Выбрать главу

Poprawiła jeszcze swoją bladożółtą suknię w kremowe kwietne wzory i prosty naszyjnik z pereł. Nie może zapominać, że jest damą. Włosy wydawały się w porządku, chociaż parę niesfornych kosmyków wyśliznęło się spod muślinowego czepeczka. Jednak nic nie mogła już na to poradzić.

Powozy Mallorenów zaturkotały na podjeździe i zatrzymały się na zamkowym dziedzińcu. Diana po raz kolejny przypomniała sobie ostatnie spotkanie z markizem.

Chciał wówczas porwać jej kuzynkę Rosę, a ona wraz z niewielkim oddziałem swoich ludzi zdołała mu się przeciwstawić. Nie żałowała tego, co zrobiła, chociaż Rothgar należał do najpotężniejszych osobistości w królestwie.

Ciekawe, czy zauważy, że ma na sobie tę samą suknię, co wtedy?

Markiz miał opinię bystrego obserwatora, co mogła parę razy potwierdzić. Powinien zauważyć jej strój i, co więcej, zrozumieć jego znaczenie. Wciąż była gotowa walczyć i zwyciężać. Nie miała zamiaru się poddać, mimo złożonej przez niego propozycji.

Uznała, że nadszedł odpowiedni moment, żeby powi-tac gości i podeszła do drzwi. Dwóch lokajów otworzyło je na oścież. Na zamkowym podwórzu stały aż cztery podróżne powozy. Trzy inne, z bagażami i służącymi, pojechały dalej, w stronę pomieszczeń kuchennych.

Część przybyłych już wysiadła. Wśród nich znajdowały się zmęczone dzieci, które będą wymagały dodatkowej opieki. Tylko Mallorenów stać było na równie absurdalne pomysły.

Diana uśmiechnęła się uprzejmie i już szykowała krótką przemowę powitalną, kiedy nagle zobaczyła postać wysiadającą z drugiego w kolejności powozu.

– Rosa! – krzyknęła uradowana i pospieszyła, żeby ją uściskać. Nie widziały się przez długich dziewięć miesięcy.

Dopiero po chwili przypomniała sobie o obowiązkach gospodyni i wyzwoliła ze swych objęć ukochaną kuzynkę. Podniosła chustkę do oczu, a kiedy ją opuściła, zobaczyła przed sobą rozbawionego tym, co zaszło lorda Branda Mallorena. Wysoki i przystojny, z ciemnorudymi włosami zaczesanymi do tyłu, wydawał się idealnym partnerem dla Rosy. ale to nie on wprawił ją w drżenie. To nie z jego powodu miała problemy z wysłowieniem się. Rothgar był w pobliżu. Diana czuła na sobie jego wzrok. Raz jeszcze poprawiła nerwowo suknię, która miała być jej zbroją przeciwko markizowi i powiedziała drżącym głosem:

– Witamy w Arradale.

4

Z powozu wysiadł w końcu uśmiechnięty markiz. Diana poczuła, że jej serce nie chce się podporządkować dyscyplinie, którą narzuciła całemu ciału.

– Lord Rothgar? – Miała nadzieję, że nie zauważy, jak jest zdenerwowana. – Miło mi znowu powitać cię w Arra-dale, panie.

Markiz musnął tylko jej dłoń ustami przy powitaniu, a mimo to dreszcz przebiegł po plecach Diany. Czy zawsze tak na nią działał, czy też było to coś nowego? Teraz była zbyt zmieszana, by wspominać jego wcześniejszą wizytę.

– Cała przyjemność po mojej stronie, hrabino – przywitał się oficjalnie. – Tym bardziej, że zgodziłaś się gościć Mallorenów.

Rothgar patrzył na nią chłodno. Nic nie wskazywało na to, że jest choć trochę poruszony.

– Och, dla Rosy zrobiłabym wszystko – wyznała. – Mogłabym gościć nawet monstra.

– No, to może jakoś z nami wytrzymasz. – Dotknął delikatnie jej ramienia, kierując w stronę nowo przybyłych. – Pozwól, pani, że przedstawię ci niektórych członków mojej rodziny.

Jego dotyk parzył. Zerknęła na Rosę, szukając pomocy, ale kuzynka nie spuszczała oczu z narzeczonego, ślepa na to, co się działo dokoła. Jednak markiz natychmiast wychwycił jej spojrzenie.

– Patrzy na niego jak w obrazek – szepnął hrabinie do ucha. – To prawdziwe szaleństwo.

Te słowa trochę ją otrzeźwiły. Szaleństwo! Nie może pozwolić na to, by też się w nim pogrążyć.

Diana uniosła dumnie głowę i podeszła do grupki Mal-lorenów.

– To lord i lady Steen – Rothgar pospieszył z wyjaśnieniami. – Jak widzisz, pani, mają czwórkę dzieci, ale doprawdy trudno mi połapać się w tym, które z nich jest kim. Lady Steen to oczywiście moja siostra Hilda.

Najmłodsze dziecko o ciemnych włosach podbiegło do Rothgara i wyciągnęło rączki w górę.

– Wuje! Wuje! – zawołało.

Ku jej zdziwieniu Rothgar podniósł malucha i ucałował w oba policzki.

– A to akurat jest Arthur Groves – dodał markiz ze śmiechem. – Gotów zaprzyjaźnić się nawet ze smokiem.

Diana zauważyła, że czuprynka malca nie jest tak ciemna, jak kruczoczarne włosy wuja. Podobieństwo było jednak uderzające. Chłopiec przytulił się mocno do Rothga-ra i zszedł mu z rąk dopiero na wyraźne żądanie matki.

Bardzo poruszył ją ten widok. Spodziewała się Mrocznego Markiza, a zastała mężczyznę łagodnego jak baranek. Pomyślała, że czyni go to jeszcze bardziej niebezpiecznym. W ten sposób potrafi uśpić czujność przeciwnika, a potem… uderzyć.

– Mój brat, oczywiście, żartuje – wtrąciła lady Steen. -Nie chce się przyznać, że uwielbia siostrzeńca. Tak trudno być eminence noire Anglii! – dodała z westchnieniem.

– Przecież wszyscy w Londynie wiedzą, że zjadam takie niewinne dzieci na śniadanie – rzekł markiz, mrugając do niej znacząco.

Uderzyło ją to, że jest tak odprężony. Ona szykowała się do walki, a on tymczasem dobrze się bawił. Przykucnął teraz, żeby porozmawiać o czymś z Arthurem. Zdaje się, że o koniach. Przy okazji nic sobie nie robił z form towarzyskich, być może zakładając, że stanowią już jedną rodzinę.

Diana odwróciła głowę o parę sekund za późno. Nie, nie może patrzeć! Nie wolno jej dać po sobie poznać, że go obserwuje. Przez najbliższe trzy dni będzie musiała ignorować markiza.

Lady Steen wypchnęła przed siebie dwie dziewczynki, które usiłowały się schować za jej spódnicą.

– Pozwoli pani, że przedstawię moje córki, hrabino. – Teraz ona przejęła obowiązek prezentowania rodziny. – Sarah i Elanor.

Obie dziewczynki dygnęły nieśmiało. Nie przypominały Arthura. Podobnie, jak część Mallorenów miały raczej rude włosy.

– A to mój najstarszy syn, Charles, lord Herbert – dodała lady Steen.

Młodzieniec spojrzał na nią i skłonił się grzecznie. Jako jedyny z „dzieci" stał spokojnie przy swoim ojcu.

– Niestety, nie mogę pani zapewnić, hrabino, że nasze pociechy będą grzeczne. – W tym momencie Sarah zachichotała nerwowo, ale matka zgromiła ją wzrokiem. – Mam nadzieję, że nie naruszą zanadto spokoju Arradale. Zabraliśmy je ze sobą, ponieważ później wyruszamy całą rodziną do Szkocji.

Diana zapewniła ją, że to żaden kłopot i zdziwiła się, że rzeczywiście tak myśli. Jeszcze bardziej poruszyło ją to, że czuła się coraz lepiej w towarzystwie Mallorenów. Przestała się uśmiechać z obowiązku i na jej usta powrócił zwykły promienny i szczery uśmiech.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że to niebezpieczne. Powinna uważać, bo cios może spaść znienacka.

Przeszli do kolejnego powozu, gdzie stało dwoje Mallo-renów. Rothgar znowu trzymał na rękach siostrzeńca, ponieważ Arthur zaczął go wołać, kiedy ruszyli dalej. W tej sytuacji trudno się było dziwić, że nie zachowywał dworskich form i rzucił tylko:

– To mój brat, Bryght.

Lord Malloren miał włosy jeszcze ciemniejsze niż Rothgar i był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Wysoki, z jastrzębimi rysami brata, pełen nonszalancji mógł spodobać się każdej kobiecie, lecz na Dianie nie zrobił szczególnego wrażenia. Ku jej zdziwieniu jego żona była niska, ruda, z tysiącem piegów na twarzy, i nie wyróżniała się urodą.

W pewnym momencie Bryght spojrzał na swoją wybrankę, a na jego twarzy pojawił się wyraz uwielbienia, Rothgar znowu pochylił się do jej ucha.