Выбрать главу

– Przecież to logiczne – próbował tłumaczyć, nie wiedząc, że jego wargi pozostają nieruchome. – Najprościej podporządkować sobie ludzi, karmiąc ich jakimś uzależniającym świństwem. Pozbawieni wolnej woli będą wtedy wykonywać dokładnie to, czego sobie życzą karmiciele. Zrozum, jedyna nasza szansa to wyzwolić się z tej zależności. Może wtedy…

– O co ci właściwie chodzi? – spytał Jab zniecierpliwionym szeptem.

– Nie wiem – jęknął Edgins. – Skąd mam wiedzieć? Chciałem po prostu coś zrobić, żeby nie czekać z założonymi rękami, ale nie potrafię, nie dam rady…

Lodowate ostrza bombardowały jego głowę seriami głębokich, przenikliwych uderzeń. Za każdym razem, gdy wyimaginowany cios sięgał kościanej puszki, rozlegał się cichutki brzęk, przypominający śpiew miniaturowych dzwoneczków. Było ich coraz więcej i więcej aż wreszcie perlista kakofonia wypełniła całą przestrzeń, nie pozostawiając miejsca na nic innego.

…na granicy świadomości trwała walka, której wynik był z góry przesądzony – wystarczyło tylko zgiąć rękę w łokciu i zamknąwszy usta odczekać, aż pierwsze gorzkie drobiny spłyną w głąb trzewi rozszarpywanych uczuciem nieznośnego łaknienia…

Dzwony. Huragan dzwonów. Gdzieś z głębi ogłuszającego grzmotu wypłynął wysoki, zawodzący dźwięk, wypełniający każdą komórkę, każdy nerw katowanego ciała, zacierający granice pomiędzy tym co poza a tym co w środku…

Przez kurtynę powiek przedarł się rozmazany obraz – nieruchoma twarz o ostrych rysach i wystających kościach policzkowych. Atletycznie zbudowany mężczyzna leży zawieszony w pajęczynie siłowych pól, a w tle widać rozsypaną tyralierę ciemnowiśniowych postaci.

– Znam tego człowieka – pamięć Edginsa rozpoczęła gorączkowe poszukiwania, podczas gdy on sam całą siłą woli odpierał kaskady zawodzącego dźwięku. Jak wtedy na Astaborze w czasie wariackiego rajdu, który skończył się schwytaniem całej formacji w kolapsową pułapkę…

Gradienter Tietz – prawa ręka dowódcy Eskadry!

Skojarzenie było tak szybkie, jakby ktoś z boku podsunął mu właściwe rozwiązanie.

16.

Grawitonowy mobil wiózł obel-borta w kierunku ruin Fortu B. Siedzący za sterami młody chłopak w poplamionym kombinezonie z trudem odnajdywał w zdemolowanym pejzażu zarys dawnego szlaku komunikacyjnego. Konfiguracja terenu zmieniła się tu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Ubir nuf Dem nie poświęcał zbyt wiele uwagi obrazom przepływającym za szybą wideoramy. Siedząc w pełnej skupienia pozycji Re-epi próbował po raz kolejny doprowadzić umysł do normalnego stanu, ale natłok wrażeń i rozbicie ustalonego porządku dnia pozostawiło zbyt trwałe ślady w jego delikatnej psychice. A na dodatek jeszcze ta rozmowa z Liz… Okropność!

Zniechęcony bezskutecznym powtarzaniem medytacyjnych formuł obel-bort narzucił na ramiona wzorzystą pelerynę i wydobywszy z kieszeni krążek mnemogramu, pokiwał z zadowoleniem głową.

– Na szczęście mam to już za sobą – mruknął. – Niech się teraz trochę podenerwuje; później będzie mi tym bardziej wdzięczna. Powiem jej, że Rada, za moim wstawiennictwem wydała przychylne orzeczenie, a Główny Modyfikator polecił, bym osobiście nadzorował i oceniał przebieg dalszej służby. To powinno odnieść właściwy efekt – uśmiechnął się do swoich myśli. – Mam nadzieję, że ten dureń Fuertad zapomni o całej sprawie. Tyle się ostatnio wydarzyło…

Stroskanym wzrokiem obrzucił ruiny mijanych budowli, pomiędzy którymi dostrzegł kilku ludzi z ekipy ratunkowej. Wyglądali dziwnie obco na tle gelwońskiego krajobrazu, podobnie jak resztki zburzonych konstrukcji i kanciaste sylwetki ciężkich maszyn metodycznie porządkujących teren.

– Jesteśmy jak robactwo – stwierdził z niechęcią Ubir nuf Dem. – Swoją obecnością kaleczymy tylko naturalną formułę piękna, dając tym samym dowód własnej głupoty. Niewiele pozostało w tych ludziach z dawnych pionierów – tkliwym spojrzeniem objął rodowy pierścień i zwracając się do siedzącego na pulpicie skrzydłaka dodał: – Coraz częściej zdaje mi się, że w tym świecie nie ma już dla nas miejsca.

Ulubieniec przeskoczył na kolana obel-borta i wtulając dziób w poły munduru dopominał się o pieszczotę.

– Tak, tak, Chief – pokiwał głową Ubir nuf Dem. – Rzeczywistości nie można zmienić, można ją tylko zaakceptować albo odrzucić. Z tym że to drugie jest o wiele trudniejsze – wbił wzrok w roztaczający się za szybą wideoramy krajobraz.

Mobil pokonał właśnie ostatnie dzielące go od Fortu gruzowisko i pędził teraz po uprzątniętym szlaku w stronę prowizorycznej konstrukcji, w której mieścił się sztab akcji ratunkowej. Po przekroczeniu trzech stref kontrolnych pojazd zakończył swoją wędrówkę w śluzie, skąd zastrzeżonym tunelem przewieziono obel-borta kilka kondygnacji w dół. Fuertad już tam na niego czekał.

– Chodźmy, komendancie – Ubir nuf Dem zauważył, że kreator zapomniał o regulaminowym pozdrowieniu. Musiał być naprawdę bardzo czymś poruszony.

Minęli wyprężonych jak struna strażników i przez masywne wrota przedostali się do najniżej położonej części Fortu. Korytarze nosiły gdzieniegdzie ślady eksplozji. Obel-bort spostrzegł, że wyloty wielu odgałęzień zostały zablokowane szczelnymi przegrodami.

– Dehermetyzacja – wyjaśnił Fuertad, widząc jego zdziwienie. – Trzeba było odciąć część najbardziej zrujnowanych chodników. Resztę dało się jakoś połatać. Nie ma obawy, tutaj można swobodnie oddychać.

– To jasne – powiedział Ubir nuf Dem. – Inaczej nie podjąłby się pan roli przewodnika.

Kreator pozostawił tę uwagę bez komentarza. Fotel wyskoczył do przodu i obel-bort musiał zdrowo wyciągać nogi, żeby za nim nadążyć.

Wychodząc zza kolejnego zakrętu zauważył ciemnoczerwone plamy szpecące gładź lekko wklęsłej ściany, a nieco dalej zmasakrowane zwłoki ludzi należących do załogi Fortu. Fuertad zamienił kilka słów z oficerem, który wydawał rozkazy trzyosobowej grupie pakującej rozbebeszone szczątki do sześciennych klocków.

– Zginęli na posterunku – pomyślał Ubir nuf Dem. – Oddali swe młode życie w obronie godności ludzkiej i zaszczytnych ideałów – podrapał siedzącego mu na ramieniu skrzydłaka. – Jak sądzisz, Chief – zagadnął – czy i dla nas przygotowano już taki gustowny sześcianik?

Ulubieniec odpowiedział cichutkim popiskiwaniem.

– Proszę tędy, komendancie – Fuertad skręcił gdzieś w bok i po chwili wkroczyli do olbrzymiej pieczary, której dno zalegały hałdy wrzecionowatych zarodników. Większość z nich była popękana, a w nieruchomym powietrzu zastygły tumany rudawego pyłu.

– Trzeba by tu co nieco posprzątać – skrzywił się obel-bort, zatykając palcami nos i przyśpieszając kroku. – I pomyśleć, że z czegoś tak nieprzyjemnego można robić najbardziej poszukiwane kosmetyki, o które walczą mieszkańcy wszystkich cywilizowanych światów. Powinieneś to zapamiętać, Chief. Nieraz warto poświęcić trochę czasu, by z odrażających pozorów wydobyć ukryte piękno.