Выбрать главу

— Chcesz ściągnąć na nas zgubę?

Jak ja mogę powiedzieć, że byłem jego przyjacielem? — myślał w osłupieniu.

Jakaś postać uniosła się z kręgu naprzeciw Paula, a kiedy zakapturzona twarz znalazła się w świetle, poznał matkę. Zdjęła chustę ze stosu.

— Byłam przyjacielem Dżamisa — powiedziała. — Kiedy duch nad duchami w jego duszy dojrzał potrzebę prawdy, ten duch wycofał się oszczędzając mojego syna. — Wróciła na swoje miejsce.

I Paul wspomniał pogardę w głosie matki, gdy zaczepiła go po walce. „I co też czuje morderca?” Ponownie zobaczył zwrócone ku sobie twarze, wyczuwał gniew i strach ludzi. Oczyma duszy ujrzał stronice„Kultu zmarłych” sksięgofilmowane kiedyś przez matkę dla niego. Wiedział, co powinien zrobić. Z wolna dźwignął się na nogi. Krąg ludzki obiegło westchnienie. Paul czuł zmniejszanie się swego ja, w miarę jak się zbliżał do środka koła. Jakby utracił cząstkę samego siebie i szukał jej tutaj. Pochylił się nad stosem dobytku Dżamisa i wydostał balisetę. Brzęknęła cichutko struna zawadziwszy o coś.

— Byłem przyjacielem Dżamisa — wyszeptał Paul. Czuł pieczenie łez w oczach, włożył więcej siły w swój głos.

— Dżamis mnie nauczył… że… kiedy zabijamy… płacimy za to. Żałuję, że nie poznałem Dżamisa lepiej.

Po omacku, na oślep, powrócił na swoje miejsce w kole, osunął się na skalną podłogę.

— On roni łzy! — szepnął jakiś głos. Podchwycili to inni.

— Usul ofiarowuje wilgoć umarłym!

Poczuł palce na swoich wilgotnych policzkach, słyszał wylęknione szepty. Jessikę ogarnęło głębokie wzruszenie, gdy zdała sobie sprawę, jak potężne hamulce muszą tu przeciwdziałać ronieniu łez. Skoncentrowała się na słowach: „Usul ofiarowuje wilgoć umarłym”. To był dar dla świata cieni — łzy. Niewątpliwie są święte. Nic na tej planecie nie uprzytomniło jej z taką siłą najwyższej wartości wody. Ani sprzedawcy wody, ani wysuszona skóra tubylców, ani filtfraki czy reguły reżimu wody. Oto substancja cenniejsza od wszystkich innych — samo życie — obrośnięta symbolika i rytuałem: woda.

— Dotknąłem jego policzka — szepnął ktoś — Poczułem dar.

Z początku dotykające jego twarzy palce wystraszyły Paula. Ścisnął chłodny gryf balisety czując, jak struny wrzynają mu się w dłoń. Po czym za macającymi rękami dojrzał twarze, oczy rozwarte i zdumione. Niebawem ręce się cofnęły. Podjęto ceremonię pogrzebową. Lecz teraz była wokół Paula nieuchwytna przestrzeń, odstęp, pełna szacunku izolacja, którą uhonorował go oddział. Ceremoniał zakończył się cichym śpiewem:

Pełnia cię wzywa — Twój Shai-hulud przybywa; Nocy krew, czerń na niebie, Krwawa śmierć wzięła ciebie. Do księżyca się modlimy, Koło szczęścia uprosimy, Co szukamy, to ziścimy, Starą ziemię zobaczymy.

U nóg Stilgara pozostał pękaty bukłak. Stilgar przykucnął, kładąc na nim dłonie. Ktoś zbliżył się do niego, przykucnął przy nim i Paul poznał twarz Chani w cieniu kaptura.

— Dżamis nosił trzydzieści trzy litry, siedem drachm i trzy trzydzieste drugie drachmy wody plemienia — powiedziała Chani. — Błogosławię ją teraz w obecności Sajjadiny, Ekkeri-akari, oto jest woda, fillisin-follasy, Paula Muad’Diba!, Kivi akavi, nigdy więcej nakalas! Nakalas! odmierzona i policzona, ukair-an! biciem serca jan-jan-jan naszego przyjaciela… Dżamisa.

W głębokiej ciszy Chani odwróciwszy się utkwiła spojrzenie w Paulu. Po chwili powiedziała:

— Gdzie jestem płomieniem, ty bądź węglem. Gdzie jestem rosa, ty bądź wodą.

— Bi-lal kaifa — zaśpiewał oddział.

— Na Paula Muad’Diba przypada ta porcja — powiedziała Chani. — Oby strzegł jej dla plemienia i chronił przed pochopną stratą. Oby szczodry był w chwili potrzeby. Oby przekazał ją w swym czasie dla dobra plemienia.

— Bi-lal kaifa — zaintonował oddział.

Muszę przyjąć tę wodę — pomyślał Paul. Podniósłszy się powoli podszedł do Chani. Stilgar cofnął się, by zrobić mu miejsce, delikatnie wyjął Paulowi balisetę z dłoni.

— Uklęknij — poleciła mu Chani.

Naprowadziła jego dłonie na bukłak przytrzymując je na sprężynującej powierzchni.

— Tę wodę powierza ci plemię — powiedziała. — Dżamis odszedł od niej. Przyjmij ją w pokoju.

Wstała, pociągając Paula za sobą. Stilgar zwrócił mu balisetę, wyciągnął dłoń z niewielką kupką metalowych pierścieni. Paul przyglądał się im — zauważył ich różne wielkości i to, jak światło kuli świętojańskiej się od nich odbija. Chani wzięła największy pierścień i podniosła go na jednym palcu.

— Trzydzieści litrów — powiedziała.

Jeden po drugim brała pozostałe, pokazując każdy z osobna Paulowi i odliczając.

— Dwa litry, jeden litr, siedem talionów wody po jednej drachmie każdy, jeden talion wody za trzy trzydzieste drugie drachmy. Razem — trzydzieści trzy litry, siedem i trzy trzydzieste drugie drachmy.

Podniosła pierścienie na palcu pokazując Paulowi.

— Czy je przyjmujesz? — zapytał Stilgar.

Paul przełknął, kiwnął głową.

— Tak.

— Później — odezwała się Chani — pokażę ci, jak je przewiązywać chustą tak, by pobrzękiwaniem nie zdradziły cię, kiedy będziesz potrzebował ciszy.

Wyciągnęła dłoń.

— Czy zechciałabyś… przechować je dla mnie? — zapytał Paul.

Chani obróciła spłoszone oczy na Stilgara, Stilgar uśmiechnął się.

— Paul Muad’Dib, który jest Usulem, nie zna jeszcze naszych obyczajów, Chani. Zatrzymaj jego taliony wody bez zobowiązania, aż będzie czas pokazać mu, w jaki sposób je nosić.

Kiwnęła głową, prędko wyciągnęła spod szaty pas materiału, nanizała na niego pierścienie przeplatając je zawile od góry i dołu i po krótkim wahaniu wetknęła je za szarfę pod burnusem.

Coś tutaj przegapiłem — pomyślał Paul. Wyczuwał atmosferę rozbawienia wokół siebie, lekką kpinę i myśl jego podłączyła się do wieszczej pamięci: „taliony wody ofiarować kobiecie — rytuał zalotów”.

— Wodmistrze — rzekł Stilgar.

Oddział powstał z szelestem. Wystąpili dwaj ludzie i podnieśli bukłak. Ściągnąwszy kulę świętojańską Stilgar powiódł wszystkich za światłem w głąb jaskini. Wciśnięty za Chani Paul widział maślany odblask kuli świętojańskiej na skalnych ścianach, taniec cieni w pełnej wyczekiwania ciszy, w której wyczuwał narastające podniecenie oddziału.

Jessika, zaciągnięta na tyły kolumny przez rozgorączkowane dłonie, zwalczyła chwilową panikę, kiedy osaczyły ją ze wszystkich stron rozpychające się postacie. Rozpoznała fragmenty rytuału, rozpoznała w słowach okruchy Bhotani-dżib i Chakobsa, i pojęła nieokiełznane żywioły, które mogły wybuchnąć z tych pozornie niewinnych elementów. Jan-jan-jan — pomyślała. — Idź-idź-idź. — Niczym dziecinna gra, która zatraciła w dorosłych rękach wszelkie hamulce.

Stikgar zatrzymał się pod żółtą ścianą skalną. Nacisnął występ i ściana bezgłośnie ustąpiła przed nim odsłaniając nieregularną szczelinę. Stilgar wprowadził ich do środka, przechodząc obok podobnej do plastra miodu kratownicy, z której wionął na mijającego ją Paula strumień chłodnego powietrza. Paul pociągnął Chani za ramię, spoglądając na nią pytająco.