Выбрать главу

Fuertad na moment zapomniał, że cała ta projekcja dotyczy czasu przeszłego i z dziecięcą ciekawością chłonął kolejne sekwencje zdarzeń. Oczami gradientera zobaczył upiorny krąg pląsających cieni, otaczający bezbronnego człowieka, który nie mógł się od nich w żaden sposób uwolnić. Były wszędzie – niematerialne zjawy, płody bezsensownych halucynacji.

– To wariat – zachichotał bezgłośnie kreator.

– Bardzo ciekawe symptomy – z wrażenia przygryzł sobie wargę, ale nawet tego nie zauważył. – Nie myśl, że w ten sposób mnie oszukasz – ostrzegł mrukliwie. – Wszystko z ciebie wywlokę, słyszysz? Do ostatniego skrawka.

Umilkł, bo wskaźniki na pulpicie zaczęły wykonywać dziwaczny, niezrozumiały taniec. Fuertad chwilę trwał w bezruchu, wreszcie odwołał się do pomocy bloku analizującego.

– Interpretacja – zażądał.

– Strach przechodzi w nienawiść – szczeknął głośnik.

– Przyczyna?

– Presja urojonych komponentów otoczenia.

Fuertad skontrolował czas – niecała minuta do katastrofy. Wychylony do przodu, z grymasem potwornego wysiłku na zasuszonej twarzy śledził bieg pamięciowej projekcji.

Wysoki, zawodzący dźwięk osiągnął maksymalne natężenie. Gradienter biegł przed siebie, zataczając się i potykając. Widocznie upadł, bo na kilka sekund obraz spowiła całkowita ciemność, a potem…

Leżący na plecach człowiek ma przed sobą sklepienie chodnika. Z boków ekranu pojawiają się jego ręce – jakby odpychały gigantyczny ciężar wtłaczający skazańca w kamienne podłoże. Fuertad wstrzymał oddech. Strop, na którego tle pląsają urojone zjawy, pęka i unosi się…

– Dość! – chrapliwy protest kreatora zginął w przerażającym wyciu, jakie dochodziło z głębi wskrzeszonej przeszłości. Nie pomogło ściszenie podsłuchu – wnętrze laboratorium wibrowało zgodnie z rytmem pulsującej kakofonii, a obraz na ekranie był tak rozmazany, że niemożliwe stało się obserwowanie jakiegokolwiek szczegółu. Jedynie ten dźwięk – rozdzierający jaźń, łamiący wszelkie bariery, zacierający granice pomiędzy tym co poza a tym co w środku.

Blok analizujący, w odpowiedzi na gorączkowe pytania kreatora, objawił swą bezradność serią urywanych szczęknięć.

– To niemożliwe! – zapiał Fuertad, mocując się z zablokowaną dźwignią semantycznego bezpiecznika. – Żądam natychmiastowej interpretacji! To rozkaz!

Suchy trzask oznajmił, że przeciążone wskaźniki emocji zostały odłączone od źródła sygnałów. Lawina dźwięków wtłoczyła kreatora w oparcie fotela, a szalejące w upiornym tańcu skały niemalże rozsadzały ekran.

I nagle, gdy zdawać by się mogło, że nic już nie jest w stanie pogłębić obserwowanego kataklizmu, nad wszystkim zapanował krzyk, jaki może z siebie wydobyć tylko człowiek stojący w obliczu śmierci.

Nagła czerń wypełniła ekrany, a wnętrze laboratorium utonęło w bezdennej ciszy. Fuertad, z przekornym wyrazem twarzy, pochylił się nad wygaszonym pulpitem.

– A jednak nie umarłeś – zasyczał. – I już, moja w tym głowa, żebyś nie opuścił nas za szybko.

Precyzyjnymi uderzeniami kościstych palców ożywił aparaturę i zagłębił się we wspomnieniach gradientera, przeszukując okres poprzedzający katastrofę. Rekonstruowane wydarzenia pochodziły teraz z dalszej przeszłości, w miarę jak infiltrator sczytywał z pamięci badanego coraz głębsze pokłady neuronowych zapisów. Praca na dnie gelwońskiej studni, jakieś luźne epizody z życia skazańców, poziom adaptacyjny, na którym poddawano wszystkich więźniów wstępnej obróbce, faszerując ich uderzeniowymi dawkami preparatu FZ.

– To jeszcze nie to – mruczał Fuertad, manipulując z pasją potencjometrami. – Nie próbuj mnie oszukać – monologował zawzięcie. – To twój ostatni występ, więc nie możesz sprawić mi zawodu.

Ekran pokazywał wnętrze komory transformacyjnej, kopułę straceń, fragment jakiegoś miasta, po którym gradienter odbywał nie kończące się spacery. Kreator komentował wszystko gniewnym szarpnięciem ramion i bez ustanku cofał parametr czasu, mając przeczucie, że musi wreszcie trafić na brakujący element rozwiązywanej łamigłówki.

Intuicja go nie zawiodła.

Wymiana jeńców wojennych – rindański śmigacz zawieszony w obszarze neutralnej próżni oczekuje na przybycie ziemskich wahadłowców. Gradienter Tietz w grupie szczęśliwców, którzy za chwilę znajdą się wśród swoich. Wynędzniałe twarze, obłąkane spojrzenia, cień obawy, czy aby na pewno…

I w tle, jako cichy, ledwie słyszalny podkład unosi się ten dźwięk.

– Kto by pomyślał – w głosie kreatora zabrzmiała nuta prawdziwego uznania. – Zupełnie nieźle to wykombinowali, zupełnie nieźle – radosny chichot sięgnął najdalszych zakamarków laboratorium. – Zapomnieliście tylko o jednym – obwieścił triumfalny skrzek. – Z Fuertadem jeszcze nikomu nie udało się wygrać. Słyszycie? Nikomu!

20.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie te włosy.

Po jaką cholerę zapuściła takie długie? I jeszcze ten kasztanowy kolor, w którym wyglądała jak jakaś durnowata koza. Co jej właściwie strzeliło do głowy? Przecież to czysta paranoja!

Liz, ubrana w przejrzystą tunikę i wysokie, sięgające kolan buty o podkutych podeszwach, siedziała w niedbałej pozie na konsoli harmotronu, zabawiając się celowaniem z przenikacza do fantomatycznych postaci wyskakujących ze strzeleckiego trenażera. Co jakiś czas wiązka fosforyzującego powietrza łączyła emiter broni z zarysem ludzkiej sylwetki, która pękała z cichym bzyknięciem. Każde trafienie komentowane było pogardliwym skrzywieniem twarzy, aż wreszcie Liz, znudzona i wyrażanie czymś zniecierpliwiona, odrzuciła przenikacz i zeskoczyła na podłogę.

– Howden mógłby już wreszcie wrócić – pomyślała. – Siedzę tu jak kretynka i nic nie mogę zrobić. Tłuścioch za dużo sobie pozwala. Śmieszny gość, tyle zachodu z tym jego kałdunem. I cały jakiś taki miękki, ciastowaty – wzdrygnęła się na samo wspomnienie. – Przyjemność żadna, a w dodatku zmusza mnie, żebym na niego czekała. Nie łudź się, kochasiu, nie pohasasz. Przynajmniej nie ze mną.

Wiedziała jednak, że Howden jest jej teraz niezbędny – dopóki nie ułoży się z Fuertadem i nie uzgodni szczegółów. Potem… – wzruszyła ramionami.

A jeśli kreator się nie zgodzi? Nigdy nie wiadomo, co mu odbije. Teoretycznie wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Układ czysty jak łza – obie strony wychodzą na plus. Każdy normalny… Właśnie! Dlaczego ten Howden nie wraca?! Czas bije na korzyść Ubira. Jeszcze gotów dogadać się z Fuertadem, a wtedy – strach pomyśleć.

W głębi nawy spoczynkowej było ciepło i przytulnie. Leżała na brzuchu, bawiąc się kosmykami kasztanowych włosów. Cicho i spokojnie. I czysto. Po ostatniej wizycie Howdena śmierdziało tu jak w prolskim sraczu. Ten wieprz chyba nigdy nie pomyślał o zmianie gaci, a poci się w rekordowym tempie. Trudno – tyle już zniosła, wytrzyma jeszcze trochę.