Usłyszał szelest zasłon i myśląc, że to wraca Harah z jedzeniem, obrócił się. Zamiast niej między rozchylonymi zasłonami zobaczył dwóch młodych chłopców — może w wieku dziewięciu i dziesięciu lat — wpatrujących się w mego łakomym wzrokiem. Obaj trzymali dłonie na rękojeściach małych krysnoży w rodzaju chandżara. I Paul przypomniał sobie opowieści o Fremenach, o tym, że ich dzieci walczą równie zajadle jak dorośli.
Luminofory z odległych górnych rejonów jaskini rzucały przytłumione światło na wypełnione ciżbą wnętrze, przywodząc na myśl ogromne rozmiary tej zamkniętej skałą przestrzeni… większej, widziała Jessika, nawet niż aula jej szkoły Bene Gesserit. Oceniała, że pod skalnym występem, na którym stała ze Stilgarem, zgromadziło się ponad pięć tysięcy ludzi. I nadchodzili nowi. Szumiało jak w ulu.
— Twój syn został wezwany z odpoczynku, Sajjadma — powiedział Stilgar. — Czy chcesz, by uczestniczył w twojej decyzji?
— A czy on mógłby zmienić moją decyzję?
— Powietrze, z pomocą którego mówisz, pochodzi oczywiście z twoich własnych płuc, ale…
— Decyzja zapadła — powiedziała.
Ale miała złe przeczucia i zastanawiała się, czy nie wykorzystać Paula jako pretekstu do wycofania się z niebezpiecznej drogi. Należało pomyśleć o nienarodzonej córce. To, co niebezpieczne dla ciała matki, jest niebezpieczne dla ciała córki. Nadeszli mężczyźni ze zwiniętymi dywanami postękując pod ich ciężarem; zrzucili ładunek na występ skalny wzbijając kurz. Stilgar wziął ją za ramię, powiódł w głąb muszli akustycznej utworzonej ze ścian na tyłach występu. Wskazał na ławkę skalną w środku muszli.
— Tutaj zasiądzie Matka Wielebna, ale możesz sobie spocząć do jej przybycia.
— Wolę stać — powiedziała Jessika.
Przyglądała się, jak mężczyźni rozwijają dywany, jak przykrywają podest, obserwowała tłum. Na skalnej posadzce znajdowało się teraz przynajmniej dziesięć tysięcy ludzi. I ciągle ich przybywało. Wiedziała, że na zewnątrz ponad pustynią zapadał już purpurowy zmrok, lecz w tej podziemnej hali panował wieczny zmierzch, szary przestwór zatłoczony ludźmi przybyłymi, by patrzeć, jak ona stawia na szalę swe życie.
W tłumie z prawej strony otworzyło się przejście i zobaczyła zbliżającego się Paula z dwoma małymi chłopcami po bokach. Dzieci opromieniało chełpliwe poczucie własnej ważności. Trzymając dłonie na nożach spoglądały wilkiem na ścianę ludzi z obu stron.
— Synowie Dżamisa, którzy są teraz synami Usula — powiedział Stilgar. — Poważnie traktują swoje obowiązki jako eskorta.
Pozwolił sobie na uśmiech pod adresem Jessiki. Zrozumiała, że próbuje podnieść ją na duchu, i była mu za to wdzięczna, ale nie mogła oderwać myśli od czekającego ją niebezpieczeństwa. Nie mam wyboru: muszę to zrobić — myślała. — Trzeba działać szybko, jeżeli mamy zapewnić sobie miejsce wśród tych Fremenów.
Paul wspiął się na skalny występ zostawiając dzieci na dole. Zatrzymał się przed matką, zerknął na Stilgara i znów na Jessikę.
— Co się dzieje? Myślałem, że wzywają mnie na radę.
Stilgar podniósł rękę na znak ciszy, wskazując w lewo, gdzie w ciżbie otworzyło się drugie przejście. Utworzonym przez ludzi szpalerem kroczyła Chani z twarzą elfa ściągniętą od smutku. Szczupłe ręce wystawały jej spod wdzięcznego błękitnego sari, które nałożyła w miejsce filtrfraka. Na lewej ręce przy ramieniu miała zawiązaną zieloną chustkę. Zieleń na znak żałoby — pomyślał Paul. Ten akurat zwyczaj wyjaśnili mu pośrednio dwaj synowie Dżamisa mówiąc, że nie noszą zieleni, ponieważ biorą go za ojca — opiekuna.
— Czy jesteś Lisanem al-Gaibem? — zapytali.
A Paul wyczuwając dżihad w ich słowach, zbył ich pytanie pytaniem, dowiadując się wtedy, że starszy z dwójki, Kaleff, ma dziesięć lat i jest naturalnym synem Geoffa. Młodszy, ośmioletni Orlop, był rodzonym synem Dżamisa.
Dziwny to był dzień z tą dwójką warujących przy nim na jego własną prośbę i nie dopuszczającą ciekawskich, by dać mu czas na karmienie własnych myśli i wieszczych wspomnień, na obmyślenie sposobu powstrzymania dżihad.
Stojąc teraz obok matki na progu jaskini i spoglądając na tłum, zastanawiał się, czy jest jakikolwiek sposób, by zapobiec niepowstrzymanej szarży fanatycznych legionów. Za zbliżającą się do skalnego występu Chani podążały w oddaleniu cztery kobiety niosące na noszach piątą. Jessika zignorowała przybycie Chani poświęcając całą uwagę kobiecie na noszach — pomarszczonemu i wysuszonemu sędziwemu stworzeniu, starowinie w czarnej szacie z odrzuconym na plecy kapturem, który odsłonił mocno ściągnięty węzeł siwych włosów i żylastą szyję. Noszowe delikatnie złożyły swoje brzemię na skalnej półce i Chani pomogła starej kobiecie stanąć na nogi.
Więc to jest ich Matka Wielebna — myślała Jessika. Staruszka uwiesiła się Chani, podobna wiązce okrytych czarną szatą patyków, i podreptała ku Jessice. Stanąwszy twarzą w twarz z Jessiką długą chwilę spozierała na nią zadzierając głowę, nim przemówiła ochrypłym szeptem.
— A więc to ty.
Stara głowa raz jeden kiwnęła się ryzykownie na cienkiej szyi.
— Szadout Mapes miała rację litując się nad tobą.
— Nie potrzebuję niczyjej litości — prędko i pogardliwie powiedziała Jessika.
— To się dopiero okaże — zachrypiała stara kobieta.
Z zadziwiającą żywością obróciła się twarzą do tłumu.
— Powiedz im, Stilgar.
— Muszę? — zapytał.
— Jesteśmy ludem Misr — wychrypiała staruszka. — Od kiedy nasi sumiccy przodkowie uciekli z Nilotic al — Ourcuba, wiemy, co to ucieczka i śmierć. Młodzi idą dalej, aby nie wymarł nasz lud.
Stilgar odetchnął głęboko, wystąpił dwa kroki do przodu. Zatłoczoną jaskinię ogarnęła cisza; jakieś dwadzieścia tysięcy ludzi stało w milczeniu, prawie nieruchomo. Jessika poczuła się nagle mała i ostrożna.
— Dzisiejszej nocy musimy opuścić tę sicz, która tak długo dawała nam schronienie, i udać się na południe w pustynię — powiedział Stilgar.
Głos jego uderzył we wzniesione twarze, rozbrzmiewając z siłą wzmocnioną przez akustyczną muszlę na tyłach półki. Tłum wciąż milczał.
— Matka Wielebna mówi mi, że nie przeżyje następnej hadżra — powiedział Stilgar. — Bywaliśmy już przedtem bez Matki Wielebnej, lecz ludziom w takich tarapatach niedobrze szuka się nowego domu.
Spokojne dotąd oblicze tłumu poruszyła fala szeptów i niepokoju.
— Aby do tego nie dopuścić — ciągnął Stilgar — nasza nowa Sajjadina, Jessika od Magii, zgodziła się przystąpić do rytuału właśnie teraz. Podejmie próbę przejścia głębi ducha, abyśmy nie utracili mocy naszej Matki Wielebnej.