Выбрать главу

eśli coś podobnego się zdarzy, muszę wiedzieć, jak się bronić. Inaczej, po co w ogóle ćwiczyć?! Żeby się sprawdzić, lady Arradale, Diana zaśmiała się krótko. To prawda. Znasz mnie aż nazbyt dobrze. – Nagle spoważniała. – Ale muszę też umieć się bronić. Ucz mnie, Carr. Ucz mnie tak, jakbym była mężczyzpą. Żebyipi mo gła pokonać wszystkich moich wrogów!

Carr przez chwilę dzukał klucza w kieszeni, a botem otworzył drzwi. Weszli na strzelnicę

Chętnie zrobię to za ciebie, o pani – pospieszył z pfertą. Dziękuję, nie trzeba, Znaleźli się w długim pomieszczeniu, w którym unosił się zapach prochu i metalu. Diana wciągnęła go z przyjemnością. To prawda, uwielbiała pistolety. Tylko one dawały jej takie poczucie siły i władzy.

Pomyślała jednak, ze nieprędko będzie mogła z nich skorzystać. Wbrew temu, co powiedziała Carrowi, nie mia ła zbyt wielu wrogów, No, może za wyjątkiem pewnego markiza. A i on nie łagrażał raczej jej yciu i cpocie, a w każdym razie nie temu pierwszemu. Carr wskazał kolekcję krótkiej broni,

3

– Proszę, pani. Są do twojej dyspozycji.

Diana wybrała jeden z robionych na zamówienie pistoletów, zważyła go w dłoni, i sama zabrała się do ładowania: podsypała trochę prochu, wsunęła kulę do lufy. Ubiła wszystko, myśląc o tym, że to wieści o Mrocznym Markizie sprowadziły ją do Carra. Nie była tu przecież od wielu miesięcy.

Odłożyła naładowany pistolet i zajęła się kolejnym. Tak, pokonała Rothgara, a on nie należał do ludzi, którzy, łatwo zapominają porażki. Ale nie tylko to wzbudzało niepokój hrabiny. Gdy w zeszłym roku markiz odwiedził jej zamek, bez przerwy toczyli ze sobą słowne pojedynki, które wkrótce przerodziły się we flirt. Dzięki temu mogli powiedzieć więcej, zostawiając sobie zawsze drogę odwrotu. W pewnym momencie stało się jasne, że Rothgar proponuje jej romans. Diana spłoszyła się, a on obrócił wszystko w żart, ale kiedy się żegnali, pochylił się do niej i szepnął: „Gdybyś kiedykolwiek zmieniła zdanie, pani, jestem do twojej dyspozycji".

Od tego czasu te słowa prześladowały ją dniem i nocą. Zdarzało się, że żałowała swojej decyzji, ale częściej cieszyła się, że uniknęła niebezpieczeństwa.

Diana potrząsnęła głową, chcąc odgonić od siebie natrętne myśli i podsypała jeszcze prochu na panewki obu pistoletów. Markiz z całą pewnością nie zagrażał jej życiu, ale od roku gorliwie ćwiczyła strzelanie. Przecież nie tylko życie miała do stracenia. Gdy tylko doszły do niej wieści o tym, że przyjeżdża, umówiła się na spotkanie z Irlandczykiem.

– Zaraz zobaczysz, Carr, że potrafię się bronić – oświadczyła, stając w pozycji strzeleckiej. Przed nią majaczyły szare sylwetki z czerwonymi krążkami w miejscu serca. Diana odwiodła kurek pierwszego pistoletu i uniosła dłoń do strzału. Powoli zaczynało do niej docierać, że nie jest to jednak najlepsza broń przeciw markizowi.

Dochodziło południe. Coraz więcej osób mijało bramę przy Pall Mail i zmierzało w stronę St. James's Palące. Wśród nich znajdowali się zarówno ministrowie królewscy, wyżsi oficerowie, jak i wystrojeni dworacy oraz przedstawiciele ziemiaństwa, którzy chcieli choć raz w życiu znaleźć się na audiencji u króla. Wszyscy mieli na sobie dworskie stroje, a także upudrowane peruki oraz krótkie szpady. Inaczej nie wpuszczono by ich do wnętrza.

Ci, którzy byli przyzwyczajeni do takich wizyt, gawędzili swobodnie z towarzyszami albo myśleli o swoich sprawach. Natomiast ziemianie rozglądali się dokoła nabożnie, licząc na to, że król być może zwróci na nich uwagę, a nawet, kto wie, zamieni z nimi parę słów.

Odźwierny zaprowadził markiza wprost na dziedziniec królewski. Rothgar raz jeszcze poprawił koronki u rękawów, a następnie zaczął odpowiadać na pozdrowienia różnych osób. Niektórzy patrzyli na niego tak, jakby za chwilę mieli go odprowadzić do Tower. To nie było wykluczone, ponieważ młody król był nieprzewidywalny, a jednocześnie miał silne poczucie władzy i moralnego posłannictwa.

Rothgar zauważył swojego sekretarza w towarzystwie dwóch wyraźnie zdeprymowanych dżentelmenów i natychmiast ruszył w ich stronę. Zanim Carruthers zdążył cokolwiek powiedzieć, starszy mężczyzna o szczerej twarzy wystąpił i skłonił się Rothgarowi.

– Wasza lordowska mość, jesteśmy panu bardzo wdzięczni. – Sir George wciąż skubał koronkowy rękaw, najwidoczniej speszony wspaniałością swojego stroju.

Rothgar natychmiast mu się odkłonił.

– Cieszę się, widząc cię, panie, w Londynie – rzekł i skierował wzrok na młodzieńca. – A to zapewne twój syn… -Teraz spojrzał na Carruthersa, który podpowiedział bezgłośnie: „George". – George – dokończył, starając się powstrzymać uśmiech.

Młody człowiek skłonił się głęboko, trzymając prawą dłoń na rękojeści krótkiej szpady. Już zapewne doświadczył, jak trudno nad nią zapanować. Przy braku uwagi, można było dźgnąć damę albo dżentelmena w nieodpowiednie miejsce.

Markiz wskazał obu Uftonom drogę do pałacu.

– Mam nadzieję, że mój sekretarz służył panom pomocą w czasie tej wizyty – Rothgar zwrócił się do starszego mężczyzny.

– O tak! I to bardzo! – Sir George opowiadał o wszystkim, co widzieli w Londynie, a jego syn kiwał co jakiś czas głową. Zbliżali się do wielkiej sali przyjęć, a starszy Uf ton coraz częściej tracił wątek i spoglądał nerwowo w stronę apartamentów królewskich. – Na miły Bóg, panie! Sam nie wiem, co powiedzieć, jeśli król zechce zamienić ze mną parę słów.

– Najjaśniejszy pan sam wybierze temat – uspokoił go markiz. – Ale mów coś, panie, bo król nie jest zadowolony, kiedy mu odpowiadają tylko „tak, Wasza Królewska Mość" albo „nie, Wasza Królewska Mość".

Starszy Uf ton przystanął i z trudem przełknął ślinę,

– No, spróbuję. Raz kozie śmierć! Ale ty Georgie -zwrócił się do syna – odpowiadaj tylko „tak" lub „nie".

– Dobrze, tato – karnie obiecał młodzieniec. Rothgar uśmiechnął się lekko. Uważał poranne spotkania

u króla za nużące, dlatego z przyjemnością zgodził się zaprezentować swoich sąsiadów na dworze. Dzięki temu mógł spojrzeć na tę uroczystość ich oczami, co czyniło ją mniej nudną. Poza tym cieszył się, że ludzie szlachetni mają dostęp do króla. Żałował tylko, że nie przełożył pojedynku o jeden dzień, co być może zaoszczędziłoby Uftonom nieprzyjemności. Jeśli król zdecyduje się zrobić sprawę ze śmierci Curry'ego, na pewno jakoś się to na nich odbije.

Weszli do wielkiej komnaty z przepysznymi zdobieniami, ale niemal pozbawionej mebli. Rothgar wybrał towarzystwo, w którym dostrzegł jeszcze kilku przedstawicieli ziemiaństwa i po chwili Uftonowie zaczęli z nimi swobodnie rozmawiać o cenach zboża i hodowli bydła. Markiz starał się uczestniczyć w rozmowie, mimo iż co jakiś czas ktoś do niego podchodził ze słowami wsparcia. Usiłował też zapamiętać tych, którzy nagle przestali go zauważać.

Nagle w pierwszych rzędach rozległy się szmery.

– Król! Król! Król!

Wszyscy zwrócili się w stronę władcy, ale on dał znak, żeby wrócić do przerwanych rozmów. Jerzy III miał dopiero dwadzieścia pięć lat, świeżą cerę i niebieskie oczy. Jego twarz była nieprzenikniona. Ponieważ wciąż poważnie traktował swoje obowiązki, zaczął przechadzać się po sali, starając się z każdym zamienić choć parę słów. Rothgar nie mógł zgadnąć, w jakim jest nastroju.

W końcu wdał się w krótką pogawędkę z hrabią Marl-bury, który stał nieopodal markiza. Rozmowy powoli zaczęły cichnąć. Oczy zebranych zwróciły się na Rothgara. Król podszedł do niego i skinął lekko głową.

– Cieszymy się, widząc cię w dobrym zdrowiu, panie, co? – powiedział. – Bardzo się cieszymy.