Выбрать главу

Druga przesyłka była od attache wojskowego w Europie, pułkownika Akashi, i cała niemal składała się z liczb i dat. Sztabskapitan przebiegł ją wzrokiem, studiować nie musiał: pamięć miał Wasyl Aleksandrowicz wyborną.

Znów zapalił zapałkę, i podczas gdy kartka płonęła, spojrzał na zegarek, podniósłszy go prawie pod sam nos.

I tu czekała Rybnikowa niemiła niespodzianka. W zwierciadlanym szkiełku japońskiego chronometru odbił się człowiek w meloniku, z laseczką. Jegomość ów siedział w kucki, oglądając coś na chodniku – w tym właśnie miejscu, gdzie sztabskapitan spalił przed minutą list ojca.

List – głupstwo, spalony był do cna; Wasyla Aleksandrowicza zaniepokoiła bardziej rzecz inna. Nie pierwszy już raz spoglądał w swe sprytne szkiełko i wcześniej nikogo poza sobą nie widział. Skąd wziął się człowiek w meloniku: oto co było ciekawe.

Jak gdyby nigdy nic, Rybnikow ruszył dalej, częściej niż dotąd popatrując na zegarek. Lecz z tyłu znów nie było nikogo. Czarne brwi sztabskapitana wygięły się niespokojnie. Zniknięcie ciekawskiego jegomościa zafrasowało go bardziej niż to, że się zjawił.

Ziewając, Rybnikow skręcił w przejezdną bramę, skąd trafił na bezludne, kamienne podwórze. Obrzucił wzrokiem okna (martwe, niezamieszkane) i naraz, przestawszy kuleć, podbiegł do parkanu dzielącego podwórko. Ogrodzenie było bardzo wysokie, lecz Wasyl Aleksandrowicz przejawił bajeczną sprężystość – podskoczył niemal na sążeń, złapał się rękoma za szczyt płotu i podciągnął ciało. Nic nie stało na przeszkodzie, by przerzucił się na drugą stronę, lecz sztabskapitan poprzestał na tym, że zajrzał tam przez krawędź.

Sąsiednie podwórze okazało się zaludnione – na pokreślonym kredą asfalcie skakała na jednej nodze chuda dziewczynka. Druga, mniejsza, stała obok i patrzyła.

Rybnikow poniechał przełażenia. Zeskoczył, szybko ruszył na powrót ku bramie, rozpiął rozporek i zaczął sikać.

Przy tej intymnej czynności zastał go człowiek w meloniku i z laseczką, wbiegłszy kłusem do bramy.

Stanął jak wryty i zamarł.

Wasyl Aleksandrowicz speszył się.

– Pardon, przypiliło mnie – wyjaśnił, otrząsając krople i gestykulując wolną ręką. – Nasze rosyjskie niechlujstwo, za mało publicznych latryn. A w Japonii, jak mówią, co krok wychodek. I dlatego to nie sposób przeklętych małpiszonów pobić.

Widząc uśmiech sztabskapitana, skłonny do pośpiechu jegomość, choć nasrożony, także rozchylił pod wąsem wargi.

– Samuraj – jak taki wojuje? – bajdurzył dalej Rybnikow, zapinając spodnie i podchodząc bliżej. – Nasz okop żołnierzyk z czubem ugnoi, a samuraj skośnooki opcha się ryżu – i, rzecz jasna, go zatka. Tak z tydzień można na stronę nie chodzić. Za to zluzowany z pierwszej linii na tyły dwa dni z kibla nie złazi.

Wielce rad ze swej błyskotliwości, sztabskapitan zaniósł się piskliwym śmiechem i, zapraszając jakby do podzielenia tej wesołości rozmówcę, szturchnął go leciutko palcem w bok.

Wąsaty nie zaśmiał się, lecz jakoś dziwnie czknął, złapał się za lewą stronę piersi i siadł na ziemi.

– Mamuniu – powiedział niespodzianie cienkim głosem. I jeszcze raz, cicho: – Mamuniu…

– Co z panem? – spłoszył się Rybnikow, oglądając się. – Serduszko złapało? Aj, aj, kiepsko! Ja zaraz, po doktora! Migiem!

Wybiegł w zaułek, lecz tam raptem przestał się śpieszyć.

Jego twarz przybrała wyraz obojętności. Sztabskapitan zakołysał się na obcasach, rozważając coś czy postanawiając, i ruszył z powrotem w stronę Nadiezdinskiej.

Zgłoska druga, w której dobiegają kresu dwie ludzkie perci

Eustracjusz Pawłowicz Mylnikow, naczelnik sekcji inwigilacji zewnętrznej Oddziału Specjalnego Departamentu Policji, wrysował w kartusz sierp i młot, dodając po bokach dwie pszczółki, powyżej – mundurową czapkę, a na wstędze u spodu łacińską dewizę: „Gorliwość i służba”. Schyliwszy łysawą głowę, napawał się swoim dziełem.

Herb rodu Mylnikowów radca dworu zaprojektował osobiście i nie bez głębszych intencji. Że, niby, do arystokracji się nie pchając, gminnego pochodzenia nie wstydząc – ojciec był zwykłym kowalem (młot), dziad włościaninem (sierp) – dzięki gorliwości (pszczółki) tudzież cesarskiej służbie (czapka) dostąpiło się stosownego do zasług wywyższenia.

Szlachectwo dziedziczne Eustracjusz Pawłowicz zyskał już w zeszłym roku, wraz z orderem Włodzimierza trzeciej klasy, lecz Heroldia zwłóczyła wciąż z akceptacją herbu, wciąż się czepiała. Zatwierdziła, owszem, sierp, młot oraz pszczółki, lecz przy czapce stanęła okoniem: nazbyt jakoby podobna do przysługującej tylko utytułowanym korony.

Od niejakiego czasu Mylnikowem owładnął pewien nawyk: gdy zdarzyło mu się popaść w zadumę, kreślił na kartce drogi sercu emblemat. Na początku, co prawda, nie wychodziły mu pszczoły, lecz z czasem Eustracjusz Pawłowicz nabrał wprawy, aż miło było spojrzeć. Teraz właśnie starannie kreskował ciemne paseczki odwłoków niestrudzonych pracownic – wyszło jak złoto – popatrując na plik papierów, leżący obok jego lewego łokcia. Dokument, który wprawił w zadumę radcę dworu, nosił tytuł „Dziennik inwigilacji w m. Sankt Petersburgu obywatela honorowego Androna Siemionowa Komarowskiego (ps.»Spięty«) w dn. 15 maja 1905 r.” *. Osobnika nazwiskiem „Komarowski” (wedle wszelkich podejrzeń – na fałszywych papierach) przejęto z ręki do ręki od moskiewskiej Ochrany w celu ustalenia kontaktów i powiązań.

No i masz tobie.

Obiekt przejęty od filera moskiewskiego Lotnego Oddziału na dworcu o godz. 7 min 25. Przekazujący (filer Hnatiuk) powiadomił, że po drodze Spięty z nikim nie rozmawiał, a z przedziału wychodził tylko za własną potrzebą.

Przejęty obiekt śledzono w dwóch dorożkach do domu Buntinga przy ul. Nadieżdińskiej. Tam Spięty wszedł na trzecie piętro, do lokalu nr 7 i więcej stamtąd nie wychodził. Lokal nr 7 podnajmuje niejaki Zwilling, mieszkaniec Helsingforsu, który jednak pojawia się w mieszkaniu nadzwyczaj rzadko (ostatni raz, jak zaświadcza stróż, był w początkach zimy).

O godz. 12 min 38 obiekt zawezwał dzwonkiem elektrycznym stróża. W charakterze stróża udał się do niego filer Maksymienko. Spięty dał rubla, kazał kupić bułki, kiełbasę i parę piw. Poza nim, jak się zdaje, w lokalu nie było nikogo.

Przyniósłszy zakupy, Maksymienko otrzymał jako napiwek resztę (17 kop.). Zwrócił uwagę, że obiekt bardzo się denerwuje. Całkiem jakby na kogoś czy na coś czekał.

O godz. 3 min 15 do bramy wszedł oficer, któremu nadano ps. „Kałmuk”. (Sztabskapitan, odznaki intendentury na kołnierzu, kuleje na prawą nogę, wzrostu niedużego, kości policzkowe wydatne, włosy czarne.)

Wszedł do lokalu nr 7, ale po czterech minutach wyszedł i poszedł w stronę ul. Bassiejnej. Skierował się za nim filer Maksymienko.

Spięty z bramy nie wyszedł. O godz. 3 min 31 podszedł do okna, postał, popatrzył na zewnątrz, potem się cofnął.

Maksymienko nie wrócił do tej pory.

Obecnie (8 wieczór) inwigilację zewnętrzną przekazuję zmianie starszego filera Ziablikowa.

St. filer Smurow

Na pozór krótko i jasno.

Krótko, bo krótko, ale ni diabła nie jasno.

Półtorej godziny temu, ledwie Eustracjusz Pawłowicz otrzymał przytoczony meldunek, zatelefonowano doń z cyrkułu na Bassiejnej. Powiadomiono, że na podwórzu domu w zaułku Mitawskim znaleziony został martwy mężczyzna z legitymacją na nazwisko filera Lotnego Oddziału Wasyla Maksymienki. Nie minęło dziesięć minut, a radca dworu był już na miejscu i upewnił się naocznie: ano tak, Maksymienko. Oznak gwałtownej śmierci, jak też śladów walki czy nieładu odzieży, nie stwierdzono. I bez przeprowadzania sekcji doświadczony jak mało kto medyk sądowy Karł Stiepanycz stwierdził ustanie akcji serca.

вернуться

* Daty według starego (przedrewolucyjnego) stylu. Bitwa pod Cuszimą rozegrała się 27-28 maja 1905 (przyp. tłum.).