– Dramat, Glikerio Romanowna – szepnął Rybnikow. – Przepadłem.
Lidina, wzdychając, oglądała splamiony krwią koronkowy mankiecik, ale podniosła wzrok.
– Dlaczego? Co się stało?
W nieco zaczerwienionych, lecz nadal ślicznych oczach Wasyl Aleksandrowicz wyczytał stałą gotowość do czynu i raz jeszcze, któryś już raz tej nocy, zaskoczyła go nieprzewidywalność zachowania stołecznej szczebiotki.
Przy ratowaniu rannych i tonących Glikeria Romanowna zachowywała się niebywale: zamiast łkać, popaść w histerię czy choćby łykać łzy, w najcięższych chwilach zagryzała tylko dolną wargę, która do rana całkiem spuchła. Rybnikow aż głową kręcił, widząc, jak krucha strojnisia wyciąga z wody kontuzjowanego żołnierza i strzępem jedwabnej sukni przewiązuje krwawiącą ranę.
Raz, nie wytrzymawszy, sztabskapitan wymruczał nawet: „Czysty Niekrasow, Rosyjskie kobiety” *. I rozejrzał się szybko, czy nie słyszy ktoś tej uwagi, tak niestosownej w ustach tuzinkowego, szarego oficerka.
Po tym, jak Wasyl Aleksandrowicz ocalił ją z łap czarniawego narwańca, a zwłaszcza po kilku godzinach wspólnej pracy, Lidina zaczęła traktować sztabskapitana poufale, niczym starego przyjaciela – widać musiała zmienić zdanie o sąsiedzie z przedziału.
– Cóż się takiego stało? Niech pan powie! – rzuciła, patrząc nań wystraszonymi oczyma.
– Wpadłem na amen – wyszeptał Rybnikow, biorąc ją pod rękę i prowadząc z wolna w stronę pociągu. – Bo, prawdę mówiąc, do Pitra wyrwałem się samowolnie, bez wiedzy przełożonych. Siostra mi niedomaga. I teraz wszystko się wyda – fatalna sprawa…
– Odwach, co? – przejęła się Lidina.
– Żeby tam odwach, pół biedy. Gorzej z czym innym. Pamięta pani swoje pytanie o tubus? Tuż przed wybuchem? Naprawdę zostawiłem go w toalecie. To moje ciągłe roztargnienie…
– Tajne rysunki? – spytała przenikliwym szeptem, zakrywszy usta, Glikeria Romanowna.
– Właśnie. Bardzo ważne. Podczas tego wypadu nie wypuszczałem ich z rąk.
– I gdzie są? Tam, znaczy do toalety, pan zaglądał?
– Znikły – grobowym głosem oznajmił Rybnikow, zwieszając głowę. – Ktoś je zabrał… To już nie odwach! To trybunał. W trybie doraźnym.
– Okropność! – Dama szeroko otworzyła oczy. – Co robić?
– Mam do pani prośbę. – Rybnikow przystanął przed ostatnim wagonem. – Teraz, kiedy nikt nie patrzy, schowam się pod koła, a potem, w stosownej chwili, z nasypu dam nura w krzaki. Muszę uniknąć kontroli. Nie wyda mnie pani, prawda? Powie pani: „Skąd mam wiedzieć, gdzie się podział? Jechał, nic nie gadał, pamiętam tylko, że gbur”. A moją walizeczkę, tę z półki, proszę wziąć ze sobą, potem w Moskwie po nią wpadnę. Ostożenka, mówiła pani?
– Tak, dom Bomsego.
Lidina obejrzała się na ważnego petersburskiego naczelnika i żandarmów zmierzających w stronę pociągu.
– Pomoże pani, uratuje mnie? – Rybnikow cofnął się w cień wagonu.
– Pewnie! – Na twarzyczce Glikerii Romanowny pojawił się wyraz desperackiej stanowczości, jak wczoraj, gdy skoczyła do hamulca. – Wiem, kto ukradł pańskie plany! Ten wstrętny osobnik, co rzucił się na mnie! Dlatego tak się śpieszył! I bardzo możliwe, że most wysadził także!
– Jak to wysadził? – nie nadążał za jej słowami ogłupiały Rybnikow. – Cóż to za pomysł? Jak mógł wysadzić?
– A skąd mogę wiedzieć, nie jestem wojskowym. Bombę jakąś rzucił przez okno! Już ja pana uratuję! I pod wagon nie ma co się chować! – zawołała już w biegu; tak raptownie rzuciła się ku nadchodzącym żandarmom, że sztabskapitan nie zdołał jej powstrzymać.
– Kto tu rządzi? Pan? – zaatakowała eleganta o siwych skroniach. – Mam ważną wiadomość!
Mrużąc niespokojnie oczy, Rybnikow zerknął pod wagon, lecz na sus było za późno: zbyt wiele zwróciło się już w tę stronę oczu. Sztabskapitan zacisnął zęby i ruszył za Lidiną.
Ta zaś trzymała siwego za rękaw letniego płaszcza, niewiarygodnie szybko trajkocząc:
– Już ja wiem, kogo panu trzeba! Był tu jeden taki, niesympatyczny brunet, ubrany bez gustu, z diamentowym sygnetem – kamień ogromny, ale nie czystej wody. Bardzo podejrzany! Do Moskwy okropnie się śpieszył! Wszyscy jak jeden mąż zostali, mnóstwo osób pomogło ludzi z rzeki wyciągać, a on łaps za sakwojaż i pojechał! Jeszcze gorzej niż pojechał. Jak dotarła ze stacji pierwsza podwoda po rannych, podkupił furmana. Dał mu pieniądze, dużą sumę, i wio. A rannych nie zabrał!
– A jakże! – podchwycił nadkonduktor. – Pasażer z drugiego wagonu, przedział szósty. Sam widziałem, woźnicy setkę dawał – za furmankę! I pognał na stację.
– Siedziałbyś pan cicho, jeszcze nie skończyłam – wściekle machnęła nań Lidina. – Słyszałam, jak podpytywał tego chłopka: „Mają na stacji parowóz manewrowy?”. Czyli że chciał go wynająć, żeby szybciej uciec! Strasznie podejrzany, mówię panu!
Rybnikow słuchał w napięciu, bojąc się że kobieta zaraz wspomni o skradzionym jakoby tubusie, ale Glikeria Romanowna, mądrala, ani wspomniała o tym śliskim fakcie, zadziwiając sztabskapitana po raz kolejny.
– G-godny uwagi pasażer – rzekł zająkliwie jej szpakowaty słuchacz i energicznie skinął na oficera żandarmerii. – Poruczniku! Proszę posłać kogoś na tamtą stronę. W wagonie inspektorskim jest mój służący, Chińczyk, pan go zna. Galopem do mnie. Będę na stacji.
I szybko ruszył wzdłuż ekspresu.
– A co z pociągiem, inżynierze Fandorin? – krzyknął w ślad za nim porucznik.
– Odprawić! – rzucił w marszu jąkała.
Snujący się opodal typ o prostackiej fizjonomii i obwisłym wąsie strzelił palcami – podbiegły doń dwie niepozorne figury i cała trójka o czymś zaszeptała.
Glikeria Romanowna tryumfalnie zawróciła do Rybnikowa.
– No i proszę, wszystko się ułożyło. Obeszło się bez kicania niby zając po krzakach. I pańskie szkice się znajdą.
Lecz sztabskapitan patrzył nie na nią, tylko w plecy tego, kogo porucznik nazwał Fandorinem. Żółtawe oblicze Wasyla Aleksandrowicza zastygło niby maska, a w jego kocich oczach migały dziwne błyski.
Naka-no-ku
Zgłoska pierwsza, w której Wasyl Aleksandrowicz bierze urlop
Pożegnali się jak przyjaciele i, rzecz jasna, nie na zawsze: Rybnikow obiecał, że gdy wszystko załatwi, nie zaniedba wizyty.
– Byle na pewno – przykazała surowo Lidina, ściskając mu dłoń. – Nie daje mi spokoju pański tubus.
Sztabskapitan upewnił ją, że teraz jakoś się już wykręci, i rozstał się z czarującą damą, doświadczając pomieszanych uczuć żalu i ulgi, ze znaczną przewagą tej ostatniej.
Potrząsnął głową, by wyzbyć się zbędnych myśli, i z miejsca udał się do dworcowego urzędu telegraficznego. Oczekiwała go tam depesza na poste restante: „Kierownictwo firmy gratuluje świetny sukces sprzeciw cofnięty można przystąpić projekt uzyskania towaru szczegóły osobno”.
Uznanie zasług, a zwłaszcza wycofanie jakichś zastrzeżeń musiało być dla Rybnikowa nader ważne. Rozjaśnił się, a nawet zanucił o toreadorze.
W sposobie bycia sztabskapitana coś się zmieniło. Co prawda, mundur (jeszcze bardziej sfatygowany po nocnych przygodach) nadal zwisał zeń jak worek, lecz ramiona wyprostowały się, a oczy spoglądały śmielej; przestał też utykać.
Wbiegłszy schodami na drugie piętro, gdzie ciągnęły się pomieszczenia służbowe, Rybnikow ulokował się na parapecie, skąd mógł widzieć cały pusty, szeroki korytarz, i wydobył notes, zapisany cytatami i aforyzmami na wszelkie okoliczności życiowe. Widniało tam i sakramentalne: „Kula durna, bagnet zuch” *, i „Rosjanin wolno zaprzęga, lecz szybko jedzie”, i „Kto mądry a pijany, dwa rozumy zjadł”; a ostatnia z maksym, jakie przykuły jego uwagę, brzmiała: „«Choć jesteś Iwanow Siódmy, aleś cymbał» A. P. Czechow” *.
* Symbol poświęcenia. Dwa poematy (1872-73), gdzie Mikołaj Niekrasow sportretował księżnę Katarzynę Trubecką i księżnę Marię Wotkońską, które dożywotnio towarzyszyły mężom dekabrystom na syberyjskim zesłaniu (przyp. tłum.).
* Maksyma stawnego wodza z czasów Katarzyny II, Aleksandra Suworowa (przyp. tłum.).
* Kolejne nawiązanie do noweli Kuprina, gdzie podejrzewany o szpiegostwo sztabskapitan Rybnikow dwukrotnie wymyka się indagacji słowami puenty humoreski Czechowa