Выбрать главу

Stilgar przysunął się do Paula.

— Ilu z was wie, co to znaczy? — zapytał Paul. — Stilgar chwycił to w lot.

— Oni są odcięci! — krzyknął ktoś.

Paul wepchnął tuleję z wiadomością za szarfę. Zdjął z szyi sznur pleciony z szigastruny i ściągnąwszy z niego pierścień podniósł go wysoko.

— To jest książęcy sygnet mojego ojca — powiedział. — Ślubowałem nie założyć go więcej dopóty, dopóki nie będę gotów poprowadzić swoich oddziałów przez całą Arrakis i wziąć ją jako swoje prawowite lenno.

Włożył pierścień na palec, zacisnął pięść. Grobowa cisza ogarnęła jaskinię.

— Kto tu rządzi? — zapytał Paul. Wzniósł pięść. — Ja tu rządzę! Ja rządzę na każdym centymetrze kwadratowym Arrakis! To moje książęce lenno, bez względu na to, co mówi Imperator! Nadał je mojemu ojcu i przechodzi ono z mojego ojca na mnie!

Paul wspiął się na palce i z powrotem opadł na pięty. Studiował tłum, wczuwając się w jego nastrój. Prawie — pomyślał.

— Są tutaj ludzie, którzy zajmą ważne stanowiska na Arrakis, kiedy zażądam należnych mi praw imperialnych — ciągnął Paul. — Jednym z tych ludzi jest Stilgar. Nie dlatego, że chciałbym go przekupić! Ani z wdzięczności, chociaż należę do tych licznych, którzy zawdzięczają mu życie. Nie! Ale dlatego, że on jest mądry i silny. Dlatego, że kierując tym oddziałem kieruje się własnym rozumem, a nie wyłącznie zasadami. Uważacie mnie za głupca? Myślicie, że odetnę sobie prawe ramię zostawiając je zakrwawione na podłodze tej jaskini po to tylko, żeby wam dostarczyć widowiska? — Paul powiódł twardym spojrzeniem po ciżbie. — Kto z obecnych tu twierdzi, że ja nie jestem prawowitym panem Arrakis? Czy muszę dowodzić tego pozostawiając wszystkie fremeńskie plemiona w całym ergu bez przywódcy?

Stilgar poruszył się obok Paula, spoglądając na niego pytająco.

— Czy mam uszczuplać naszą siłę, gdy jej najbardziej potrzebujemy? — zapytał Paul. — Jestem waszym władcą i powiadam wam, że już czas nam skończyć z zabijaniem własnych najlepszych ludzi i zabrać się za zabijanie naszych prawdziwych wrogów, Harkonnenów!

Jednym płynnym ruchem Stilgar wyrwał swój krysnóż i wzniósł go ponad głowy tłumu.

— Niech żyje książę Paul Muad’Dib! — zawołał.

Ogłuszający ryk wypełnił jaskinię, odbijając się wielokrotnym echem. Wiwatowali skandując:

— Ja hja chouhada! Muad’Dib! Muad’Dib! Muad’Dib! Ja hja chouhada!

Jessika przetłumaczyła sobie: „Niech żyją wojownicy Muad’Diba!” Scena, którą ona do spółki z Paulem i Stilgarem wykoncypowali, rozegrała się zgodnie z planem. Tumult powoli ucichł. Gdy powróciła cisza, Paul obrócił się do Stilgara.

— Uklęknij, Stilgarze — powiedział.

Stilgar przyklęknął na skalnej półce.

— Podaj mi swój krysnóż — rzekł Paul.

Stilgar usłuchał. Tak tego nie planowali — pomyślała Jessika.

— Powtarzaj za mną, Stilgarze — rozkazał Paul i przywołał słowa inwestytury tak, jak słyszał je stosowane przez własnego ojca. — Ja, Stilgar, przyjmuję ten nóż z rąk mojego księcia.

— Ja, Stilgar, przyjmuję ten nóż z rąk mojego księcia — powiedział Stilgar i wziął mleczne ostrze od Paula.

— Gdzie mój książę rozkaże, tam zatopię to ostrze — powiedział Paul.

Stilgar powtarzał słowa powoli i z namaszczeniem. Wspominając, od kogo wziął się ten rytuał, Jessika zamrugała, by powstrzymać łzy, potrząsnęła głową. Wiem, co wywołuje te łzy — pomyślała. — Nie powinnam dać się wzruszyć.

— Poświęcam to ostrze życiu mego księcia, a śmierci jego wrogów, dopóki w naszych żyłach płynie krew — rzekł Paul.

Stilgar powtórzył za nim.

— Ucałuj ostrze — polecił Paul.

Stilgar wykonał rozkaz, po czym fremeńskim zwyczajem ucałował Paula w rękę posługującą się nożem. Na skinienie Paula wstał i schował ostrze do pochwy. Szept nabożnej czci niby westchnienie obiegł tłum i Jessika usłyszała słowa:

— Wyrocznia Bene Gesserit wskaże drogę, a Matka Wielebna ją zobaczy. — I z dalszej odległości: — Ona ją wskazuje poprzez swego syna!

— Stilgar przewodzi plemieniu — rzekł Paul. — Żeby mi się nikt nie pomylił. Ja rozkazuję jego głosem. Co on zarządzi, to tak, jakbym ja zarządził.

Mądrze — pomyślała Jessika. — Plemienny przywódca za nic nie może stracić twarzy wśród tych, którzy mają go słuchać.

Paul ściszył głos:

— Stilgar, chcę, by dzisiejszej nocy wyszli piechurzy piasku i by rozesłano cielago z wezwaniem na zgromadzenie Rady. Po ich wyprawieniu weź Chatta, Korbę, Otheyma oraz jeszcze dwóch poruczników według swego uznania. Sprowadź ich do mojej kwatery na naradę wojenną. Musimy mieć zwycięstwo na pokaz przed Radą Przywódców, kiedy się zjadą.

Skinął na matkę, aby mu towarzyszyła, pierwszy zszedł z występu i ruszył przez ciżbę w stronę głównego korytarza i kwater, które dla niego przygotowano. Ręce wyciągnęły się do niego, gdy przeciskał się przez tłum. Dolatywały go okrzyki.

— Mój nóż pójdzie tam, gdzie każe Stilgar, Paulu Muad’Dibie! Ruszajmy w bój jak najprędzej, Paulu Muad’Dibie. Zrośmy naszą planetę krwią harkonneńską!

Wrażliwa na emocje tłumu Jessika wyczuwała, że ci ludzie palą się do walki. Nie mogli być bardziej gotowi. Bierzemy ich u szczytu zapału — pomyślała.

W wewnętrznej komnacie Paul dał znak matce, by usiadła.

— Zaczekaj tu — rzucił i dał nurka między kotary w boczny korytarz.

Cisza zapadła w komnacie po wyjściu Paula, tak niezmącona cisza, że nawet szmer pomp wiatrakowych obiegu powietrza w siczy nie docierał do miejsca, gdzie siedziała Jessika. Zaraz tu sprowadzi Gurneya — pomyślała. I zastanowiła się nad dziwnym zlepkiem przepełniających ją emocji. Gurney i jego muzyka towarzyszyli nieodłącznie jakże wielu miłym chwilom na Kaladanie, zanim nastąpiła przeprowadzka na Arrakis. Miała uczucie, że Kaladan przytrafił się jakby zupełnie innej osobie. Od tego czasu minęło prawie trzy lata i ona stała się inną osobą. Nieuniknione spotkanie z Halleckiem zmuszało ją do przewartościowania tych zmian.

Na niskim stoliku z prawej strony spoczywał odziedziczony przez Paula po Dżamisie kawowy serwis ze żłobkowanego stopu srebra i jasmium. Zapatrzyła się nań dumając, ile też rąk dotykało tego metalu. Chani używała go dopiero od miesiąca, usługując Paulowi. Co może zrobić dla księcia ta jego koczowniczka prócz podania mu kawy? — zadała sobie pytanie Jessika. — Nie przysparza mu żadnej potęgi,żadnej rodziny. Paul ma tylko jedną istotną szansę — spowinowacić się z silnym wysokim rodem, może nawet z rodziną imperialną. Są tam ostatecznie księżniczki na wydaniu — każda z nich po szkole Bene Gesserit.

Jessika wyobraziła sobie ucieczkę od niewygód Arrakis do życia u władzy i w bezpieczeństwie, jakiego zaznałaby w roli matki królewskiego małżonka. Rzuciła okiem na grube draperie kryjące skałę tej podziemnej celi i wspomniała, jak tutaj dotarła — jadąc w gromadzie czerwi, palankinów i platform bagażowych, wyładowanych pod niebo niezbędnymi do zbliżającej się kampanii rzeczami. Dopóki Chani żyje, Paul nie będzie zważał na swój obowiązek — pomyślała. — Ona dała mu syna i to wystarczy. Opanowało ją gwałtowne pragnienie zobaczenia wnuka, dziecka, w którego podobiźnie było tak wiele rysów dziadka, tak przypominających Leto. Jessika przyłożyła dłonie do policzków, rozpoczynając oddychanie rytualne, które uspokaja emocje i rozjaśnia umysł, następnie zgięła się w pasie wykonując skłon do przodu w religijnym ćwiczeniu sposobiącym ciało do wymogów ducha. Wiedziała, że wybranie przez Paula Groty Ptaków na ośrodek dowodzenia nie podlegało dyskusji. Miejsce było idealne. Zaś w kierunku na północ od niej leżały Wrota Wiatru wychodzące na warowną osadę w obwałowanej urwiskami niecce. To siedlisko inżynierów i rzemieślników było kluczową osadą w całym sektorze obronnym Harkonnenów, jego głównym zapleczem produkcyjnym.