Выбрать главу

– Więc jak, bierze pan czy nie? – spytał niecierpliwie kasjer.

Sobacząc z cicha, sztabskapitan nabył przepłacony bilet, lecz zażądał „papierka z pieczątką”, iż żadnych tańszych do dyspozycji nie było. Ledwo dał się spławić – posłano go po „papierek” do dyżurnego ruchu, sztabskapitan jednak doń nie poszedł, odwiedził za to przechowalnię bagażu.

Zabrał stamtąd tandetną walizkę i długi, wąski tubus, w jakich nosi się zwykle rysunki techniczne.

A stamtąd pośpieszył już wprost na peron – rozległ się właśnie pierwszy dzwonek.

Zgłoska trzecia, w której Wasyl Aleksandrowicz odwiedza klozet

W przedziale pierwszej klasy siedziała pasażerka – najpewniej ta właśnie, której rozporządzenie dyrekcji kolei wzbroniło podróżować samotnie.

Sztabskapitan przywitał się chmurnie, wciąż widać przetrawiając swój piętnastorublowy wydatek. Na sąsiadkę ledwo spojrzał, aczkolwiek dama była znacznej urody – nawet nie „znacznej”, ale wręcz wyjątkowej: akwarelowo przejrzysta karnacja, wilgotny blask ogromnych oczu zza popielatej woalki, elegancki, w odcieniu perłowym, podróżny kostium.

Pięknej nieznajomej Rybnikow także nie zaciekawił. Na „brywieczór” skinęła chłodno głową, jednym jedynym spojrzeniem omiotła pospolitą fizjonomię towarzysza podróży, jego workowaty mundur, zrudziałe cholewy, po czym odwróciła się do okna.

Rozległ się drugi dzwonek.

Wytwornie zarysowane nozdrza pasażerki rozdęły się, usteczka wyszeptały:

– Ach, żeby to już szybciej! – jawnie jednak nie kierując tych słów do sąsiada.

Korytarzem, z tupotem, przebiegli gazeciarze: jeden z dystyngowanej „Wieczornej Rosji”, drugi z bulwarowego „Ruskiego Wiecu”. Obaj wrzeszczeli co sił, starając się przekrzyczeć wzajem.

– Hiobowe wieści o tragedii na Morzu Japońskim! – darł się pierwszy. – Spalenie i zatopienie rosyjskiej floty!

– Sławetna szajka Moskiewskich Filutów uderza w Petersburgu! Dama z najwyższych sfer w negliżu!

– Pierwsze listy poległych! Masa nieodżałowanych mężów i synów! Cały kraj szlocha!

– Hrabina N*** wypchnięta z karety w stroju Ewy! Rabusie wiedzieli o ukrytych pod suknią klejnotach!

Sztabskapitan kupił „Wieczorną Rosję” w szerokiej żałobnej ramce, dama – „Ruski Wiec”, lecz przystąpić do lektury nie zdołali.

Drzwi otwarły się nagle i wtargnął kolosalny, niemal szerszy niż przejście bukiet róż, natychmiast napełniając przedział dusznym aromatem.

Zza kwiatów wystawała urodziwa męska głowa z nieskazitelną hiszpańską bródką i podkręconym wąsem. Tęczowo błysnął brylant w szpilce krawata.

– A któż to zacz?! – Przybysz wpił wzrok w Rybnikowa, czarne brwi groźnie podjechały w górę, lecz w tej samej chwili, oceniwszy niepokaźną powierzchowność oficera, piękniś uspokoił się co do niego całkowicie i już nie zaszczycał go uwagą.

– Lika! – wykrzyknął, padając na kolana i rzucając bukiet pod nogi damy. – Ciebie tylko jedną kocham całym sercem! Przebacz, błagam! Znasz wszak mój temperament! Jam człowiek namiętny, artysta!

Jakoż widać było, że artysta. Właściciela hiszpanki nie peszyła bynajmniej publiczność – a oprócz zerkającego zza „Wieczornej Rosji” sztabskapitana ciekawą scenę obserwowali też widzowie z korytarza, zwabieni rozgłośnymi wykrzykami i oszałamiającą wonią róż.

Audytorium nie stropiło także uroczej damy.

– Wszystko skończone, Astrapow! – oznajmiła gniewnie, błysnąwszy oczyma spod odrzuconej woalki. – I nie śmiej pokazać się w Moskwie! – Odsunęła się gwałtownie od wyciągniętych błagalnie dłoni. – Nie i nie, nie chcę nawet tego słuchać!

Pokutnik zareagował osobliwie: nie wstając z kolan, złożył ręce na piersi i głębokim, cudownym tenorem zaśpiewał:

– Una furtiva lagrima negli occhi suoi spunto *

Dama pobladła, zatkała dłońmi uszy, lecz boski głos wypełnił przedział – co tam przedział: cały wagon ucichł zasłuchany.

Urzekającą kantylenę Donizettiego przerwał trzeci dzwonek, szczególnie przeciągły i natrętny.

W drzwi zajrzał konduktor.

– Osoby odprowadzające uprasza się o bezzwłoczne opuszczenie wagonu, ruszamy. Czas najwyższy, łaskawy panie! – Dotknął łokcia czarodziejskiego śpiewaka.

Ów rzucił się do Rybnikowa.

– Odstąp mi pan bilet! Daję sto rubli! Dramat zdruzgotanego serca! Pięćset!

– Nie waż się pan tego robić! – krzyknęła dama.

– Pan wybaczy – twardo odrzekł artyście sztabskapitan. – Osobiście najchętniej, lecz nie cierpiąca zwłoki służbowa konieczność…

Konduktor wyciągnął zalanego łzami Astrapowa na korytarz.

Pociąg drgnął. Z peronu dobiegł rozpaczliwy krzyk:

– Likusza! Będziesz mnie miała na sumieniu! Przebacz!

– Nigdy! – wykrzyknęła pokraśniała pasażerka i cisnęła przez okno wspaniały bukiet, zasypując cały stolik purpurowymi płatkami.

Opadła bez sił na pluszowe oparcie, zakryła paluszkami twarz i zaszlochała.

– Szlachetny z pana człowiek – oznajmiła, pochlipując. – Odmówił pan pieniędzy! Taka jestem panu wdzięczna! Wyskoczyłabym przez okno, daję słowo!

– Pięćset rubli to nielicha sumka – burknął Rybnikow. – Nie dostaję tyle kwartalnie, nawet ze zwrotem diet i kosztów podróży. Ale służba to służba. Zwierzchnictwo nie toleruje opóźnień…

– Pięćset rubli dawał, błazen! – nie słuchając go, powtarzała dama. – Przed publiką się popisywał! A w życiu taki małostkowy, gospodarny! – Ostatnie słowo wymówiła z bezgraniczną pogardą, nawet chlipać przestała. – Nie potrafi żyć zgodnie z dochodami!

Zaintrygowany zawartą w tej wypowiedzi logiczną sprzecznością, Wasyl Aleksandrowicz spytał:

– Proszę wybaczyć, nie do końca pojmuję. Jest gospodarny, czy nie potrafi żyć zgodnie z dochodami?

– Dochody ma ogromne, ale nie umie z nich korzystać! – wyjaśniła towarzyszka, nie płacząc już, lecz troskliwie badając w lusterku zaczerwieniony nosek. Przetarła go puszkiem, poprawiła na czole złocisty kosmyk. – W zeszłym roku zebrał prawie sto tysięcy, a wydaliśmy ledwie połowę. Wszystko odkłada na czarną godzinę!

Tu uspokoiła się do reszty, zwróciła spojrzenie na sąsiada i przedstawiła się ceremonialnie:

– Glikeria Romanowna Lidina.

Swoje nazwisko wymienił i sztabskapitan.

– Bardzo mi miło – rzekła z uśmiechem dama. – Powinnam wyjaśnić, skoro już stał się pan świadkiem tej skandalicznej sceny: Żorż uwielbia urządzać widowiska, zwłaszcza przy ludziach!

– Więc naprawdę jest artystą?

Glikeria Romanowna zamrugała z niedowierzaniem calowymi niemal rzęsami.

– Jakże? To nie zna pan Astrapowa? Tenor Astrapow-Lidin. Nazwisko na każdym afiszu!

– Gdzie mi tam do teatrów! – Rybnikow obojętnie wzruszył ramionami. – Nie ma kiedy po operach się włóczyć. I środki nie pozwalają. Żołd mizerny, zapomogę dla rannych wstrzymują, a ceny w Petersburgu słone. Fiakrzy po siedemdziesiąt kopiejek za byle kurs żądają…

Lidina nie słuchała, nie patrzyła nań nawet.

– Jesteśmy dwa lata po ślubie – oznajmiła, zwracając się jakby nie tyle do prozaicznego sąsiada, ile do godniejszego, okazującego współczucie audytorium. – Ach, jaka ja byłam zakochana! Teraz rozumiem już, że nie w nim, lecz w jego głosie. Cóż to za głos! Dość, że zaśpiewa, a ja tak taję, że choć miskę podstaw. I on to wie, łajdak! Widział pan, jak się przed chwilą rozśpiewał, manipulator podły? Szczęściem przeszkodził mu dzwonek, bo już czułam zawrót głowy!

вернуться

* Gaetano Donizetti, Napój miłosny, akt II, aria Nemorina (przyp. tłum.).