Выбрать главу

Nagle poczuła się zagubiona w tym wielkim mieście z jego wielkimi sprawami. Chciała wrócić do siebie, na północ. Do dawnego życia.

Rothgar skierował swego konia w lewo.

– Myślałam, że droga do pałacu prowadzi prosto – zauważyła.

– To prawda. Jedziemy do Malloren House.

Nic nie ucieszyłoby jej bardziej. Dom Rothgara wydawał jej się bardziej przyjazny niż pałac. Bała się jednak, że jego właściciel może mieć z tego powodu kłopoty.

– Ale, Clara…

– Za jakiś czas podniesie alarm – dokończył za nią.

– I co wtedy powiemy królowi? – dopytywała się.

– Całą prawdę – odrzekł z uśmiechem markiz. – Tylko przesuniemy zdarzenia o godzinę lub dwie. Mam nadzieję, że Somerton będzie już płynął do Ameryki. To spowoduje, że nie będzie miał ochoty na szybki powrót. – Klepnął się po kieszeni surduta, w której znajdował się list. – Nie mogę cię na razie spuścić z oczu, Diano.

Sama nie wiedziała, jak rozumieć jego słowa. Czy oznaczały one kapitulację, czy też nie? Z oczywistych powodów nie chciała w tej chwili rozmawiać o szaleństwie w jego rodzinie, ani tym bardziej o małżeństwie.

Minęli parę nowych, pięknych domów, co znaczyło, że zbliżają się już do Marlborough Sąuare.

– Czy król ukarze za to D'Eona? – spytała tylko, przypomniawszy sobie Francuza kręcącego się wciąż koło królowej.

Rothgar pokręcił głową.

– Trudno powiedzieć. Sam nie wiem, czy D'Eon maczał w tym palce.

– Mówiłeś, że w ambasadzie… Przerwał jej ruchem ręki.

– Odnoszę wrażenie, że ten de Couriac jest bardzo samodzielny – stwierdził Bey i pogrążył się w swoich myślach. Na jego czole pojawiły się trzy zmarszczki.

Po minucie dotarli na plac. Diana spojrzała na okazały budynek, stojący na jego końcu.

– Czy mój pobyt w Malloren House nie będzie… jasną wskazówką? – zaczęła z innej beczki. – Czy król nie zmusi nas do małżeństwa?

– W pałacu jest Portia, a Bryght pewnie pojawi się tu lada chwila. Wrócili nagle, ponieważ Elf miała złe przeczucia.

– Dotyczące dzisiejszej nocy? To niemożliwe!

– Dotyczące mnie i ciebie. – Rothgar zatrzymał się przed budynkiem. – Ostrzegała mnie już w Arradale.

– Do diabła!

– Co? Chciałabyś posłać do niego biedną Elf.

– Czasami całą twoją rodzinę – mruknęła, zsiadając z konia.

– Elf miała rację. Nie powinienem był zaczynać flirtu, jeśli nie mogę dać ci wszystkiego na co zasługujesz – rzekł chłodno. – A teraz, pewnie nie będziesz chciała wyjść za mąż, prawda?

– Wyjdę tylko za ciebie – zadeklarowała. Zamierzała nie mówić o małżeństwie, ale sam markiz zaczął ten temat.

Poprowadzili wierzchowce na tyły budynku, gdzie zastali dwóch przechadzających się nerwowo stajennych.

– Wszystko w porządku, panie? – spytał służący, odbierając konia od Rothgara.

– Tak, Bibb. W najlepszym.

Drugi służący wziął uzdę z jej ręki. Obaj nie okazywali zdziwienia na widok hrabiny. Diana i Bey ruszyli w stronę pałacu, natomiast stajenni w towarzystwie pozostałych służących, zajęli się końmi.

Diana cieszyła się, że nareszcie może zachowywać się naturalnie. Nie musiała niczego udawać. Nie czuła też na sobie niczyich oczu. Nawet nie sądziła, że ostatnie dni były dla niej tak męczące.

Z westchnieniem wsparła się na ramieniu Beya. W tej chwili trudno jej było uwierzyć w to wszystko, co wydarzyło się dzisiejszej nocy. Myślała, że w holu też będzie czekać na nich służba, ale markiz wyjął klucz, którym otworzył niewielkie drzwi od strony stajni. Weszli do środka, a on pieczołowicie zamknął drzwi.

Jeśli Portia miała pełnić rolę przyzwoitki, to nie wywiązywała się zbyt pilnie ze swoich obowiązków. Przeszli dalej w głąb domu, nie napotykając nikogo z domowników. Diana przytuliła się mocniej do Rothgara przechodząc przez ciemne korytarze, a on objął ją ramieniem. Drżała, ale tym razem nie miało to nic wspólnego ze strachem. Jej serce biło coraz szybciej. Nie wiedziała, gdzie się znajdują ani dokąd idą. Zresztą było jej wszystko jedno. Byle tylko mieć Beya wciąż przy sobie.

Pozwoliła zaprowadzić się na piętro, do wielkiej sypialni. Markiz zapalił dwa świeczniki, żeby mogła rozejrzeć się dookoła. To nie był jej dawny apartament. Na środku stało podwójne łoże z baldachimem, a w oknach wisiały różowe zasłony.

Nagle odniosła wrażenie, że markiz chce wyjść i przywarła do niego całym ciałem. Nie, nie chciała tak reagować, ale nie mogła zapanować nad własnymi emocjami.

– Muszę wyjść na chwilę – powiedział jej. – Zaczekaj. Wytężyła całą swoją wolę, żeby go puścić. Kiedy wyszedł, zdjęła jego płaszcz i spojrzała na nagie piersi.

Gdzie jest umywalka? to była jej pierwsza myśl.

Woda w dzbanie była zaledwie ciepława, ale nie miało to znaczenia. Diana wlała ją do miski, obnażyła całą górę i zaczęła myć piersi. Najpierw raz, a potem jeszcze i jeszcze, próbując usunąć z nich dotyk Somertona.

Rothgar pamiętał o tym, żeby zapukać przed wejściem. Odwróciła się, zasłaniając rękami piersi.

– Wejdź, proszę.

W rękach miał biały szlafrok. Podszedł do niej od tyłu i włożył go jej na ramiona. Ciepły materiał pachniał mydłem do prania i świeżym powietrzem. Rothgar cały czas uważał, żeby nie dotknąć jej ciała. Czy bał się, że zareaguje histerią?;

Diana zawiązała pasek, a następnie pod szlafrokiem zdjęła spódnicę. Była teraz w samej bieliźnie, mocno nadwerężonej przez lorda Randolpha.

– Chcesz się wykąpać? – spytał.

Miała na to olbrzymią ochotę, ale wolała uniknąć ciekawych spojrzeń służby. Wolała, żeby nikt nie oglądał jej ciała. No, prawie nikt.

– Nie, dziękuję.

Stanęła do Rothgara tyłem i zaczęła zdejmować bieliznę. Koszula i krochmalone spódniczki powędrowały na podłogę.

– Spal to! – poprosiła, a potem zawstydziła się swego zachowania. – Przepraszam, głupio się zachowuję.

Bey pokręcił głową.

– Wcale nie. Nie wstydź się swej słabości, Diano.

– Nie, nie. Muszę być silna. Inaczej Somerton wygra, rozumiesz? Przecież o to mu chodziło, żebym była słaba i bezradna!

Gdyby teraz wzięła kąpiel, przyznałaby w ten sposób, że czuje się zbrukana. Nie, nie może pozwolić, by prześladował ją cień lorda Randolpha. Musi pamiętać o swoich przodkach i ich odwadze.

– Więc co mogę dla ciebie zrobić? O ich odwadze i prawdomówności.

– Weź mnie do łóżka, Bey – szepnęła. – Chcę poczuć cię

blisko.

Wahał się jeszcze przez chwilę, ale potem wziął ją w ramiona. Podwójne łóżko okazało się nadzwyczaj wygodne. Jednak gdy tylko na nim legła, przed oczami stanął jej uśmiechnięty okrutnie Somerton.

– Potrzebuję tego – szepnęła. Markiz dotknął delikatnie jej policzka.

– Jesteś pewna? Może lepiej nie teraz – rzekł niepewnie. Diana już wiedziała czego potrzebuje naprawdę.

– Przywiąż mnie do łóżka – poprosiła. Spojrzał na nią zdziwiony, wręcz zaszokowany.

– Jesteś pewna, że… właśnie o to ci chodzi? Skinęła opartą na poduszce głową.

– Wiesz, co w tym wszystkim było najgorsze? Całkowita bezsilność. Poczucie tego, że nie mogę nic zrobić, chociaż mam ukryty pistolet Wolałabym już walczyć i przegrać. Ale, nie… -nagle zmieniła zdanie. – Chyba proszę cię o zbyt wiele.

Jego wahanie trwało krótko.

– Zaczekaj chwilę – rzucił i wyszedł do drugiego pokoju. Po chwili usłyszała odgłosy darcia materiału, a potem w drzwiach stanął Bey. W rękach miał cztery czarne pasy mocnego płótna.