Wokoło zamęt,
Jeden tylko spokojny -
W drodze do Buddy.
Iskry na klindze katany
– Trzej Satsumczycy? Miecze zawinięte w szmaty? Nazwali Ōkubo psem? To może być bardzo, bardzo poważna sprawa! – powiedział zatroskany Doronin. – Wszystko tu jest podejrzane, zwłaszcza to, że posłużyli się kutrem. To najlepszy sposób, by znaleźć się w sercu stolicy, omijając posterunki i rogatki.
Erast Pietrowicz zastał Wsiewołoda Witaljewicza w domu, w lewym skrzydle konsulatu. Doronin wrócił już z otwarcia zakładu dobroczynnego i późniejszego oftiadu, a teraz przebierał się na bal kawalerski. Haftowany złotem mundur wisiał na krześle, pulchniutka pokojówka Japonka pomagała konsulowi wdziać smoking.
Mieszkanie zwierzchnika bardzo się Fandorinowi spodobało. Zastawione lekkimi rattanowymi meblami, nader udatnie łączyło rosyjskość z japońską egzotyką. Na przykład, na stoliku w rogu lśnił dumnie pękaty samowar, zza szklanych drzwiczek serwantki zerkały różnobarwne karafki nalewek i kordiałów, lecz obrazy i zwoje na ścianach były najzupełniej tubylcze, na honorowym miejscu pysznił się stojak z dwoma samurajskimi mieczami, przez otwarte drzwi zaś widoczny był pokój najzupełniej japoński, czyli bez śladu mebli, jedynie ze słomianą matą na podłodze.
Mgliste okoliczności śmierci Błagolepowa zainteresowały Wsiewołoda Witaljewicza dużo mniej niż trójka jego nocnych pasażerów. Reakcja ta zdała się nawet Fandorinowi z początku przesadna, ale Doronin odsłonił mu źródło swych obaw.
– Że wielu nienawidzi ministra, zwłaszcza spośród południowego samurajstwa, to jasne. W Japonii zamachy polityczne zdarzają się wcale nie rzadziej niż w Rosji. Co prawda u nas dostojników zabijają rewolucjoniści, a tu reakcjoniści, ale jak to się mówi, chrzan nie słodszy od rzepy. Społeczeństwu i państwu równie szkodzą maniacy tak z lewa, jak z prawa. Ōkubo to kluczowa postać polityki japońskiej. Gdyby dopadli go fanatycy, zmieniłby się cały kurs, cały kierunek rozwoju imperium, przy tym w skrajnie groźny dla Rosji sposób. Widzi pan, Fandorin, minister Ōkubo to zwolennik ewolucji: stopniowego rozwoju sił wewnętrznych kraju pod surową kontrolą rządu. To treser, który strzela z bicza i broni tygrysowi wyrwać się z klatki. Tygrys to dziedziczna, głęboko upokorzona wojowniczość byłej szlachty, a klatka – archipelag japońskich wysp. Z jakich to powodów rozpadł się triumwirat trzech tubylczych Korsykan? Z powodu wojny. Potężna partia, której przewodził ulubiony bohater naszego Shiroty, marszałek Saigō, chciała niezwłocznie podbić Koreę. Ōkubo tym razem pokonał swych oponentów, bo jest mądrzejszy i chytrzejszy. Lecz jeśli go zabiją, nieuchronnie na czoło wysuną się stronnicy szybkiego rozwoju na drodze ekspansji, wizjonerzy wielkiego azjatyckiego imperium Yamato. Aczkolwiek, zaiste, na świecie i tak jest już nazbyt wiele imperiów, dlatego też wszystkie warczą na siebie i wpiły się sobie wzajem stalowymi szponami w kudły…
– Chwileczkę – Fandorin spochmurniał, otwierając skórkowy notatnik, przeznaczony do gromadzenia wiadomości o Japonii, lecz nic jeszcze nie notując. – A cóż to obchodzi Rosję? Że Koreę napadną Japończycy – czy to nasz interes?
– No-no-no, co za dziecięcy punkt widzenia, i to u dyplomaty – zganił go konsul. – Proszę się uczyć myśleć politycznie, strategicznie. Od dawna już jesteśmy imperium, imperia zaś, kochasiu, obchodzi wszystko, co się dzieje na kuli ziemskiej, Korea tym bardziej. Dla Japończyków Półwysep Koreański stanie się tylko przyczółkiem do Chin i Mandżurii, a tam od dawna wybieramy się sami. Nigdy nie słyszał pan o projekcie stworzenia Żółtorosji?
– Słyszałem, ale nie podoba mi się ta idea. Słowo, Wsiewołodzie Witaljewiczu. Daj nam Boże, żebyśmy zdołali się uporać z naszymi wewnętrznymi problemami.
– Nie podoba mu się! – sarknął konsul. – A kto jest w carskiej służbie? Kto pensję pobiera? To proszę robić swoje, myślenie zaś i wydawanie poleceń zostawić tym, którym z urzędu się to należy.
– Ale jak można nie m-myśleć? Przecież i pan nie nazbyt przypomina bezmyślnego wykonawcę.
Twarz Doronina stała się surowa.
– Tu ma pan rację. Ja, oczywiście, myślę, mam własne zdanie i staram się w miarę sił przekonać do niego zwierzchników. Choć, rzecz jasna, czasem by się chciało… Zresztą nieważne, nie pańska rzecz – rozzłościł się nagle konsul i machnął ręką, w wyniku czego na podłogę poleciała spinka.
Służąca padła na kolana, podniosła złoty krążek i chwyciwszy rękę konsula, doprowadziła mankiet do porządku.
– Dōmo, dōmo - podziękował jej Wsiewołod Witaljewicz, a dziewczyna uśmiechnęła się, odsłaniając krzywe zęby, nader szpecące dość miłą twarzyczkę.
– Mógłby jej ktoś powiedzieć, żeby się uśmiechała bez otwierania ust – rzucił niebacznie półgłosem Fandorin.
– Japończycy mają inne pojęcia o kobiecej urodzie. U nas ceni się głównie duże oczy, a u nich wąskie, u nas kształt zębów, a u nich tylko kolor. Nierówność zębów – to oznaka temperamentu, uchodzi za bardzo erotyczną, jak odstające uszy. Zaś co do nóg japońskich piękności – aż szkoda gadać. Z nawyku siedzenia w kucki większość kobiet ma je krzywe i koślawe. Choć bywają pocieszające wyjątki – dodał naraz Doronin całkiem innym, czułym tonem i uśmiechnął się, patrząc Erastowi Pietrowiczowi przez ramię.
Ów obejrzał się. W drzwiach japońskiego pokoju stała kobieta w wytwornym białoszarym kimonie. W rękach trzymała tacę z dwoma czarkami. Jasna, uśmiechnięta twarz wydała się Fandorinowi nadzwyczaj sympatyczna.
Kobieta weszła do salonu, bezszelestnie drobiąc malutkimi stopkami w białych skarpetkach, i z ukłonem zaproponowała gościowi herbatę.
– A oto i moja Obayashi, kochająca mnie na mocy podpisanego kontraktu.
Erastowi Pietrowiczowi wydało się, że umyślną brutalność tych słów wywołało zmieszanie. Wsiewołod Witaljewicz patrzył na konkubinę wzrokiem miękkim, wręcz tkliwym.
Młody człowiek skłonił się z szacunkiem, nawet strzelił obcasami, jakby kompensując w ten sposób Doroninowską impertynencję. Konsul zaś wypowiedział kilka zdań po japońsku i dorzucił:
– Proszę się nie niepokoić, ona w ogóle nie zna rosyjskiego. Nie uczę jej.
– A to czemu?
– Żeby po mnie związała się kontraktem z jakimś żeglarzyną? Nasi nachimowcy bardzo sobie cenią, jeśli „madamka” gada choć trochę po rosyjsku.
– A nie wszystko panu jedno? Przecież będzie musiała jakoś ułożyć sobie życie, gdy wasz kontrakt dobiegnie końca – zauważył sucho radca tytularny.
– Już ja się o nią zatroszczę! – wybuchnął Wsiewołod Witaljewicz. – Proszę nie widzieć we mnie kompletnego potwora. Pojmuję pański przytyk, sam na niego zasłużyłem. Nie trzeba się było afiszować z cynizmem. Jeśli chce pan wiedzieć, ja tę damę szanuję i kocham, a ona, niezależnie od kontraktów, odpłaca mi tym samym, a jakże!
– Więc mógłby się pan ożenić naprawdę serio. Co to panu szkodzi?
Ogień, który błysnął w oczach Doronina, zgasł.
– Raczy pan żartować. Łączyć się legalnym małżeństwem z japońską konkubiną? Wyrzucą mnie ze służby za uchybienie godności rosyjskiego dyplomaty. I cóż wtedy? Do Rosji radzi ją pan zawieźć? Tam przecież zmarniałaby – w tym klimacie i obyczajach… Gapiliby się na nią jak na małpę. Zostać tutaj? Znalazłbym się poza nawiasem cywilizowanego europejskiego społeczeństwa. O nie, z tej mąki chleba nie będzie. A tak wszystko jest świetnie. Obayashi niczego więcej ode mnie nie oczekuje i nie żąda.
Wsiewołod Witaljewicz pokraśniał nieco, bo rozmowa przybrała zbyt intymny obrót, lecz obrażonemu w imieniu damy Fandorinowi i tego okazało się mało.