Выбрать главу

Mikrus jął zwijać się całym ciałem, targnął się i żałośnie zawył. Erast Pietrowicz się zdumiał. Toż dopiero co, w obliczu niechybnej śmierci, ów człowiek był wcieleniem męstwa!

– O co chodzi? Co chcą mu zrobić? Proszę powiedzieć! Na tortury nie pozwolę.

– Nie będą go torturować – posępnie odparł sekretarz. – Gospodarz zamierza zrobić mu na czole tatuaż – znak ura, który znaczy „zdrajca”. Takim piętnem yakuzowie piętnują sprzedawczyków, którzy dopuścili się najstraszniejszej zbrodni – wydali swoich, i dlatego niegodni są śmierci. Żyć z takim piętnem nie sposób, a i skończyć ze sobą też nie można, bo trupa zakopią w rakarni. Cóż za ohydna podłość! Nie, Japonia nie jest już taka, jak niegdyś. Honorowi zbóje z dawnych czasów nie uczyniliby nigdy czegoś tak niegodziwego.

– Więc trzeba temu przeszkodzić! – zakrzyknął Fandorin.

– Semushi nie ustąpi, straciłby twarz wobec swoich ludzi. A zmusić go nie można. To sprawa wewnątrzjapońska, wykraczająca poza ramy jurysdykcji konsularnej.

Gospodarz usiadł unieruchomionemu na piersi, wstawił mu głowę w drewniane imadło, zamaczał stempel w kałamarzu, i okazało się, że tarczkę pomysłowego przyrządu pokrywają drobne igiełki.

– Podłość zawsze jest w ramach jurysdykcji. – Erast Pietrowicz wzruszył ramionami i postąpiwszy naprzód, chwycił gospodarza za ramię.

Wskazał stos srebra, potem jeńca i powiedział po angielsku:

– All this against him. Stake? *

Widać było, że Garbus się waha. Shirota też uczynił krok naprzód, zrównał się z Fandorinem i uniósł rosyjską flagę, dając poznać, że za propozycją wicekonsula stoi cała potęga wielkiego imperium.

– Okay. Stake! - ochryple powtórzył gospodarz, wstając.

Strzelił palcami; podano mu z ukłonem bambusowy kubek i kości.

Ach, gdybyś zawsze

Wzbudzała tylko respekt,

Flago ojczysta!

Stromo opadająca brukowana jezdnia

W pobliżu Rakuena ani myśleli zwlekać – bez słów, raźno się oddalając, skręcili za węgiel. Shirota zapewniał co prawda, że Garbus nie waży się puścić w pogoń, bo odbieranie wygranych nie leży w zwyczajach bakuto, lecz chyba sam niezbyt wierzył w trwałość bandyckich tradycji: raz po raz oglądał się za siebie. Niósł worek ze srebrem, Erast Pietrowicz wiódł pod ramię pannę; z tyłu słaniał się wygrany w kości yakuza, który po tylu katuszach i odmianach losu nie całkiem jeszcze doszedł do siebie.

Dopiero wydostawszy się ze Sprośnej Dzielnicy, przystanęli dla złapania tchu. Ulicą przebiegały riksze, wzdłuż witryn sklepowych spacerowała godna publiczność, a opadającą ku rzeczce, brukowaną kocimi łbami jezdnię oświetlały jasno gazowe latarnie – miasto spowił już zmierzch.

Tu radca tytularny poddany został potrójnej próbie. Początek dała panna Błagolepow. Objęła entuzjastycznie Erasta Pietrowicza za szyję (przy czym boleśnie walnęła go w plecy węzełkiem z kapitańskim dziedzictwem) i orosiła mu policzki łzami wdzięczności. Młodego człowieka nazwano zbawcą, bohaterem, aniołem, a nawet duszką. Lecz był to ledwie początek. Wciąż jeszcze oszołomiony „duszką” Fandorin uspokajał pannę, ostrożnie gładząc jej drżące ramiona. Shirota cierpliwie czekał, a gdy Erast Pietrowicz uwolnił się wreszcie z panieńskich objęć, skłonił się przed nim w pas i zamarł w tej pozie.

– Boże, Shirota! Co znowu!

– Wstydzę się, że są w Japonii tacy ludzie, jak Semushi – głucho odrzekł sekretarz, nie unosząc głowy. – Że też się to musiało zdarzyć już w pierwszym dniu pańskiego pobytu! Co też musi pan o nas myśleć!

Fandorin zaczął wyjaśniać patriocie, że i w Rosji bywa niemało złych ludzi, on zaś nie wątpi, iż o narodzie świadczą najlepsi, a nie najgorsi, gdy wtem na wicekonsula obruszył się nowy atak.

Krągłolicy zbój przestał oglądać się co chwila w stronę mostu, zasapał, i nagle jak nie runie Erastowi Pietrowiczowi pod nogi, jak nie zacznie tłuc o ziemię masywnym czołem!

– On dziękuje panu za uratowanie honoru i życia – przetłumaczył Shirota.

– Proszę mu łaskawie powiedzieć, że przyjąłem wyrazy wdzięczności, ale niech jak najszybciej wstanie – rzekł nerwowo radca tytularny, oglądając się na publiczność.

Bandyta wstał, skłonił się w pas.

– On mówi, że jest żołnierzem czcigodnej szajki Chorei-gumi, która już nie istnieje.

Zestawienie słów „czcigodna szajka” tak zainteresowało Fandorina, że poprosił:

– Niech opowie o sobie.

– Hai, kashikomarimashita *skłonił się znów „żołnierz” z przywartymi do boków dłońmi i zaczął nie tyle opowieść, ile wręcz wykład, przy czym najzupełniej po wojskowemu pożerał wzrokiem zwierzchnika, w którego roli znalazł się Erast Pietrowicz.

– On jest z rodziny dziedzicznych mati-jakko i bardzo się tym chlubi. (To tacy szlachetni yakuzowie, co bronią prostych ludzi przed przemocą władz. No i, oczywiście, ich skubią) – na wpół tłumaczył, na wpół komentował Shirota. – Jego ojciec miał zaledwie dwa palce dłoni. (To taki zwyczaj yakuzów: gdy rozbójnik w czymś zawini i chce się pokajać przed szajką, odcina sobie człon palca). On sam, co prawda, ojca nie pamięta, ale opowiadali mu o nim ludzie. Matka jego też była ze szlachetnej rodziny Całe ciało miała w tatuażach, aż do kolan. Kiedy miał trzy lata, jego ojciec uciekł z więzienia, schował się w latarni morskiej i dał znać żonie. Ona służyła w herbaciarni. Matka przywiązała sobie do pleców dziecko i pośpieszyła do męża na skałę, ale wyśledzono ją i doniesiono strażnikom. Ci otoczyli latarnię. Ojciec nie chciał wracać do więzienia. Zadał żonie cios nożem w serce, a sobie poderżnął gardło. Malutkiego syna też chciał zakłuć, ale nie zdołał i po prostu rzucił go do morza. Jednakże karma nie pozwoliła dziecku utonąć. Wyłowiono je i odniesiono do przytułku.

– Cóż za potwór z tego tatusia! – zawołał wstrząśnięty Erast Pietrowicz.

Shirota zdziwił się:

– Czemu potwór?

– No, przecież zarżnął własną żonę, a maleńkiego syna zrzucił ze skały.

– Zapewniam pana, że w żadnym wypadku nie zabiłby małżonki, gdyby sama go o to nie prosiła. Nie chcieli się rozstać. Ich miłość okazała się silniejsza od śmierci. To bardzo piękne.

– A co ma z tym wspólnego dziecko?

– U nas w Japonii, proszę wybaczyć, patrzy się na to inaczej – odrzekł surowo sekretarz. – Japończycy to ludzie odpowiedzialni. Rodzice odpowiadają za malca, zwłaszcza gdy jest całkiem mały Świat jest taki okrutny! Czy można rzucać na pastwę losu bezbronną istotę? To zbyt nieludzkie. Rodzina nie powinna się rozłączać, musi trzymać się razem. W tej historii porusza nade wszystko to, że ojcu zbrakło sił, by dźgnąć swego małego syna nożem.

Dopóki między wicekonsulem i jego zastępcą toczył się ten dialog, mikrus wdał się w rozmowę z Sofią Diogenowną. Pokłonił się jej i zadał jakieś pytanie, a wówczas panna drgnęła i gorzko załkała.

– Co to takiego? – wskazał Fandorin, nie dosłyszawszy Shiroty. – Ten bandyta panią obraził? Co on pani powiedział?

– Niiic! – pociągnęła nosem Błagolepowa. – Zapytał, jak się ma mój czcigodny tatkooooo!

Z oczu panny chlusnęła znów wilgoć, produkowana przez jej gruczoły łzowe w nieprzebranej zaiste ilości.

– Czyżby znał pani ojca? – zdziwił się Erast Pietrowicz.

Sofia Diogenowna smarkała właśnie w mokrą chustkę i odpowiedzieć nie mogła, więc Shirota przeadresował pytanie do yakuzy

вернуться

* To wszystko przeciw niemu? Stoi?

вернуться

* Słucham (jap.).