Выбрать главу

Ażurowym pomostem biegnącym tuż pod masywnym stropem przeszli nad składowiskiem – przystając na moment wśród resztek stanowiska dyspozycyjnego.

– Nasi odbiorcy będą musieli zadowolić się tym, co zostało – zaskrzeczał Fuertad z nie ukrywanym żalem. – Całe wyposażenie do wymiany. Minie wiele tygodni, zanim zdołamy doprowadzić to wszystko do pierwotnego stanu. Obecny poziom produkcji…

– Żeby to doprowadzić naprawdę do pierwotnego stanu, należałoby oczyścić planetę z ludzi i pozostawić własnemu losowi – stwierdził obel-bort w duchu, a głośno powiedział: – Nie pogłaszczą pana po głowie, Fuertad. W końcu to pan jest odpowiedzialny za produkcję, do mnie należy tylko ochrona.

– Sprawa się wyjaśni, gdy rozpoznamy przyczynę tego wydarzenia – obciągnięte pergaminową skórą palce kreatora przypominały szpony drapieżnego ptaka zaciśnięte na ciele ofiary. – Podejrzewam dywersję, komendancie, a to już chyba pański resort? – zawiesił głos na drwiącej nucie.

– Za co on mnie tak nienawidzi? – zastanowił się Ubir nuf Dem.

Fuertad odczekał chwilę, tak jakby sycił wzrok widokiem zapędzonej w pułapkę zdobyczy, a potem poprowadził obel-borta półkolistym korytarzem, nad którego wylotem widniały trzy współśrodkowe okręgi wymalowane jaskrawoczerwoną, fosforyzującą farbą. Znak ten uświadomił komendantowi, że zbliżają się do najważniejszej części skalnego labiryntu.

– Podejrzewa dywersję – Ubir nuf Dem powtórzył w myślach ostatnie zdanie kreatora. – Ciekawe, jak on to sobie wyobraża? Gelwona jest przecież obiektem o zerowej klasie tajności. Nawet ja nie miałem pojęcia o jej istnieniu, dopóki Rada nie powierzyła mi tej trupiarni. Nikt z zewnątrz nie mógł się do niej dostać, to pewne. Przyczyna musi być ukryta gdzieś tutaj.

Wartownicy stojący przed barierą pionu komunikacyjnego wykonali z małpią precyzją serię zgodnych z rytuałem gestów. Ubir nuf Dem uśmiechnął się widząc, z jakim nabożeństwem Fuertad ignoruje ich pozdrowienia.

– Popatrz, Chief, tak niewiele trzeba, by usatysfakcjonować człowieka – szepnął do ucha swego ulubieńca. – I pomyśleć, że ta zasuszona mumia trzyma w rękach nitki, od których szarpnięcia zależy, być może, istnienie całej rasy. Śmieszne, ale prawdziwe. Tak prawdziwe, że aż się wierzyć nie chce.

Łopot błoniastych skrzydeł zabrzmiał niemal jednocześnie z cichym świstem pokonywanej różnicy poziomów. Fuertad obdarzył maskotkę obel-borta zirytowanym spojrzeniem.

– Jesteśmy na miejscu – warknął i ledwie przejście stało się wystarczająco szerokie, wyjechał na środek rzęsiście oświetlonego korytarza. – Bardzo proszę, komendancie. To już tutaj – wykonał dłonią zapraszający gest.

– Poziom odbioru – pomyślał Ubir nuf Dem i postąpił krok naprzód.

Wymalowane na przeciwległej ścianie trzy współśrodkowe okręgi stanowiły pierwszy szczegół, na którym zatrzymał się wzrok obel-borta. Następnym była grupa nieruchomych cybotów, stojących w głębi lewej części korytarza. Karykaturalne sylwetki stanowiły istną parodię ludzkich kształtów, a widok manipulatorów zaciśniętych na kolbach ciężkich miotaczy sprawił, że Ubir nuf Dem czym prędzej odwrócił głowę w drugą stronę.

Fuertad zajęty był likwidacją ostatniej zapory. Skierował pyszczek deszyfratora w samo centrum skalnego monolitu, którego gładką, jakby wypolerowaną, płaszczyznę przebiegały błędne ogniki, sygnalizujące obecność bariery biotronicznej.

– Tylko szaleniec mógłby zdecydować się na próbę pokonania tych wszystkich przeszkód: począwszy od budynków na powierzchni planety aż na sam dół – stwierdził Ubir nuf Dem w duchu. – Szaleniec albo ktoś doskonale znający labirynt przejść, zabezpieczeń, szyfrów i haseł, odmiennych przecież dla każdego z kilkudziesięciu gelwońskich Fortów.

W samym środku nieskazitelnie gładkiej tafli pojawiła się pierwsza skaza – ciemny punkt, z którego wybiegło kilka ledwie widocznych, promienistych pęknięć. Zaraz potem zapora drgnęła, a wzdłuż wyraźnych już teraz szczelin przeniknęły różańce tęczowych wyładowań. W niemal doskonałej ciszy poszczególne bloki rozjechały się na wszystkie strony i tylko końcowe ich fragmenty wystawały ze ścian i sklepienia, upodabniając przejście do zębatej paszczy monstrualnego drapieżnika.

– Nie jest to najprzyjemniejszy widok – pomyślał Ubir nuf Dem, wkraczając za kreatorem w głąb zawiesistej ciemności.

Gdy się obejrzał, przejście było już zasklepione i w tym samym momencie z góry spadły potoki różowego światła.

– Spokojnie, Chief – uspokoił ulubieńca, który gniewnym popiskiwaniem dawał znać, jak bardzo mu się to wszystko nie podoba. – Powinieneś być bardziej powściągliwy w okazywaniu swoich uczuć.

Wolnym krokiem podszedł do najbliższego pojemnika, stojącego w długim szeregu identycznych, kanciastych brył. Pod przezroczystą pokrywą leżał nagi mężczyzna. Jego lewa ręka spoczywała tak, by widać było wnętrze dłoni naznaczone trzema fosforyzującymi kręgami. Rzut oka na ekran bloku kontrolnego uświadomił obel-bortowi, że człowiek ten jest martwy.

– Wszyscy – zaskrzeczał ze swego fotela Fuertad. – Wstrząsy uszkodziły system witalny. Cała przygotowana do obróbki grupa, około trzystu sztuk.

– Dla nich to nawet i lepiej – myślał Ubir nuf Dem idąc wzdłuż galerii nieboszczyków. – Wreszcie udało im się uciec.

W którymś z pojemników dostrzegł zupełnie młodą dziewczynę; podziwiając jej harmonijną budowę, próbował zgadnąć, cóż takiego mogła zrobić ta tak niewinnie wyglądająca istota, że skazano ją na życie najgorsze z możliwych.

– Sam widzisz, Chief, jakie to wszystko jest skomplikowane – mruknął. – Brak klarownej reguły sprawia, że miotamy się w kilku wymiarach, popędzani nieubłaganym prądem czasu i nigdy nie mamy pewności, czy naszej gonitwy nie zwieńczy równie bezsensowny finał. Zresztą, czy którykolwiek z możliwych finałów można nazwać sensownym?

Wrócił na początek ponurej galerii i puszczając mimo uszu monolog kreatora, szedł ze wzrokiem wbitym w oparcie fotela. Pragnął teraz znaleźć się zupełnie gdzie indziej i gdyby miał możliwość modelowania sytuacji według własnych pragnień, siedziałby sobie spokojnie u boku Liz, sycąc zmysły samą jej obecnością. Gdyby tylko mógł… Serce zabiło przyspieszonym rytmem i blady uśmiech przysiadł na wargach obel-borta.

– Fort B poniósł największe straty – zgrzytliwy głos Fuertada skutecznie burzył błogi nastrój, w jakim pogrążyła się świadomość komendanta. – Centrum eksplozji było gdzieś tutaj – kościsty paluch uderzył w rozpostartą na ścianie mapę skalnego labiryntu. – Na styku Fortów B, C i F. Skutki odczuła prawie połowa Drugiego Kontynentu.

– Czy udało się kogoś uratować? – wpadł mu w słowo Ubir nuf Dem. – Tam, z dołu.

– Chodzi panu o dawców? Nie, żaden nie ocalał. Nie dotarliśmy wprawdzie jeszcze do wszystkich grup, ale już teraz można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć stopień zniszczenia. Został nam do spenetrowania najbardziej zrujnowany rejon. Chyba sam pan rozumie…