Выбрать главу

– Rozumiem, pewnie, że rozumiem – pomyślał obel-bort ze złością, a głośno powiedział: – Chyba sam pan rozumie, kreatorze, że właśnie tam należy szukać przyczyn tej dziwnej eksplozji. Dziwi mnie pańska opieszałość. Wysłanie grupy badawczej do centrum zniszczeń powinno mieć miejsce na samym początku. Zaniedbał pan swoje obowiązki, Fuertad.

Kreator zupełnie nie speszony wbił wzrok w twarz komendanta.

– Na samym początku, powiada pan? – wycedził z podejrzaną słodyczą. – A gdzie pan wtedy był, obel-borcie, że mi pan o tym nie przypomniał?

– Cóż ten parweniusz sobie wyobraża? – przemknęło przez głowę ostatniego z nuf Demów. – Nie mam obowiązku się przed panem tłumaczyć, kreatorze – powiedział głośno i wyraźnie, starannie akcentując poszczególne słowa.

– Nikt od pana tego nie wymaga – wzruszył ramionami Fuertad. – Jednakże mój raport dotyczący Lizey Myrmall…

– Dość! – nie wytrzymał obel-bort i niemal natychmiast pożałował swojej reakcji. – Co ty możesz wiedzieć, staruchu, o namiętnościach trawiących moją jaźń? – myślał rozwścieczony. – O tym, że zrobię wszystko, byle zatrzymać ją przy sobie? – z trudem hamował rozbudzoną nagle furię, której istnienia nigdy by u siebie nie podejrzewał. – Gdybym posiadał choć odrobinę twojego sprytu i bezwzględności, kreatorze, nie prosiłbym, lecz zdobywał. A tak pozostaje mi tylko czekać i mieć nadzieję. O Gwiazdo Promienna, jak ja się za to nienawidzę!

Przypomniał sobie niedawną rozmowę z Liz. Potrzebował całego dnia, żeby zebrać dość odwagi, a teraz coraz bardziej żałował tego, co jej wtedy powiedział. Niepotrzebnie ją przestraszył, zupełnie niepotrzebnie. Tak się tym wszystkim przejęła.

– To może nie był najlepszy pomysł, ale czy w ogóle istnieje jakieś rozsądne wyjście? Łudziłem się, że Fuertad zapomni – z nienawiścią spojrzał na pokurczoną sylwetkę kreatora. – On nie zapomina o niczym! – uświadomił sobie z przerażającą jasnością. – A ja… Ja nawet nie wiem, czego naprawdę chcę.

Zazdrościł galerii nagich ciał ich martwego spokoju, którego żadne ludzkie moce zakłócić już nie mogły.

17.

Fuertad z niechęcią uniósł głowę znad stosu meldunków i czujnym wzrokiem objął stojącego w wejściu Howdena.

– Chwała Słońcu, kreatorze – odezwał się intruz, zamykając za sobą starannie drzwi i podchodząc bliżej. – Mam nadzieję, że nie jest pan zbytnio zajęty.

– I Dzieciom… – burknął Fuertad z pozornym trudem maskując udawane ziewnięcie. – O co chodzi, Howden? Najpierw stajecie na głowie, żeby dostać kilka dni urlopu, a zaraz potem przychodzicie, domagając się natychmiastowej rozmowy.

– Ważna sprawa, kreatorze. Można by powiedzieć: gardłowa. – Oficer rozwalony w zbyt wąskim jak na jego potrzeby fotelu, ugniatał metodycznie papierosa i nie zapytawszy o pozwolenie, zapalił. – Dotyczy naszego komendanta – dodał wydmuchując chmurę gryzącego dymu.

– Cóż tam znowu? – spytał leniwie Fuertad, wszystkimi siłami tłumiąc narastające podniecenie.

– Arystokraci to dziwni ludzie – Howden jakby zupełnie zapomniał o zasadach dobrego wychowania i kreator odniósł wrażenie, że jego niespodziewany gość lada chwila położy nogi na zasypanym meldunkami blacie. – Bardzo dziwni – kontynuował rozwlekle. – Mają swoje odchyły i…

– Do rzeczy, Howden, do rzeczy – Fuertad miał wyrobioną opinię na temat rodowych słabostek nuf Demów i im podobnych. – Więc?

– Są osoby, które mogłyby coś niecoś wyjaśnić.

– Konkretnie.

– Co konkretnie? Osoby czy wyjaśnienia?

Fuertad miał ochotę wyrzucić na zbity pysk zadowolonego ze swojej roli oficera, ale wyczuwał w jego postawie coś, co kazało mu powstrzymać gniewny komentarz i wysłuchać dalszego ciągu. Chodziło przecież o obel-borta. Jeżeli Howden faktycznie przyniósł jakieś konkrety – a wszystko na to wskazywało – należało dać mu się wygadać. Nie trzeba było nawet długo czekać.

– Odnieśliśmy wielki sukces, kreatorze. Naprawdę, mocna rzecz. A byliśmy o włos od klęski…

– My? – zdziwienie Fuertada stanowiło czystą formalność. Oczekiwał po prostu dalszego ciągu.

– Pan, ja – Howden zatoczył ręką szeroki krąg – wszyscy. Cała ludzkość.

– Duże słowa – uśmiech na twarzy kreatora miał zachęcić oficera do dalszych zwierzeń. – A jakiego rodzaju jest ten… sukces?

– Zdusiliśmy w zarodku próbę buntu, który miał lada godzina wybuchnąć w podziemiach Fortu B – szepnął Howden pochylając się nad blatem.

– Bzdura – parsknął gniewnie Fuertad. – Nikt w to nie uwierzy. Przecież skazańcy znajdują się przez cały czas pod działaniem preparatu FZ, co uniemożliwia im zorganizowanie jakiejkolwiek sensownej akcji.

– Skutki działania FZ-etów można zneutralizować za pomocą antidotum. Sam pan wie, kreatorze, jak często giną materiały z medbloków. Proszę mi wierzyć, to była cała siatka: skazańcy, część strażników i ktoś z samej góry.

– I komendant – pomyślał z radością Fuertad. – Sam obel-bort Ubir nuf Dem. To zaczyna być ciekawe.

– Wszyscy, niestety, stali się ofiarami własnej lekkomyślności Howden wyraźnie nabierał tempa. – Ten wybuch, kreatorze… To doprawdy okropne, musieliśmy jednak jakoś przeciwdziałać. Jako komendant Fortu B informowałem pana na bieżąco o rozwoju sytuacji i w krytycznym momencie wspólnie podjęliśmy decyzję. Kontakt z Głównym Modyfikatorem był niemożliwy ze względu na Procedurę. Groziłby dekonspiracją.

– Pańska opowieść, Howden, brzmi doprawdy bardzo interesująco, to wszystko jednak trzeba jakoś udowodnić – kościste palce kreatora wybijały monotonny rytm na poręczy fotela. – O ile się orientuję, z całej siatki dywersyjnej pozostał w naszych rękach jedynie organizator i przywódca spisku. Żeby go postawić w stan oskarżenia i udowodnić słuszność pańskiej tezy…

– Trzeba mieć kogoś, kto złoży odpowiednie zeznania. Taki ktoś istnieje, kreatorze. – Howden, wyraźnie z siebie zadowolony, zapalił nowego papierosa i wbił wzrok w pomarszczoną twarz swego rozmówcy. Czekał.

– Precyzyjny plan – myślał z uznaniem Fuertad. – Niektóre szczegóły wymagają wprawdzie dopracowania, ale całość… No, no – omal nie cmoknął z radości, lecz widok rozanielonej gęby Howdena zburzył wewnętrzny spokój kreatora. – On ma w tym jakiś interes, jakiś konkretny cel.

– Po co pan z tym do mnie przyszedł, Howden? – spytał.

– Żeby maluczkim było lepiej – brzmiała natychmiastowa odpowiedź.

Fuertad aż podskoczył.

– To jest poważna sprawa, a pan tu sobie robi kpiny! – zapiał na najwyższej nucie.

– Jakie kpiny? O co panu chodzi? – Howden zdusił niedopałek na podłodze i wstając z fotela, dodał: – Najlepiej, żeby pan to sobie spokojnie przemyślał i sam zdecydował, co dalej. – Zrobił krok w stronę drzwi.