-sekwentnieł budował swoją pozycję.
Dlaczego? Czy po to, żeby nie czuć wewnętrznej pustki?
Matka Rothgara zwariowała po porodzie i własnymi rękami udusiła swoje dziecko. Rothgar, który miał wówczas zaledwie parę lat, mógł na to tylko patrzeć.
Bryght odnosił czasami wrażenie, że precyzja i chęć panowania nad wszystkim też była rodzajem szaleństwa, które brat przeciwstawiał swojej matce. To prawda, że dzięki temu skorzystali nie tylko Mallorenowie, ale i kraj, lecz gdzieś za precyzyjnym mechanizmem, który stworzył Rothgar, rozbudowując swoje imperium, czaiły się pustka i strach. Bryght wciąż go podziwiał, ale miał też nadzieję, że jego syn będzie zupełnie inny.