No i dobrze, myślał Erast Pietrowicz. Nie czuł lęku przed śmiercią. A nawet i ciekawości.
Siedli obok siebie na skraju urwiska, spuścili nogi.
– Rzecz jasna, dużo lepiej było oglądać wschód, siedząc nad przepaścią – westchnął Tamba, wspomniawszy pewnie swój zburzony dom – ale tu za to jest morze.
Zza skraju ziemi ukazał się właśnie skrawek słońca i wodna równina przybrała wygląd objętego pożarem stepu.
Radca tytularny mimo woli odczuł coś na kształt wdzięczności – miał umrzeć pięknie. Mówcie, co chcecie: Japończycy umieją gustownie zaaranżować śmierć.
– Rozumiem wszystko prócz jednego – przemówił, nie patrząc na sąsiada. – Dlaczego dotąd żyję?
Tamba powiedział:
– Miała dwie prośby. Pierwsza – by cię nie zabijać.
– A druga?
– Nauczyć cię Drogi. Jeśli zechcesz. Pierwszą obietnicę spełniłem, spełnię i drugą. Aczkolwiek wiem, że nasza Droga nie jest dla ciebie.
– Nie potrzebuję waszej Drogi, wielkie dzięki. – Fandorin zerknął na jōnina, nie wiedząc, czy można mu ufać. A jeśli to jakaś kolejna intryga? Niech ruszy łokciem, a poleci człowiek na ostre kamienie. – Ładna mi Droga! Oparta na podłości i oszustwie.
Tamba powiedział:
– Przyprowadziłem cię tu, żebyś widział, jak umyka ciemność i nadchodzi jasność. A trzeba było przyprowadzić cię o zmierzchu, gdy dzieje się na odwrót. Powiedz, co lepsze: wschód, czy zachód?
– Dziwne pytanie! – Fandorin wzruszył ramionami. – I to, i tamto – to naturalne, nieuniknione zjawiska przyrody.
– Otóż to. Świat składa się ze Światła i Ciemności, z Dobra i Zła. Ten, kto trzyma się samego Dobra, nie jest wolny – podobny jest do wędrowca, co odważa się podróżować tylko pośród białego dnia, lub statku, zdolnego żeglować jedynie przy pomyślnym wietrze. Prawdziwie silny i wolny jest ten, kto nie boi się kroczyć nocą wśród ciemnych zarośli. Ciemne zarośla to świat w całej jego pełni, to dusza ludzka ze wszystkimi jej przeciwieństwami. Wiesz coś o buddyzmie Wielkiej i Małej Karocy?
– Tak, słyszałem. Mała Karoca – to kiedy człowiek chce się zbawić dzięki samodoskonaleniu. Wielka Karoca – to kiedy próbuje zbawić nie tylko siebie, ale i całą ludzkość. Albo coś w tym rodzaju.
Tamba powiedział:
– W istocie obie te karoce są jedną i tą samą. Obie uznają tylko życie według reguł Dobra. Przeznaczone są dla zwykłych, słabych ludzi. Dla ludzi połowicznych. Silnemu człowiekowi nie trzeba skrępowania Dobrem, nie musi mrużyć jednego oka, by nie ujrzeć przypadkiem czegoś strasznego.
Tamba powiedział:
– Jest trzecia karoca. Wsiąść do niej dano tylko niewielu wybranym. Nazywa się Kongōjō, Diamentowa Karoca, bowiem w swojej przejrzystości podobna jest do diamentu. My, skradacze, jedziemy w Karocy Diamentowej. Mknąć nią oznacza żyć według reguł całego wszechświata, włączając też Zło. Znaczy to tyleż, co żyć całkiem bez reguł i wbrew regułom. Droga Diamentowej Karocy – to droga ku prawdzie dzięki przestrzeganiu reguł Zła. To tajemna nauka dla wtajemniczonych, gotowych na wszelkie ofiary, ażeby odnaleźć siebie.
Tamba powiedział:
– Droga Diamentowej Karocy uczy, że Wielki Świat, czyli świat Własnej Duszy, jest nieopisanie ważniejszy niż Mały Świat, czyli świat ludzkich związków. Zapytaj wyznawcę dowolnej religii, kto jest sprawiedliwy, a usłyszysz: sprawiedliwy to ten, kto składa z siebie ofiarę dla innych ludzi. A w istocie składać z siebie ofiarę dla innych – to najgorsza ze zbrodni w oczach Buddy. Człowiek rodzi się, żyje i umiera sam na sam z Bogiem. Cała reszta to tylko złudy, stworzone przez Siłę Wyższą, by poddać człowieka próbie. Wielki Nauczyciel Shinran rzekł: „Jeśli głęboko wmyśleć się w wolę Buddy Amidy, to okaże się, że cały wszechświat stworzony jest dla mnie jednego”.
Tamba powiedział:
– Zwykli ludzie miotają się pomiędzy iluzorycznym światem związków ludzkich a prawdziwym światem swej duszy, stale zdradzając drugi w imię pierwszego. My zaś, skradacze, umiemy odróżnić diament od węgla. Wszystko, co ceni zwykła moralność, dla nas jest pustym dźwiękiem. Zabójstwo nie jest grzechem, oszustwo nie jest grzechem, okrucieństwo nie jest grzechem, jeśli tego trzeba, by mknąć Diamentową Karocą po wyznaczonej Drodze. Zbrodnie, za które podróżujących w Wielkiej i Małej Karocy strąca się w piekło, dla jadących w Karocy Diamentowej to zaledwie środki dla poznania natury Buddy.
Tu radca tytularny nie wytrzymał:
– Jeśli dla was, diamentowych jeźdźców, związki ludzkie – to nic, a oszustwo – to nie grzech, czemuż dotrzymywać słowa tej, której nie ma już wśród żywych? Masz tobie: obiecał córce! Przecież u was wiarołomstwo to cnota. Zabij mnie i koniec sprawy. Po co tracić na mnie czas, wykładać mi n-naukę?
Tamba powiedział:
– Masz słuszność i jej nie masz. Masz słuszność, bo złamać słowo dane córce, która zginęła, byłoby czynem rozumnym, który wzniósłby mnie na wyższy stopień wolności. A nie masz jej, gdyż Midori była dla mnie kimś więcej niż córką. Była wtajemniczoną, moją współtowarzyszką w Diamentowej Karocy. Karoca ta jest wąska, i ci, co w niej jadą, muszą przestrzegać reguł – ale tylko we wzajemnych związkach. Inaczej zaczniemy trącać się łokciami i Karoca się wywróci. Oto jedyne prawo, jakiego przestrzegamy. Jest ono o wiele surowsze od Dziesięciorga Przykazań, jakie nadał Budda zwykłym, słabym ludziom. Nasze reguły głoszą: jeśli sąsiad w karocy poprosi cię, byś umarł – zrób to; nawet, jeśli poprosiłby cię, byś wyskoczył z Karocy – zrób to, bo nie dojedziesz tam, dokąd zmierzasz. Czymże jest wobec tego drobny kaprys Midori?
– Ja – drobny kaprys… – wymamrotał Erast Pietrowicz.
Tamba powiedział:
– Nieważne, w co wierzysz i jakiej sprawie poświęciłeś życie. Buddzie to wszystko jedno. Ważna jest wierność swej sprawie – oto, w czym istota. Gdy bowiem jesteś wierny sobie i własnej duszy – jesteś wierny i Buddzie. My, shinobi, służymy za pieniądze klientom i, jeśli trzeba, bez wahań oddajemy życie – ale nie dla pieniędzy i tym bardziej nie dla klienta, którym zwykle gardzimy. Jesteśmy wierni wierności i służymy służbie. Wszyscy wokół są ciepli i gorący, tylko my jesteśmy zawsze zimni, lecz nasze lodowe zimno parzy silniej niż płomień.
Tamba powiedział:
– Przekażę ci prawdziwe podanie o słowach Buddy, wiadome tylko niewielu wtajemniczonym. Pewnego razu Najwyższy stanął przed bodhisattwami i rzekł im: „Zabijając, co żywe, doskonaląc się w kłamstwie, kłamiąc, pożerając wypróżnienia i zapijając je moczem – wtedy dopiero staniecie się Buddą. Oddając się rozpuście z matką, siostrą, córką i czyniąc tysiące innych nikczemności, spodziewajcie się wywyższenia w królestwie Buddy”. Cnotliwych bodhisattwów zdjęta na te słowa zgroza, zadrżeli i padli na ziemię.
– I słusznie zrobili! – zauważył Fandorin.
– Nie. Nie zrozumieli, o czym mówił Najwyższy.
– A o czymże on m – mówił?
– O tym, że Dobra i Zła w istocie nie ma wcale. Pierwsza reguła waszej i naszej religii brzmi: nie zabijaj tego, co żywe. Powiedz mi: zabić – to dobrze czy źle?
– Źle.
– A zabić tygrysicę atakującą dziecko, to dobrze czy źle?
– Dobrze.
– Dla kogo dobrze? Dla dziecka czy dla tygrysicy i jej tygrysiąt? O tym właśnie wykładał świętym mężom Budda. Czyżby wyliczone przezeń postępki, które wydały się bodhisattwom taką ohydą, nie mogą, przy określonym zbiegu okoliczności, okazać się przejawem najwyższego dobra lub ofiarności? Pomyśl, zanim odpowiesz.
Radca tytularny pomyślał.