Fandorin łypnął na drzwi, za którymi pod nadzorem Shiroty pozostała Sofia Diogenowna. Głos doktor miał donośny, a wymieniane przezeń szczegóły anatomii zmarłego mogły wzbudzić nowy wybuch histerycznych łkań. Choć skąd niby prosta dziewczyna mogła znać angielski?
Sekcja odbywała się w sypialni. Po prostu zdjęli z drewnianego łóżka chudy materac, wyłożyli deski papierem pergaminowym i lekarz wziął się do wykonywania swoich niewesołych obowiązków. Wokół zaimprowizowanego stołu anatomicznego płonęły świece. Erast Pietrowicz, podjąwszy się roli asystenta, trzymał latarnię i zwracał ją raz tak, raz owak, wedle wskazań operatora. Sam starał się przy tym patrzeć w bok, żeby, broń Boże, nie paść zemdlony od okropnego widoku. Gdy zatem doktor mówił: „Proszę spojrzeć, jaki wspaniały żołądek!” albo: „Co za pęcherz moczowy! Szkoda, że nie mój! Niech pan tylko popatrzy!” – Fandorin odwracał się, kiwał nawet głową i potwierdzał kwestię pomrukiem, lecz oczy trzymał rozsądnie zamknięte. Radcy tytularnemu wystarczał sam zapach. I miał wrażenie, że ta męka nigdy się nie skończy.
Doktor był niemłody i dobroduszny, lecz przy tym nadzwyczaj wielomówny. Wyblakłe niebieskie oczka jaśniały życzliwością. Pracę wykonywał starannie, od czasu do czasu wycierając rękawem spoconą łysinę, otoczoną wiankiem rudawych włosów. Gdy okazało się, że przyczyny śmierci kapitana Błagolepowa nie sposób stwierdzić, Twiggs wpadł w zapał i pot w dwójnasób zrosił mu czoło. Po godzinie, dwóch minutach i czterdziestu pięciu sekundach (udręczony Erast Pietrowicz zerkał na zegarek) wreszcie skapitulował.
– Zmuszony jestem skonstatować: najzupełniej zdrowy nieboszczyk. To był zaiste heroiczny organizm, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę długotrwałe nadużywanie przez zmarłego zgęszczonego mlecznego soku torebek nasiennych Papaver somniferum. A w tchawicy zaledwie ślady wżartej smoły tytoniowej i niewielkie ciemniejsze plamy w płucach. Widzi pan?
Erast Pietrowicz, nie patrząc, potwierdził:
– Oh, yes.
– Serce jak u byka, i nagle, ni z tego, ni z owego, sobie staje. Nigdy nie spotkałem się z niczym podobnym. Zobaczyłby pan serce mojej biednej Jenny – westchnął Twiggs. – Mięśnie były jak przetarte szmatki, tak że otwarłszy klatkę piersiową, dosłownie zapłakałem z żalu. Biedaczka miała bardzo słabe serce, drugi poród je nadwerężył.
Erast Pietrowicz słyszał już, że Jenny była zmarłą małżonką doktora, i ten postanowił osobiście przeprowadzić sekcję, bo obie córki też miały po matce słabe serca i należało koniecznie zbadać przyczynę. Takie choroby często przenoszą się dziedzicznie. Okazało się, że to średnio zaawansowana niedomykalność zastawki dwudzielnej; posiadłszy ową ważną informację, doktor zdołał prawidłowo zorganizować leczenie ubóstwianych maleństw.
Słuchając tej zadziwiającej historii, Fandorin nie wiedział, czy przejmuje go podziw, czy zgroza.
– Dobrze przepatrzył pan kręgi szyjne? – zapytał już nie po raz pierwszy. – Mówiłem: być może uderzono go z tyłu w kark.
– Żadnego urazu. Nie ma nawet zasinienia, tylko czerwony ślad tuż pod podstawą czaszki, całkiem jak po lekkim oparzeniu. Ale taki drobiazg w żadnym razie nie mógłby mieć poważnych skutków. Może nie było urazu?
– Nie wiem – rzekł z westchnieniem młody człowiek, żałując już, że wdał się w korowody z sekcją. Kto wie, od czego mogło stanąć serce nałogowego opiumisty?
Na krześle wisiała odzież nieboszczyka. Erast Pietrowicz w zadumie popatrzył na wytarty tył kurtki mundurowej, na łataną koszulę z przypiętym kołnierzykiem, najtańszym bodaj z możliwych – celuloidowym – i naraz się schylił.
– Uraz, nie uraz, ale dotknięcie było! – zakrzyknął. – Proszę spojrzeć, o, tu, widać ślad p-palca. Choć może to ręka samego Błagolepowa – poprawił się zaraz. – Przypinał kołnierzyk i niechcący złapał…
– No, to nietrudno wyjaśnić. – Doktor wyciągnął z kieszeni lupę i przysiadł w kucki obok krzesła. – Aha. Duży palec prawej ręki.
– Może pan to tak stwierdzić na oko? – zdziwił się Fandorin.
– I owszem! Trochę się tym interesowałem. Widzi pan, mój przyjaciel, doktor Henry Folds, pracujący w jednym z tokijskich szpitali, dokonał ciekawego odkrycia. Badając odciski palców na dawnej ceramice japońskiej, zauważył, że wzór na opuszkach nigdy się nie powtarza…
Twiggs podszedł do łóżka, ujął prawą dłoń nieboszczyka, i spojrzał przez lupę na jego kciuk.
– Nie, to całkiem inny palec. Żadnego podobieństwa… Tak więc mister Folds wysnuł ciekawą hipotezę, zgodnie z którą…
– Czytałem o odciskach palców – niecierpliwie przerwał Erast Pietrowicz – lecz europejskie autorytety nie znajdują dla tej idei żadnego praktycznego zastosowania. Lepiej proszę sprawdzić, czy miejsce, gdzie odbił się palec, pasuje do wzoru, o którym pan mówił.
Doktor bezceremonialnie podniósł martwą głowę z odpiłowanym sklepieniem czaszki i zgiął się, niemal dotykając jej nosem.
– A owszem, pasuje. Tylko co z tego? Było dotknięcie, ale nie uraz. Skąd wzięło się oparzenie, to niepojęte, ale upewniam pana: nikt jeszcze przez taki drobiazg nie umarł.
– Trudno. Proszę zaszywać. Ech – westchnął, poddając się, Fandorin. – Niepotrzebnie pana fatygowałem.
Doktor operował igłą, radca tytularny zaś wyszedł do sąsiedniego pokoju. Sofia Diogenowna zerwała się na jego spotkanie z takim wyrazem twarzy, jakby oczekiwała cudownej wieści, że tata bynajmniej nie umarł, co właśnie stwierdził naukowo Anglik.
Poczerwieniawszy, Fandorin powiedział:
– Należało określić przyczynę śmierci z medycznego punktu widzenia. Tak trzeba.
Panna kiwnęła głową. Z jej oblicza znikła nadzieja.
– I co się okazało? – zainteresował się Shirota.
Erast Pietrowicz zakaszlał zmieszany i wymamrotał zapamiętaną abrakadabrę:
– Niedomykalność zastawki.
Sekretarz z szacunkiem skinął głową, a Sofia Diogenowna cicho, rozpaczliwie zatkała, jak gdyby ta informacja dobiła ją ostatecznie.
– I cóż teraz ze mną, panie wicekonsulu, będzie? – zapytała urywanym głosem. – Boję się zostać tu sama! A co, jak przyjdzie mnie ograbić Semushi? Czy nie mogłabym przenocować pod pańską opieką? Choćby gdzieś na krzesłach.
– Dobrze. Chodźmy. Coś wymyślę.
– Tylko zbiorę rzeczy. Panna wybiegła z pokoju.
Nastała cisza. Słychać było tylko, jak pogwizdując, pracuje doktor. Potem coś plasnęło o podłogę i Twiggs zaklął: Damned crown!, z czego Fandorin wywnioskował, że Anglosas upuścił pokrywę czerepu.
Erasta Pietrowicza zemdliło i by nie usłyszeć jeszcze jakiejś ohydy, wszczął rozmowę – zapytał, czemu Shirota nazwał doktora szczerym człowiekiem.
Ten ucieszył się z pytania – widać także ciążyło mu milczenie – i z upodobaniem rozpoczął opowieść.
– To bardzo piękna historia, chciano ją nawet przerobić na sztukę teatru kabuki. Zdarzyła się pięć lat temu, kiedy Twiggs-sensei wciąż nosił żałobę po swej szanownej małżonce, a jego szanowne córeczki były malutkimi dziewczynkami. W klubie United, grając w grę karcianą, zwaną brydżem, sensei pokłócił się z pewnym niedobrym człowiekiem, balonem. Balon przybył do Jokohamy niedawno, zaczął wszystkich ogrywać w karty, a kto się obrażał, tego wyzywał do walki i już jednego człowieka zastrzelił na śmierć, a dwóch ciężko ranił. Balonowi nic za to nie było, dlatego że to się nazywa „pojedynek”.