Выбрать главу

Coś tam zamamrotał pod nosem, ale nie słuchała, wpatrzona w podłogę za jego plecami. Puszystą wykładzinę przebijało kilka delikatnych, zielonych kiełków. Rosły szybko, rozwijały się i na jej oczach jedna z gałązek zakwitła kiścią fioletowych drobin.

– To dla ciebie – usłyszała ciepły, męski głos. Tom Edgins stał koło zielonej kępy i przyglądał się jej tak jakoś dziwnie, jakby…

– Czegoś tu nie rozumiem – potrząsnęła głową, chcąc odegnać natarczywy majak. – Czegoś tu, do ciężkiej cholery, naprawdę nie rozumiem.

– Cco… to? – tłusty paluch Howdena bezbłędnie zlokalizował rozpływającą się postać. – Znasz tego faceta?

– Nie wiem, chyba nie – bąknęła zdezorientowana. Fakt, że nie tylko ona dostrzegła nieproszonego gościa był pocieszający, ale i tak niczego nie wyjaśniał. I ten krzak sterczący tak po prostu na środku pomieszczenia. Dlaczego akurat bez? Podeszła bliżej i ułamawszy obsypaną kwieciem gałązkę, zanurzyła twarz w pachnącym fiolecie. – Tom Edgins – mruknęła w zadumie, odwracając się w stronę Howdena.

– Coś ty powiedziała?! – podskoczył jakby ktoś go dźgnął w tłuste pośladki. – Ten więzień, którego… Przecież on…

Cwaniaczek – zdążył wykorzystać moment jej nieuwagi i wlać w siebie z pół czarki koktajlu.

– Żebyś tak się zwijał przy innej okazji, byłaby może z ciebie jakaś pociecha – powiedziała drwiącym tonem. – Wiesz coś o tym Edginsie?

– Tyle co wszyscy – jednym łykiem osuszył naczynie; grdyka skasowała dostarczony płyn, głośnym bulgotem objawiając swoje zadowolenie. – Podobno niebezpieczny. W kantynie plotą niestworzone rzeczy. Oszaleć można.

– Niebezpieczny – pomyślała ze zdziwieniem. – Pewno tak, inaczej Fuertad nie trzymałby go u siebie. W takim razie te majaki… – poczuła nagły lęk, lecz kiedy spojrzała na trzymaną w ręku kiść bzu, zagadkowy uśmiech ozdobił jej twarz.

– Liz, co z tobą? – zaniepokojony głos Howdena przywrócił ją do rzeczywistości. – Wyglądasz co najmniej dziwnie.

– Aleś się naprał – znalazła kwiat o pięciu płatkach i połknęła go. – To na szczęście. Poszukaj, może ci się trafi.

– Przecież tego nie ma! – ryknął miętosząc w łapach fioletową kiść. – Nie ma, nie ma… – skoczył na wyrastający z podłogi krzak i deptał z pasją.

– Dosyć – szarpnęła go do tyłu; nie wiadomo, dlaczego wydał się jej jakiś większy i cięższy. – Mógłbyś przestać robić z siebie idiotę.

Stał przed nią z tak durną miną, że z trudem powstrzymała wybuch śmiechu. Żałosny typ. Trudno, szkoda czasu. Wyjęła ze schowka kaburę z draserem. Dziwne, że obel-bort nie odebrał jej tego, nakładając tymczasowy areszt. Gdyby wiedział, co ona nią zamiar zrobić… Fuertad by nie zapomniał – to stare próchno pamięta o wszystkim. Dlatego należy się śpieszyć!

– Jestem gotowa – powiedziała chowając broń pod bluzę. – Teraz pójdziemy do ciebie. Weźmiesz co trzeba i…

– Zastanów się – znowu go wzięła jakaś drżączka. – Może…

– Jeśli jeszcze raz usłyszę…

Nie usłyszała. W jej wzroku było tyle złości, że Howden skulił się tylko i mieląc w ustach bezsilne klątwy, ruszył w stronę wyjścia.

27.

Palce kreatora wędrowały niespokojnie po poręczach fotela, a ich właściciel, ze wzrokiem utkwionym w jakiś szczegół laboratoryjnego osprzętu, trawił gorycz przeżytego upokorzenia. Nie potrafił zrozumieć, co spowodowało tak wielką zmianę, w zachowaniu komendanta. Obel-bort groził, cytował paragrafy, stawiał warunki i żądał wyjaśnień. Niebywałe! Ten nadęty, arystokratyczny bałwan ośmielił się wsadzać nos w sprawy, o których pojęcie ma mniej więcej takie, jak on – kreator Fuertad – a skomplikowanej genealogii nuf Demów. Skandal, prawdziwy skandal, żeby taki dyletant w ogóle zabierał głos, nie mówiąc już o podejmowaniu jakichkolwiek decyzji. I to właśnie teraz – w chwili, kiedy ważą się losy solaryjskiej potęgi, kiedy cała, z takim trudem wzniesiona budowla drży w posadach – przychodzi obwieszony orderami kretyn i wyraża swoje wątpliwości oraz zastrzeżenia. Nie podoba się? Proszę bardzo! On – kreator-Fuertad – podporządkuje się rozkazom ignoranta. On – kreator Fuertad – nie kiwnie nawet palcem. Przecież takie było życzenie jaśnie wielmożnego pana komendanta. Ciekawe, co na to powie Rada. Bardzo, bardzo ciekawe.

– Ubir nuf Dem własnymi rękami zakłada pętlę na swoją szyję – zachichotał. – Zapowiada się niezłe przedstawienie.

Obel-bort nie rozumie albo zrozumieć nie chce. Obel-bort zresztą nie wie wszystkiego. On – kreator Fuertad – nie ma zamiaru podawać w wątpliwość kompetencji komendanta. Niech zdarzenia mówią same za siebie. Niech Główny Modyfikator oceni, niech się zapozna z faktami. A fakty są wystarczająco wymowne!

– Tak – pomarszczona twarz skrzywiła się w diabolicznym grymasie, a pergaminowa dłoń, oparta o pulpit czytnika, ożywiła szarą powierzchnię ekranu. – Fakty. Tylko fakty. Wystarczy popatrzeć.

Skład osobowy Czterdziestej Ósmej Eskadry. Eskadry wciągniętej w kolapsową pułapkę Rindu. Ponad setka nazwisk. Obok druga lista, o połowę krótsza – ci z nich, którzy w wyniku wymiany jeńców powrócili do domów. Trzeci spis zawiera tylko sześć pozycji. Gradienter Konrad Tietz figuruje na pierwszym miejscu, Toni Edgins na drugim, niżej – czwórka skazańców przebywająca aktualnie na poziomie adaptacyjnym. Wszyscy z tej samej jednostki, wszyscy byli w niewoli. I wszyscy trafili na Gelwonę. Zadziwiający zbieg okoliczności. Koronkowa robota. Po prostu majstersztyk.

Starzec był pełen uznania dla nieznanego przeciwnika, którego mózg uknuł tak precyzyjną intrygę. Tym bardziej że on – kreator Fuertad – zdołał ją rozwikłać.

– Nie znali lokalizacji Gelwony, więc zrobili to w taki sposób, byśmy sami dostarczyli spreparowanych skazańców we właściwe miejsce. Tietz był pierwszy, Edgins drugi, na poziomie adaptacyjnym czterech nowych. Nieźle, zupełnie nieźle. Z chwilą odwołania Procedury Obszaru Zamkniętego pojawią się następni. Jeden rozwalił pół kontynentu, dziesięciu poradzi sobie z całą planetą. A będzie ich na pewno więcej.

Główny Modyfikator na pewno to zrozumie. Za godzinę Gelwona wywoła Centrum Wybiórcze i on – kreator Fuertad – przedstawi wszystkie swoje dowody. Koniec obel-borta, koniec tego napuszonego arystokraty, któremu się zdaje, że ma tu coś do powiedzenia. Za paraliżowanie akcji kontrującej nie pogłaszczą go po głowie. To przecież nie są żarty. Klęska Gelwony stawia pod znakiem zapytania przyszłość Związku Solarnego. Strach pomyśleć, co by się mogło zdarzyć.

– Jeszcze godzina – mruknął kreator, spoglądając z obawą na kanciasty przetrwalnik, w którym spoczywał Tom Edgins. – Chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego jego pamięć nie poddaje się infiltracji – drobna piąstka uderzyła w klawiaturę pulpitu, a ekrany odpowiedziały serią nie skoordynowanych błysków. – Musi być przecież jakiś powód.

Żywe zapalniki z zakodowanym programem działania. Przypadek Tietza podsunął kreatorowi właściwe rozwiązanie. To, co początkowo brał za halucynacje, musiało być impulsem popychającym skazańca do zniszczenia znienawidzonego otoczenia. Fuertad nawet domyślał się, jaki rodzaj uszkodzeń podkorowych może dać podobne efekty. Jeszcze tylko godzina.