– Sama – powtórzyła z głuchą determinacją Liz.
Przez chwilę walczyła jeszcze ze zniewalającą siłą, chwytając powietrze płytkimi oddechami. Wreszcie wyciągnięta ręka zanurzyła się we wnętrzu szkatułki i gorzkawy smak kryształowych drobin wykrzywił twarz kobiety. Czym prędzej popiła białe okruchy aromatycznym nektarem i siedząc, na brzegu posłania czekała ze wzrokiem wbitym w podłogę.
– Już – szepnęła, czując jak koniuszki palców zaczynają sygnalizować swoją obecność wrażeniem dziwnego ssania. – Zaraz będzie dobrze… – głowa chwiała się coraz bardziej, ociężałe myśli pulsowały pod czaszką w rytm przyspieszonych uderzeń tętna. Po krótkiej chwili wszystko wróciło do normy, a umysł pogrążył się w nastroju radosnej beztroski. Wyrzuciwszy ramiona w górę, tanecznym krokiem wybiegła z nawy spoczynkowej, napełniając otoczenie perlistym śmiechem.
Harmotron ciągle jeszcze powtarzał ostatnie takty przerwanej impresji, podtrzymując migotliwe falowanie barwnego korowodu. Liz zasiadła ponownie przed instrumentem i szybkimi ruchami dziwnie lekkich dłoni wyprowadziła zapętlony motyw z martwego kręgu. Rozsadzało ją uczucie szalonej lekkości; była silna – tak silna, że mogłaby powstrzymać wirowanie gwiazd. I chociaż pamiętała gorzki smak kryształowych okruchów, wydawało jej się to zupełnie naturalne – jak lekarstwo zażywane podczas choroby.
Projekcja ożywionych przez muzykę świateł przyciągała wzrok, mamiąc wyobraźnię całą gamą barwnych skojarzeń. Liz opuściła powieki, pragnąc skoncentrować się wyłącznie na dźwięku. Nie mogła. Jakieś wspomnienie uporczywie kołatało do bram świadomości – wspomnienie człowieka zamkniętego w przezroczystym cylindrze. Widziała jego poruszające się usta, pięści uniesione w geście bezsilnej wściekłości i wypełnione śmiertelnym przerażeniem oczy.
– Nie rozumiem – potrząsnęła głową jakby w ten sposób chciała odpędzić natrętny obraz. Znikł, lecz na jego miejscu pojawił się drugi – zmięty strzęp człowieka rozciągniętego na twardej, pokrytej cienkim materacem półce. Szarpie go za ramię, a on patrzy na nią tak jakoś dziwnie, jakby…
– To z tej ostatniej grupy – przypomniała sobie. – Więzień numer coś tam dwanaście – grymas gniewu zeszpecił twarz Lizey. – Dlaczego właśnie on? Przecież nawet nie wiem, jak się nazywa!
Poczuła na sobie ciężar czyjegoś wzroku i czym prędzej poderwała powieki. Skrzydlaty maszkaron spacerował po konsoli harmotronu, przypatrując się spłoszonej kobiecie paciorkowatymi ślepiami. Omal nie krzyknęła.
– Graj dalej – poznała ten głos, spodziewała się go zresztą, rozpoznawszy w obrzydliwym ptaszydle maskotkę Ubir nuf Dema. Celowo nie odwracała głowy czekając, aż obel-bort zasygnalizuje swoją obecność.
– Dlaczego nie grasz? – położył ręce na jej ramionach. – Lubię słuchać twojej muzyki. Jest piękna.
– Kto ci pozwolił tu wejść? – spytała ostro, strącając jego dłonie.
– Drzwi były uchylone, więc myślałem…
– Myślałeś! – zaniosła się szyderczym śmiechem. – Naprawdę to robiłeś? Nie wierzę ci.
– Liz… – zaczął błagalnym tonem.
– Czego chcesz?
– Kreator Fuertad przekazał mi swój raport. Moglibyśmy przesłuchać i wspólnie zastanowić się…
Spojrzała na niego z udawanym zdziwieniem, potem wstała i wzruszając ramionami odparła:
– Przecież obiecałeś, że sam wszystko załatwisz.
– Obiecałem, ale…
– Wije się jak przydeptany robak – myślała Lizey, obserwując śmieszną postać obel-borta. Teleskopowe oczy uciekały na boki, a nagą czaszkę pokryły krople potu. – Denerwuje się – stwierdziła ze złośliwą satysfakcją. Świadoma kuszącego powabu ciała, okrytego jedynie przejrzystą tuniką, prowokowała przestępującego z nogi na nogę mężczyznę, wiedząc, że i tak nie pozwoli mu się dotknąć, jeśli nie będzie miała na to ochoty.
Ubir nuf Dem postąpił krok do przodu. Uciekła w kierunku nawy spoczynkowej, zręcznie umykając z zasięgu jego wyciągniętych rąk.
– No, chodź do mnie, chodź… – wabiła uwodzicielskim szeptem.
Wirowała w rytm nie milknącej muzyki, to zbliżając się, to znów odskakując. Bawiło ją jego zmieszanie i pożądliwy wyraz twarzy. Może jednak spróbować?
– Szkoda, że on nie ma normalnych oczu – stwierdziła z nagłym żalem. – Ale i tak wiem, o czym myśli. Przynajmniej teraz.
Gorzki oddech obel-borta owionął jej policzki. Szybkim ruchem rozpięła mu koszulę, odsłaniając bladą pierś porośniętą rzadkimi kępkami rudych włosów.
– Kiedyś musiał być z niego niezły samiec – uśmiechnęła się rozbawiona. – Teraz zostało tylko stanowisko służbowe. Chodź komendancie – pociągnęła go na skłębione posłanie i zdziwiona nienaturalnym oporem zastygła w bezruchu.
– Hej, co z tobą? – spojrzała za jego wzrokiem. Patrzył na ozdobną szkatułkę, której kościane wieko wciąż jeszcze było podniesione.
– Daj spokój, Ubir. O co ci chodzi? – spróbowała go przyciągnąć, ale stał sztywno jakby kij połknął. – Coś nie w porządku?
– Znowu brałaś to świństwo – powiedział z odrazą.
– Brałam. I co z tego? – poczuła się urażona jego biernością. – Sam mi przynosiłeś, ile razy chciałam.
– Mówiłaś, że przestaniesz. Dałaś słowo!
– Odwal się – spojrzała na niego z góry. Chwilowy gniew tłumił rozsądek, sugerujący utrzymanie obel-borta w roli sprzymierzeńca. – Nie tylko ty masz dostęp do medbloku. Poproszę kogoś innego – specjalnie zaakcentowała ostatnie słowa. – Nie jesteś jedyny – dodała.
– Dziwka. Zwyczajna, podła dziwka – wyjąkał zdławionym głosem Ubir nuf Dem.
Uderzyła go w twarz. Na odlew. Z milczącą pogardą. Nawet się nie skrzywił, mimo że na policzku wykwitła mu czerwona plama. Przyjmował kolejne ciosy z pokorną obojętnością, tak jakby w ten właśnie sposób pragnął zburzyć fundamenty, na których budował swoje marzenia.
7.
– Następny!
Edgins z ociąganiem wstąpił na ciemny kwadrat, rzucając niepewne spojrzenie w stronę osamotnionej sylwetki mutanta. Prostokąt wejścia odsłonił pogrążone w półmroku wnętrze. Tom przekroczył niewysoki próg, a ściana za jego plecami zabliźniła się momentalnie.
– Podejdź do pulpitu.
Wykonał polecenie stając przed masywnym wybrzuszeniem, przeciwległej ściany. Na wprost twarzy zauważył oko kamery. Miał ochotę pokazać język.
– Połóż ręce na wskazanych miejscach.
Ze ściany wysunęła się wąska półka rozświetlana zarysem dłoni. Elastyczna powierzchnia przylgnęła dokładnie do ciała. Tom czekał cierpliwie, czując całe stada delikatnych igiełek badających każdy fragment skóry.
– Ciekawe, co to za zabawka – zastanawiał się. – Nie znam tego typu urządzeń, nigdy nic podobnego nie widziałem.