– I pakuje się pan w tę pułapkę?
– No pewnie. Proszę bez obaw, Wsiewołodzie Witaljewiczu, przygotowałem na tę okazję plan rezerwowy. Może uda się obejść i bez gromadzenia dowodów.
– A jeśli on pana zabije?
Fandorin wzruszył lekceważąco ramieniem: takiej ewentualności plan nie przewiduje.
– To będzie bardzo piękna śmierć! – rzekł nagle Shirota i czemuś się zaczerwienił.
„Miałbym wtedy sporą szansę powiększyć liczbę «szczerych ludzi» – pomyślał Erast Pietrowicz, widząc, że oczy sekretarza płoną ogniem podniecenia. – A do portretów Aleksandra Siergiejewicza i marszałka Saigō jak nic dołączyłby kolejny”.
– Panowie wybaczą. Zmęczyłem się jakoś. Chyba się p-położę…
Wyszedł, starając się nie chwiać, lecz w korytarzu musiał chwycić się ściany, a tuż za progiem mieszkania poczuł nagle, że podłoga zmienia się w coś na kształt pokładu statku. Statek chybnął się w prawo, stanął dęba w lewo, a wreszcie całkiem uciekł mu spod nóg. Erast Pietrowicz upadł.
Na jakiś czas musiał pewnie stracić przytomność, bo ocknąwszy się, leżał już w łóżku, a Masa przykładał mu do czoła coś chłodnego. Było to niewymownie przyjemne. Fandorin podziękował: Arigatō! - i znów utonął.
Przychodzili Asagawa, doktor Twiggs, a spoza ich ramion wyzierał sierżant Lockston z jakiegoś powodu nie w kepi, lecz w szerokoskrzydłym kapeluszu. Patrzyli na leżącego Erasta Pietrowicza bez słów, wymieniając ze sobą spojrzenia.
Potem zastąpiła ich druga, słodsza wizja: O-Yumi. Twarz miała mniej piękną niż na jawie, bladą, umęczoną, smętną, na policzki opadały rozpuszczone włosy, ale Fandorin mimo wszystko ucieszył się niesłychanie.
– To nic, że nie jesteś za ładna, proszę tylko: nie znikaj!
Uśmiechnęła się na mgnienie i znów spoważniała. Nagle poduszka, na której spoczywała głowa chorego, uniosła się sama, a przed wargami Fandorina pojawiła się czarka.
– Pij, pij – zaszemrał miły głos i Erast Pietrowicz, oczywiście, wypił.
Napój był gorzki i wonny, lecz on patrzył na smukłą dłoń, trzymającą czarkę, i to pomagało.
– Dobrze, a teraz śpij. Poduszka na powrót opadła.
– Gdzieś była? – zapytał Fandorin, dopiero teraz pojąwszy, że O-Yumi mu się nie zwidziała. – Tak na ciebie czekałem!
– Daleko. Na górze, gdzie rośnie cudowne ziele. Śpij. Jutro głowa zaboli cię jeszcze mocniej. To będą oczyszczać się żyły. Trzeba przecierpieć. A w południe dam ci drugi napar, ból wtedy ustąpi i niebezpieczeństwo minie. Zaśnij, śpij mocno, mocno, nie odejdę, póki nie uśniesz…
„Byle więc jak najdłużej nie zasnąć – pomyślał. – Cóż lepszego, niż leżeć i słuchać tego głosu?”.
Za dnia nie, nigdy.
Tylko nocami słyszę
Twój tak cichy głos.
Tęczowe skrzydełka ważki
Fandorin obudził się tuż po świcie, dręczony przeraźliwą migreną. Wczoraj ból był głuchy, atakował falami, a teraz w skroń wkręcano mu jakby korkociąg, wiercąc nim wciąż i wciąż, choć i tak wszedł już do cna, po sam uchwyt. Jednak nieubłagana siła nadal obracała gwint i zdawało się, że czaszka za moment nie wytrzyma, trzaśnie.
Jeszcze gorzej, że znów znikła O-Yumi. Otwarłszy oczy, Erast Pietrowicz zobaczył przy łóżku tylko Masę, trzymającego w pogotowiu miseczkę z lodem i wilgotny ręcznik.
– Pani wyszła – zdołał ten jakoś wyjaśnić. – Przed północą. Narzuciła płaszcz i wyszła. Powiedziała, że wróci. Kazała przygotować lód.
Gdzie wyszła, po co, czy aby rzeczywiście wróci?
Myślenie męczyło, lecz dzięki niemu i lodowym kompresom udało się na czas pewien zapomnieć o korkociągu.
Sekundant przybył o wpół do ósmej, odziany w stosowną do powagi chwili czerń, a miast nieodłącznego fezu – w cylinder, za grosz nie pasujący do pyzatej fizjonomii Dona.
Radca tytularny był dawno gotów. Jego udręczona twarz nie ustępowała bielą koszuli, lecz krawat zawiązany był starannie, przedziałek nienagannie lśnił, a czubki wąsów stanowiły wzór symetrii.
Wątpiąc w zdolności aktorskie swego kamerdynera, Erast Pietrowicz nie próbował mu nawet wyjaśniać, że Tsurumaki został teraz rozpoznany jako główny akunin, dlatego też Masa przywitał gościa z całym szacunkiem. O celu porannej wizyty sługa, chwała Bogu, też nie wiedział, inaczej bez wątpienia przyczepiłby się niby rzep, a powinien zostać w domu i czekać na O-Yumi. Wsiedli do powozu, pojechali.
– Wszystko gotowe – konspiracyjnym szeptem oznajmił Don. – Słuchy puszczone, miejsce do podglądania wyśmienite, będą świadkowie, może pan nie wątpić.
Patrzeć na rumianą, uśmiechniętą twarz łotra było przykro, lecz radca tytularny zdobył się na ten wysiłek, podziękował i wszczął rozmowę o pogodzie. Pogoda jak na sezon deszczów była zresztą wspaniała: pochmurno, lecz sucho i bryza od morza.
Kareta wznosiła się szosą wciąż wyżej. Malownicze wille Bluffu zostały w dole. Wokoło były wzgórza, zarośla i piaszczyste spacerowe ścieżki.
Już są, wskazał Tsurumaki.
Opodal drogi, na krągłej polance, otoczonej z trzech stron gęstymi zaroślami, czerniały trzy postacie. Jeden z mężczyzn zdjął kapelusz, żeby otrzeć czoło chustką – po ryżej szewelurze Fandorin poznał Bullcoksa. Drugi był w szkarłatnym mundurze i przy szabli, pod pachą trzymał długie zawiniątko. U nóg trzeciego stał sakwojaż. A więc zapewne lekarz.
– Oho, jest i publika. – Japończyk zachichotał z zadowoleniem. – Widownia pełna.
Miejsce istotnie wybrane było przemyślnie. Chociaż krzaki poniekąd zakrywały plac boju przed cudzym wzrokiem, wrażenie prywatności było mylące. Tuż nad polanką piętrzyła się skała z wierzchołkiem także zarosłym jakąś roślinnością, i tam pośród zieleni sterczały cylindry, meloniki, bielało nawet parę damskich parasolek. Gdyby zza chmur wyjrzało słońce, z pewnością błysnęłoby na szkłach teatralnych lornetek.
„Publiczność się rozczaruje” – pomyślał Fandorin, stąpając po wilgotnej od rosy trawie.
Sekundant Bullcoksa skłonił się oficjalnie i przedstawił: major Ruskin. Przedstawił się i lekarz: doktor Stein.
– Muszę powiedzieć panu Bullcoksowi coś ważnego – powiedział radca tytularny gdy major rozwinął przed nim jedwabną chustę, w którą zawinięte były dwie szpady.
Rezerwowy plan był elementarnie prosty.
Zapytać Bullcoksa, czy niedawno złamał sobie napięstek. Jeśli odpowie: „Nie, nic podobnego”, publicznie, przy świadkach zdemaskować Tsurumakiego. Odsłonić podłe, nie do pomyślenia dla sekundanta oszustwo. Od razu przejść do sprawy głównej, rzucić oskarżenie o spisek przeciw Ōkubo. Dowodów nie ma, ale zdradzieckość Dona nastroi przeciw niemu świadków i zmusi ich do wysłuchania wicekonsula do końca. Aczkolwiek Bullcox wychodzi z siebie z zazdrości, jest jednak człowiekiem polityki i świetnie pojmie całą wagę tych słów. Bo mało, że Tsurumaki uknuł mord polityczny, to jeszcze próbował rzucić cień na Wielką Brytanię i jej przedstawiciela. Prawda wyjdzie na jaw i nikt już nie będzie miał głowy do pojedynku. Widzów czeka rozczarowanie.
Gdyby nie ból głowy i troska o O-Yumi, radca tytularny bez wątpienia wymyśliłby coś sensowniejszego. „Plan rezerwowy”, wątpliwy płód migreny okazał się nic niewart i niesławnie rozsypał się w proch od pierwszego zetknięcia z realnością.
– Czcigodny uprzedził mnie, że pan zdolny jest do czegoś takiego. – Ruskin się skrzywił. – Nie, nie, żadnych przeprosin. Pojedynek odbędzie się w każdym przypadku.
– Ani myślę przepraszać – chłodno upewnił go wicekonsul. – Chodzi o sprawę wagi państwowej.