Выбрать главу

Zbędna ostrożność. Na polanie gorzały pochodnie, ale nadzorcy znikli.

– Gdzie oni? – szeptem zapytał Masa.

I domyślił się sam: popędzili do domu. No pewno! Dowódca zabity, główny ninja zmienił się w jastrzębia. On, gdyby nie widział tego na własne oczy, nigdy by nie uwierzył.

Osaczników zatem nie było, ale co z tego? Skok w dół – połamie się nogi. To ze cztery keny *.

Ale Midori-san machnęła ręką przed samą kalenicą i pustka cichutko brzęknęła. Od domu w ciemność ciągnął się cienki, przejrzysty sznur. Zdjąwszy pas, Midori-san przerzuciła go przez sznur, zawiązała węzeł, pokazała panu, jak przewlec łokcie. Sama obeszła się bez szlei, po prostu chwyciła się rękami, odepchnęła i poszybowała nad polaną. Pan też nie zwlekał: chwycił mocniej pas i odleciał, aż zaświszczało w powietrzu.

Nadeszła kolej Masy. Tanshin raz-dwa przygotował mu uchwyt, uczepił do pleców.

Frunąć przestworem nad oświetloną polaną, ponad płonącymi ogniami, okazało się groźne, lecz i przyjemne. Masa ledwie się powstrzymał, by nie kwiknąć z zachwytu.

Co prawda, zakończył lot nie najzręczniej. Z ciemności naprzeciwko wyskoczył pień sosny i gdyby pan nie chwycił swego sługi na ręce, Masa rozbiłby się niby jajko. Ale i tak palnął czołem, aż iskry poszły.

Do pnia uczepiona była malutka drewniana platforemka i trzeba było opuścić się na nią, wymacując stopą sęczki.

Dopiero zeskoczywszy na ziemię, Masa zobaczył, że Tanshin został na dachu – stąd, z drugiego końca polany widać było jego czarną sylwetkę.

Błysnęła stal, coś zabrzęczało w powietrzu, Midori-san chwyciła i ściągnęła ku sobie przejrzystą linkę.

– Dlaczego ją przeciął? – spytał Masa.

– Wejdą na dach, zobaczą linkę, domyślą się – odparła krótko pani. – A Tanshin zeskoczy.

Ledwo to powiedziała, na dach wdarli się z dołu ludzie – całe mnóstwo. Ujrzeli zastygłego na samym skraju shinobi, wrzasnęli, skoczyli ku niemu.

Tanshin jednak sprężył się, podskoczył, obrócił się w powietrzu i w okamgnieniu znalazł się w dole. Jak piłka potoczył się po ziemi. Zerwał się na nogi.

Ale biegli już do niego z domu.

– Szybciej! Szybciej! – zaszeptał Masa, ściskając pięści. Ninja w parę susów wbiegł na środek polany, lecz zamiast biec do lasu, stanął.

Nie chce naprowadzić prześladowców na nas, domyślił się Masa.

Tanshin wyrwał z ziemi pochodnię, potem drugą i runął na spotkanie wrogów. Czarne kurtki odskoczyły przed dwoma wirującymi wściekle jęzorami płomieni, ale wkrótce znów zamknęły pierścień wokół shinobi.

Oto na którymś zajęła się odzież, inny pobiegł z wyciem w bok, próbując stłumić ogień w płonących włosach. Płomień miotał się nad tłumem, żądlił, sypał iskry.

Czas było co rychlej zmykać gdzie pieprz rośnie, ale Masa wciąż patrzył, jak pięknie umiera Tanshin. Ognista śmierć w kręgu błyskających kling – cóż może być piękniejszego?

Pan ciągnął Midori-san w gąszcz, wskazywał w stronę rozpadliny, myśląc pewnie o windzie.

Trzeba było wyjaśnić więc córce człowieka-ptaka, że podziemnym przejściem uciec się nie da. Mnich musiał zostawić na dnie szczeliny strażników – nie pozwolą zjechać, zastrzelą.

– Lepiej przeczekać tu, w lesie – zakończył Masa, ale Midori-san zaprzeczyła.

– Nie. Czarne kurtki wypuściły ojca i teraz za wszelką cenę muszą znaleźć pana. Bez jego głowy nie będą śmieli pojawić się u Dona. Skończą poszukiwania w domu, a potem znów zaczną przeczesywać las.

– Co więc robić?

Pani chciała odpowiedzieć, lecz w ważną rozmowę nie w porę wtrącił się pan.

Odciągnął Masę i powiedział swoją łamaną japońszczyzną:

– Midori-san zabrać. Ty powierzyć. Ja tu.

Jeszcze czego! Masa nawet nie słuchał. Burknął:

– Jak ją zabiorę? Nie jestem Tamba, nie umiem latać po niebie.

Poglądowo pomachał rękami jak skrzydłami, ale pan, oczywiście, nie zrozumiał. Jak takiemu niemowie cokolwiek wyjaśnić?

Czarne kurtki skupiły się nad ciałem Tanshina, gardłowały, o coś się kłóciły. Wielu zginęło, w tej liczbie i dowódca, lecz wciąż było ich sporo. Trzydziestu? Czterdziestu?

Masa zawsze umiał dobrze rachować w pamięci i wziął się do liczenia.

Pan ma w małym rewolwerze siedem kul. Masa może zabić trzech – jeśli dobrze pójdzie, czterech. Midori-san – to ninja, z pewnością położy dziesiątkę.

Ile to daje?

W podsumowaniu przeszkodziła mu Midori-san.

– Czekajcie tutaj – rzekła. – Ojciec po was wróci.

– Czy pani ucieka?

Nie odpowiedziała, wróciła do pana.

On też ją o coś spytał napiętym, rwącym się głosem.

Nie odpowiedziała. W każdym razie słowami.

Pogłaskała go po policzku, potem po szyi. Znalazła sobie porę na czułości! Jednak baba – to baba, nawet jeśli ninja.

Ręka Midori-san prześliznęła się na potylicę pana, palce nagle się zwarły – okrągłe gaijińskie oczy ze zdumienia zrobiły się jeszcze okrąglejsze. Pan osunął się na ziemię, oparł się plecami o pień.

– Zabiła! Zabiła go, przeklęta wiedźma!

Ryknąwszy, Masa wymierzył zdrajczyni śmiertelny cios kubiori, który winien był rozerwać jej podłe gardło, ale silna ręka schwyciła go za nadgarstek.

– On żyje – powiedziała szybko kobieta shinobi. – Tylko nie może się ruszyć.

– Dlaczego?! – wysyczał Masa, marszcząc się z bólu. Ależ ta kobieta ma chwyt!

– Nie pozwoliłby mi zrobić tego, co trzeba.

– A co trzeba?

Wypuściła Masę, zrozumiawszy, że będzie wysłuchana.

– Wejść do domu. Zejść do piwnicy. Jest tam w skrytce beczka czarnego prochu. Ładunek umieszczono tak, by dom złożył się do wewnątrz, miażdżąc wszystkich, którzy się w nim znajdą.

Masa zamyślił się na moment.

– Ale jak się dostać do domu?

– Za godzinę wróci do sił – rzekła zamiast odpowiedzi Midori. – Zostań z nim.

Potem skłoniła się panu, szepnęła coś do niego po gaijińsku.

I tyle. Wyszła na polanę, lekkim krokiem skierowała się do domu.

Dostrzegli ją nie od razu, a widząc postać w czarnym obcisłym stroju ninja, przestraszyli się.

Midori-san podniosła puste ręce, krzyknęła:

– Pan Tsurumaki mnie zna! Jestem córką Tamby! Pokażę wam jego skrytkę!

Czarne kurtki skupiły się wokół niej, zaczęły ją obszukiwać. Potem cały tłum ruszył na ganek i znikł w głębi domu. Na zewnątrz nie pozostał nikt.

„To jakieś trzydzieści kroków stąd – dotarło nagle do Masy. – Jeśli będzie wybuch, zasypie nas odłamkami. Trzeba odciągnąć pana dalej”.

Chwycił bezwładne ciało, powlókł po ziemi.

Ale uniósł niedaleko, ledwie o parę kroków. Potem ziemia drgnęła, wybuch zatkał Masie uszy.

Japończyk obejrzał się. Dom Tamby runął w sposób doskonały, jakby padając na kolana: najprzód zawaliły się ściany, potem, zakołysawszy się, gruchnął dach, pękając na dwoje, na wsze strony buchnęła kurzawa. Zajaśniało, twarz owiał falą żar podmuchu.

Wasal schylił się, by osłonić ciałem pana i ujrzał, jak z szeroko otwartych oczu płyną łzy.

* * *

Kobieta oszukała. Pan nie przyszedł do siebie, ani za godzinę, ani za dwie.

Masa kilka razy chodził patrzeć na stos szczątków. Odkopał rękę w czarnym rękawie, nogę w czarnej nogawce i ostrzyżoną głowę bez dolnej szczęki. Nikogo żywego nie znalazł.

Kilkakrotnie powracał, cucił pana, żeby ten się ocknął. Ów leżał nie tyle nieprzytomny, ile po prostu bez ruchu – patrzył w niebo. Najpierw po twarzy wciąż ciekły mu łzy, potem przestały.

вернуться

* Miara długości, równa 1,81 m.