– Gdybyś nie miała tego całego majątku, poderżnąłbym ci gardło i zostawił robakom – rzucił z furią. – Wiesz co, chyba przyda ci się nauczka. Zostawię cię tak na jakiś czas. Jak wrócę, będziesz błagać o litość.
Odszedł od niej i usiadł przy palenisku. Z kieszeni surduta wyjął płaską flaszeczkę. Diana próbowała się uspokoić i oddychać przez nos. Mogła się przecież udusić. Walczyła z pokusą, by zamknąć oczy. Wolała jednak obserwować Somertona.
– Muszę cię ujeździć jak dziką klacz – powiedział, pociągnąwszy parę łyków. – Albo od razu trafisz do domu wariatów. I tak ta groźba wisi nad twoją głową.
Starała się nie zwracać uwagi na jego słowa. Niczym się nie przejmować. Oddychać równo i spokojnie. Nie okazywać strachu.
– Widzisz, jesteś teraz zdana na moją łaskę i niełaskę -ciągnął. – Nie możesz nic zrobić. I co, będziesz grzeczna?
Nie wytrzymała i wymamrotała coś obraźliwego, czego on oczywiście nie mógł zrozumieć. Wstał jednak ze swego miejsca i usunął knebel z jej ust.
– Rozumiem, że tak!
Nie odpowiadać. Zachować spokój. Musi zebrać siły na ostateczną walkę.
– Aa, obraziłaś się, moja droga. Może myślisz, że zdołasz mi się oprzeć? Ale ciało ludzkie, to zabawna rzecz. Robi czasem to, czego nie chce właściciel… – zawiesił głos – albo właścicielka. Zobaczysz, będziesz mi jeszcze dziękować.
– Właśnie, myślę, że wszyscy to za chwilę zobaczymy. Diana spojrzała w stronę drzwi. Bey?! Jej serce zabiło w radosnym uniesieniu. Myślała, że śni, albo, że zemdlała.
To jednak nie był sen. Świadczyła o tym czerwona z wściekłości twarz Somertona, który wpatrywał się w lufę pistoletu lorda Bryghta. Natomiast Rothgar podskoczył do niej i paroma cięciami uwolnił z więzów. Diana usiad-la, a stanik zsunął się z jej ciała, odsłaniając piersi. Nie dbała o to. Wstała i rzuciła się w ramiona Beya.
– Cicho, cii.
Dopiero teraz zorientowała się, że płacze. Łzy spływaly jej po policzkach i spadały na nagie piersi. Rothgar owinąl ją swoim czarnym płaszczem i ponownie zaczął uspokajac.
– No, już nie płacz. Lord Randolph czeka na twoje podziękowanie.
Somerton patrzył na nich z nienawiścią, ale bez strachu.Bey wydawał się całkiem spokojny, natomiast lord Bryght aż bladł z gniewu. Trzymał niedoszłego gwałciciela na muszce i nie ulegało wątpliwości, że strzeli, gdy tylko Randolph się poruszy.
Drżącą jeszcze ręką wyciągnęła pistolet z kieszeni swej spódnicy.
– Przysięgałam sobie, że go zabiję.
– Należy do ciebie. – Rothgar odsłonił Somertona, kto-ry chyba po raz pierwszy poczuł ukłucie strachu.
– Nie możecie tego zrobić! – jęknął. – Na miły Bóg, zabierz jej, panie, pistolet zanim dojdzie do wypadku! zwrócił się do markiza.
– Muszę go zabić!
– Lady Arradale strzela lepiej ode mnie, Somerton. Jestem pewien, że trafi cię tam, gdzie będzie chciała i nie będzie to żaden wypadek. Osobiście proponuję celować między nogi – zakończył ze złośliwym uśmiechem.
Lord Randolph zakrył rękami przyrodzenie.
– Na Boga! Pamiętaj, pani, o królu – skamlał.
– Ty głupcze, czy myślisz, że król naprawdę mógł się zgodzić na coś takiego?! – Diana położyła palec na spuście.
– Mam jego list!
Bey zmarszczył brwi i położył dłoń na jej pistolecie.
– Zaczekaj chwilę. Jaki list?
– Twierdzi, że ma list od króla – Diana pospieszyła z wyjaśnieniami. – Że monarsze zależy na tym, żebyśmy nie połączyli naszych rodów. Ale, Bey… to sprawka Francuzów.
Widziałam de Couriaca. Boję się, że to może być pułapka.
– Cii! – Rothgar uniósł dłoń w ostrzegawczym geście. -Wiem wszystko. Moi ludzie pilnują domu.
Diana odetchnęła z ulgą. Przynajmniej nie musiała obawiać się o jego życie.
– Król nigdy ci tego nie wybaczy, panie – markiz zwrócił się do Randolpha.
– Kłamiesz! W surducie mam list z jego pieczęcią.
Bey podniósł końcem szpady surdut Somertona z podłogi, a następnie zaczął przeszukiwać jego kieszenie. Po chwili znalazł opieczętowane pismo.
– Widzisz, panie, że mówię prawdę – rzekł Randolph do Rothgara, świadomie ignorując wściekłą Dianę. – Czy mogę włożyć spodnie?
– Nie. Nikt nie kazał ci ich zdejmować – padła odpowiedź. Bey podszedł do świecznika i uważnie obejrzał pieczęć.
Potem otworzył list i dokładnie badał pismo.
– No i co? – Lord Randolph naprawdę wierzył, że list pochodzi od Jerzego III i że dzięki niemu uda mu się wyjść cało z opresji.
– Doskonale sfałszowany – zawyrokował Rothgar. -Król będzie wściekły.
Somerton nie mógł się powstrzymać. Podszedł do markiza i wyrwał mu pismo z ręki.
– Sfałszowany?! Ale pieczęć…
– Pieczęć jeszcze łatwiej podrobić niż pismo – przerwał mu Rothgar. – Brakuje paru szczegółów, ale muszę przyznać, że to dobra podróbka.
– Dostałam list pisany twoim charakterem pisma – zauważyła Diana. – To też było sprytne fałszerstwo.
Bey smutno pokiwał głową.
– Przykro mi. Powinienem wprowadzić jakiś kod, byś mogła sprawdzić, czy coś rzeczywiście pochodzi ode mnie.
Lord Randolph spoglądał to na pismo króla, to na nich.
– Co?! Chyba nie sądzisz, że podrobiłem te listy! -krzyknął do Diany. – Ty zdziro!
W tym momencie dostał tak silny cios, że przetoczył się aż na koniec pokoju. Gdyby nie ściana, na pewno by upadł. Masując szczękę, patrzył na nich wzrokiem pełnym nienawiści.
– Nie, nie sfałszowałeś listów – powiedział gniewnie Roth-gar. – Jesteś tylko głupcem, a świat spokojnie może się obejść bez głupców. Pozostawiam cię w rękach lady Arradale, ale jeśli obrazisz ją chociaż jednym słowem, zginiesz z mojej ręki. A ja już zadbam o to, żebyś umierał długo z upływu krwi.
– A może to ja wygram. – Somerton spojrzał mu prosto w oczy, ale szybko spuścił głowę pod naciskiem wzroku Rothgara.
– Musiałbyś być bardzo dobry – mruknął markiz. – Tak byłby pojedynek na śmierć i życie. Powiedz lepiej, skąd dostałeś ten list? – wskazał leżące na podłodze pismo.
– Właśnie nie wiem – odparł po dłuższym zastanowienia Randolph. – Po prostu znalazł się nagle w moich papierach
Widzieli, że nareszcie zaczął się naprawdę bać. Ręce mu drżały i kulił się pod ścianą. Diana niemal czuła litość na ten widok.
– Sam napisałeś list do lady Arradale? – wypytywa Rothgar.
– Tak jak mi kazał król. Niczego nie fałszowałem. Odesłałem go do pracowni krawieckiej Mannerly'ego – Somer ton wyrzucał z siebie kolejne zdania.
Rothgar tylko pokiwał z politowaniem głową.
– Jesteś większym głupcem niż myślałem – stwierdził. Gdzie poznałeś de Couriaca?
– Kogo? Nie znam żadnego de Couriaca.
– Francuza, który ci pomagał! – zniecierpliwił się markiz.
– A, Dionne'a. Spotkałem go „U Lucyfera". Pojawił sie u mnie zaraz po tym, jak dostałem królewskie polecenia. Musiałem mu o tym wspomnieć, bo zaproponował pomoc… To nie było jego prawdziwe nazwisko?
– Dionne? Nie – mruknął Rothgar.
– Brzmi jak D'Eon – zauważyła Diana. Cała sytuacja stała się dla nich jasna. Bey podniósł list i złożywszy schował do kieszeni. Następnie zwrócił się do Randolpha.
– No, kładź się na łóżku. Somerton pobladł jeszcze bardziej.
– Co… co chcecie zrobić?
– Rób to, co ci każę!
Randolph zawahał się, a potem pokręcił głową.
– Nic z tego – powiedział do Rothgara. – Możesz się wypchać.
Diana spojrzała na Beya, ciekawa, jak zareaguje. On jednak stał spokojnie i tylko patrzył na młodego Somertona.