Выбрать главу

– Na razie nic – wzruszył ramionami Edgins. – Ale już niedługo – czuł, że ręka pulsuje falami przejmującego gorąca. – Po jaką cholerę oni to zrobili? – zastanawiał się.

Ciekawe, co z nim? – Jab wskazał głową pryczę, na której leżał mutant. – Chcesz go budzić?

– Ani mi to w głowie. Rzucę tylko okiem.

Podeszli, starając się stąpać jak najciszej. Edgins stanął nieco z boku, a Jab kucnął obok pryczy. Mutant spał na plecach, z ramionami kurczowo przyciśniętymi do piersi.

– Widzisz coś? – spytał Tom stłumionym szeptem.

– Leży tak, jakby chciał mi zrobić na złość.

– Zostaw, niedługo sam się obudzi.

Jab z wyrazem obrzydzenia na twarzy wyciągnął rękę i chciał dotknąć półprzeźroczystego ramienia…

…trzask, krzyk przerażonego człowieka, szeroko otwarte, zdziwione oczy mutanta i charakterystyczna woń ozonu w powietrzu.

Edgins zrobił krok do przodu i zatrzymał się niezdecydowany; Jab, sycząc z bólu, wstawał powoli; mutant usiadł na pryczy i spuściwszy stopy na posadzkę, potrząsnął głową jakby nieco oszołomiony, a potem wlepił wyłupiaste oczy w podnoszącego się człowieka…

– Ty zimnokrwisty wypierdku – mamrotał Jab skrzywionymi wargami. – Już ja cię…

– Masz szczęście, że jestem nieco osłabiony – powiedział mutant spokojnie. – Inaczej już byś nie żył.

– Grozisz…

– Jeżeli stwierdzenie faktu uważasz za groźbę? – Mierzyli się spojrzeniami, spięci do skoku, gotowi walczyć aż do ostatecznego rozstrzygnięcia. Jeszcze czekali…

Edgins wstrzymał oddech. W grobowej ciszy nawet sekundy przerwały swój niezmordowany bieg.

I gdy już wydawało się, że nieuniknione musi nastąpić, zabrzmiał poranny gong.

13.

Podchodzili kolejno do głowicy dozownika i czekali, aż z głębi przegrody aprowizacyjnej pojawią się kolorowe kostki koncentratu. Zawsze ten sam schemat: żółta, pomarańczowa i dwa małe, bielusieńkie krążki. Dwa… Edgins przełknął gęstą ślinę. Gdzieś w okolicy splotu słonecznego narodziła się ognista drzazga i drążąc rozdygotane trzewia szukała żeru. Palce przypominały o swoim istnieniu wrażeniem natarczywego ssania. I jeszcze ten czerwonawy krąg kaleczący wnętrze lewej dłoni!

– To musi być jakiś sen – pomyślał Tom w nagłym przypływie rozpaczy. – Potworny, nierealny koszmar. Zaraz się obudzę i o wszystkim zapomnę. Wielkie Nieba, chciałbym, żeby to już był koniec.

Półprzytomnym spojrzeniem popędzał groteskową sylwetkę mutanta, który marudził przy wylocie dystrybutora, prowadząc z maszyną syczący dialog w swoim języku.

– O czym on tak zawzięcie dyskutuje?

Wyłupiaste oczy zwróciły się w stronę Edginsa. Nie zauważył tego, zaabsorbowany gwałtownymi atakami łaknienia. Całą siłą woli powstrzymywał się od krzyku, którym mógłby wyrzucić z siebie trawiący wnętrzności ból.

– Wydzielasz niezwykle silną aurę – zabarwione śliskim akcentem słowa powoli torowały sobie drogę do jego świadomości.

– Aurę? – potrząsnął głową i wbił wzrok w twarz stojącego przed nim mutanta. Daj mi spokój. Jaką znowu aurę?

– Nie rozumiem… – wyłupiaste oczy zniknęły na chwilę za podwójną gardą powiek. To się nie zdarza wśród Solaryjczyków.

– I co z tego?! – Tom poczuł, jak wściekłość zabarwia mu policzki. – Parszywy odszczepieniec – myślał. – „U Solaryjczyków”! Gdyby nie my, tą, ich zasrana kolonia już dawno by wpadła w strefę wpływów Rindu.

W tym samym momencie spostrzegł, że miejsce przy głowicy dozownika jest wreszcie wolne i jednym skokiem znalazł się obok przegrody aprowizacyjnej. Drżąc z niecierpliwości czekał, aż maszyna zakończy formalności identyfikacyjne. Wreszcie mógł już sięgnąć po pakiet koncentratów. Rozgorączkowanym wzrokiem ogarnął zawartość – żółta, pomarańczowa i…

– Dlaczego tylko jeden?

– Tom Edgins wykonał pięćdziesiąt sześć i osiem dziesiątych procent normy – oznajmiło urządzenie.

– Ale przecież ominęła mnie wczorajsza porcja. Chyba mogę dostać teraz pełny zestaw?

Pulpit głowicy zszarzał.

– Odezwij się! – krzyknął rozpaczliwie Tom pakując rękę do szczeliny identyfikacyjnej. Odpowiedzi nie było. Jeszcze raz rzucił okiem na pakiecik koncentratów, zawierający tylko jeden biały krążek. Tylko jeden!

Nie mógł już dłużej czekać. Chciwe palce rozdarły przezroczyste opakowanie. Gorzkawy smak krystalicznych drobin na języku. Nareszcie! Teraz szybko połknąć… Złośliwy robak buszujący w trzewiach zatrzymał się na moment – chwila niewysłowionej ulgi. Jak dobrze, jak cudownie lekko!

– Ciekawe, czy na długo mi to starczy? – pomyślał przestraszony. – W ogóle nie jestem głodny. A chyba powinienem – spojrzał na kostki koncentratu leżące w poszarpanym opakowaniu. Nie chciało mu się jeść, ale na wszelki wypadek włożył jedną do ust i dokładnie pogryzł. – Woda – przypomniał sobie. – Tego mi chyba nie będą żałować.

Nie żałowali. Wziął pełne naczynie z przegrody dystrybutora i usiadł na pryczy. Pozostali zdążyli skończyć posiłek; Jab, już w pełnym rynsztunku, mrugnął w jego stronę i z uniesionym w górę kciukiem wszedł do śluzy.

– Powodzenia – kiwnął głową Tom uśmiechając się gorzko.

– Idziesz? – spytał ze swego miejsca Klaud.

Edgins spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– A czy mam jakieś inne wyjście?

– Nie, tylko…

– Tylko co?

– Nie wziąłeś świeżej butli – Klaud pokazał komorę zwrotnika, w której czekała pierwsza część przydziałowego tlenu.

– Faktycznie, zapomniałem. Nie ma pośpiechu…

Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu.

– Wygląda trochę lepiej niż w nocy – myślał Edgins. – Przynajmniej już się tak nie telepie. Te białe krążki chyba wszystkich stawiają na nogi.

– Tom – Klaud zdecydował się wreszcie odezwać. – Chciałem cię przeprosić, Tom – bąkał nieśmiało. – Przeprosić i podziękować – dorzucił pośpiesznie. Ja…

– O co chodzi? – zdziwił się Edgins.

– Ja doskonale wszystko pamiętam. To co mówiłem i… naprawdę jest mi głupio, uwierz mi. Sam nie wiem, co się ze mną działo – przestępował z nogi na nogę. – Chciałem tylko, żebyście wiedzieli. Ty i Jab. Powiesz mu, prawda? – zawiesił błagalny wzrok na twarzy Edginsa.

– W porządku, Klaud. Masz pewne.

– Dzięki. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne – odwrócił się ucieszony i ruszył w stronę wyjścia.

– Pewnie, że nie wiem – mruknął Tom pod nosem. – Niby skąd mam wiedzieć? – obserwował oddalającą się postać: chude plecy, patykowate kończyny, nienaturalnej wielkości baniasta głowa. – Jab ma wyczucie – myślał ze smutkiem. – Ten facet już długo nie pociągnie. Materiał znajduje się na granicy plastyczności i nie wytrzyma dodatkowego obciążenia. Po prostu trzaśnie.

Odnalazł maskę wciśniętą w róg szafki i zaczął dopasowywać szelki stelaża.