Выбрать главу

Tom nie wytrzymał.

– I z czego się śmiejesz, suko?! – zawył gwałtownie. – Dobij mnie albo idź precz!

Nie odpowiedziała. Nie mogła mu odpowiedzieć przez ściany dźwiękochłonnego cylindra. Wykrzywiła tylko usta w ironicznym grymasie i przesławszy Tomowi gest złośliwego pozdrowienia, odeszła majestatycznym krokiem, niknąc u szczytu amfiteatralnych schodów. Odprowadził ją długim spojrzeniem, pełnym nienawiści.

– Stało się. Już wiedzą. Szlag by trafił… – zagryzł wargi aż do krwi. – Cholernie mało czasu. Za chwilę tu będą. Partacze, nawet ukatrupić… A ja – nic… nic… nic…! Cholerny świat! Cholerne, śmierdzące ścierwa w białych rękawiczkach! Przecież musi być jakieś wyjście!

Obmacał dokładnie fotel. Spróbował oderwać fragment poręczy. Bez rezultatu – tworzywo było bardzo wytrzymałe. Zajrzał pod spód. Konstrukcja stanowiła litą całość wtopioną w podłoże. Najmniejszych szans. Gołymi rękami nic nie zrobi.

Powietrze w cylindrze było coraz cięższe. Tom pojął, że jeśli nie wydostanie się w ciągu kilku minut, grozi mu śmierć przez uduszenie. Zrezygnowany usiadł z powrotem w fotelu, chcąc uspokoić myśli i przeanalizować jeszcze raz całą sytuację. Rozwiązania nie znalazł.

– Pozostaje więc zdechnąć tu na chwałę cywilizowanego kodeksu i celów wyższych – stwierdził z goryczą.

W głębi tunelu zabłysło silne światło. Zbliżało się, rosnąc z każdą sekundą.

– Już są – zamknął oczy i westchnął głęboko. – Szybko się uwinęli.

Niewielki poduszkowiec zastopował kilka metrów przed skazańcem. Wyskoczyło z niego dwóch rosłych facetów w ciemnowiśniowych strojach. Tom obserwował ich spod przymrużonych powiek. Jeden z przybyłych powiedział coś do aparatu umocowanego na przegubie lewej ręki i w chwilę później przezroczysty cylinder zaczął unosić się w górę. Do wnętrza klatki wtargnęła fala świeżego powietrza, przesyconego jakimś dziwnym, nieznanym zapachem.

– Pospieszcie się – dobiegł głos z wnętrza poduszkowca. – Kabina musi być gotowa za kwadrans.

Ciemny pas oznaczający dolną krawędź cylindra znieruchomiał półtora metra nad głową Edginsa. Faceci podeszli bliżej.

– Wstań – powiedział ten z prawej.

– Nie chce mi się.

– Człowieku, nie mamy czasu na jałową dyskusję. Wstawaj.

– Odpieprz się – wycedził powoli Tom, nie zmieniając pozycji. – Jeżeli chcecie mnie wykończyć, zróbcie to tutaj, zaraz. Mam już dość łażenia i czekania na swoją kolejkę do zaświatów.

Faceci spojrzeli na siebie.

– Ale uparty – powiedział ten z lewej. Brakowało mu przednich siekaczy i śmiesznie zniekształcał słowa.

– Człowieku! – zaczął drugi. – Nikt cię nie ma zamiaru wykańczać.

– Nie zalewaj, przecież jest wyrok. Chyba nie dostałem w ostatniej chwili ułaskawienia?

– Wyrok został wykonany.

Tom rozdziawił usta ze zdziwienia.

– Co?!

– Wyrok został wykonany. Na Ziemi. Ale w tej chwili znajdujesz się w przejściówce Gelwony. Komora transforacyjna, kojarzysz?

Nie kojarzył. Nie mogło mu się pomieścić w głowie. Po cóż mieliby go ekspediować na jakąś tam Gelwonę, skoro… Nigdy nie słyszał tej nazwy. Układ, planeta, stacja bazowa czy może jednostka Floty Solarnej? Co tu się w ogóle dzieje?

Nie dali mu pomyśleć.

– Wstajesz sam, czy mamy ci pomóc?

Wyraźnie nie żartowali w ich dłoniach pojawiły się przenikacze.

– Przypuszczalnie nie zależy im na mojej śmierci, skoro mają przy sobie tylko takie zabawki – w głowie Edginsa panował kompletny chaos. – Niech mnie szlag, jeśli cokolwiek z tego wszystkiego rozumiem.

Skołowany do granic możliwości ruszył w kierunku poduszkowca.

2.

Miał sen. Śniło mu się, że umarł. Ciało zamknięte w hermetycznym pojemniku sunęło chybotliwym taśmociągiem, odbywając swa ostatnią wędrówkę do rozpalonego wnętrza pieca kremacyjnego. Wpadając tam uczuł potworny żar i zobaczył, jak topią się ścianki oddzielające go od całkowitego unicestwienia. Chciał krzyczeć, lecz z ust dobył się tylko zdławiony jęk. Runął w szalejące morze płomieni, które spragnionymi żeru jęzorami sięgnęło łapczywie po nową ofiarę. Na moment przed ostateczną utratą świadomości zerwał się roztrzęsiony i zlany potem.

Siedział na twardej, pokrytej cienkim materacem półce, która służyła mu za posłanie. Po przeciwnej stronie kwadratowej celi, na wyrastającym ze ściany blacie, stały naczynia z resztkami nie dokończonego posiłku. Powlókł się tam i z dna płytkiej czarki wylizał ostatnie drobiny wilgoci, które nie zdążyły wyparować w dusznej atmosferze pomieszczenia. Potem załomotał w drzwi. Dopiero po minucie uporczywego stukania rozległ się cichy trzask.

– Czego? – popłynął spod sufitu opryskliwy głos.

Tom zadarł głowę, lecz natychmiast zamknął oczy oślepiony spływającymi z góry potokami światła.

– No! – strażnik był wyraźnie zniecierpliwiony. – Czego sobie życzymy?

– Gorąco… pić – słowa z trudem przeciskały się przez trawione pragnieniem wargi.

– Przycisk nad blatem z lewej – i strażnik wyłączył się.

To nie była woda, jednak Tom trzykrotnie napełniał czarkę i wypijał ją duszkiem. Gdy wrócił na posłanie, natychmiast wessała go czarna przepaść snu.

Wysoki, zawodzący dźwięk pojawił się nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd. Wypełnił całą przestrzeń, zacierając granicę pomiędzy tym co poza a tym co w środku. Jak wtedy, na Astaborze, podczas wariackiego rajdu, który skończył się schwytaniem całej formacji w kolapsową pułapkę… i później, gdy otoczony kręgiem rindańskich widm, błagał oprawców o szybszy koniec. O nieba! Czy nie ma już ucieczki przed tym koszmarem?!

Po przebudzeniu czuł się bardzo źle – gorączka, zawroty głowy, wrażenie dziwnego ssania w koniuszkach palców… Nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji spróbował pospacerować po celi i omal nie zwalił się na podłogę. Usiadł ostrożnie na brzegu posłania…

Widocznie znowu zasnął, bo w pewnym momencie stwierdził, że leży wciśnięty w kąt, mając rękę zdrętwiałą od zbyt długiego niedokrwienia. Masował ją uparcie, by jak najszybciej minęło nieprzyjemne mrowienie.

Nie wiedział, ile czasu minęło od chwili, gdy wprowadzono go do tej celi. Wszedł tu prosto z kabiny poduszkowca, eskortowany przez dwóch strażników. Mogło to być kilka godzin albo kilka dni temu. Polecono mu czekać. Cóż innego mógłby robić człowiek zamknięty w tym idiotycznym sześcianie? Czekał więc i myślał, próbując zrozumieć sytuację, w której się znalazł. Z miernym skutkiem.