— Niewiele produktów omija KHOAM — powiedział. — Dłużyca, osły, konie, krowy, tarcica, obornik, rekiny, skóry wielorybie — najpospolitsze i najbardziej egzotyczne… nawet nasz skromny ryż pundi z Kaladanu. Gildia przewiezie jak leci dzieła sztuki z Ekaz, maszyny z Richesse i z Ix. Wszystko zaś blednie przy melanżu. Za garść przyprawy kupisz dom na Tupile. Jej się nie da wyprodukować, ją się musi wydobywać na Arrakis. Jest unikalna i ma autentyczne właściwości leku geriatrycznego.
— I teraz my nią dysponujemy?
— Do pewnego stopnia. Lecz ważne jest, by brać pod uwagę wszystkie rody zależne od dochodów KHOAM. Nie zapominaj o astronomicznej skali tych zysków płynących z obrotu tylko jednym towarem — przyprawą. Wyobraź sobie, co by się stało, gdyby z jakiegoś powodu spadło wydobycie przyprawy.
— Ktokolwiek zgromadził zapasy melanżu, byłby wygrany. Wszyscy inni pozostają na lodzie.
Książę pozwolił sobie na moment ponurej satysfakcji spoglądając na syna — doceniał przenikliwość i naukową rzetelność jego spostrzeżenia. Potwierdził skinieniem głowy.
— Harkonnenowie gromadzą zapasy od ponad dwudziestu lat.
— Chodzi im o zmniejszenie wydobycia przyprawy i zrzucenie winy na ciebie.
— Chcą, aby imię Atrydów stało się niepopularne — powiedział książę. — Pomyśl o rodach Landsraadu, które mnie w pewnej mierze uważają za swego przywódcę, nieoficjalnego rzecznika. Pomyśl, jak by one zareagowały, gdyby się okazało, że jestem odpowiedzialny za poważny spadek ich dochodów. Ostatecznie bliższa koszula ciału i do diabła z Wielką Konwencją! Nie pozwolimy, by ktoś nas rujnował! — Nieprzyjemny uśmiech wykrzywił wargi księcia. — Odwróciliby się tyłem bez względu na to, jak by mnie wykańczano.
— Nawet gdyby zaatakowano nas bronią jądrową?
— Po co aż taki skandal. Po cóż otwarcie gwałcić Konwencję. Lecz poza tym prawie wszystkie chwyty dozwolone… może nawet pył radioaktywny i lekkie zatrucie gleby.
— Więc dlaczego się w to pakujemy?
— Paul! — książę z dezaprobatą spojrzał na syna. — Pierwszy krok do ominięcia pułapki to uświadomić sobie, gdzie ona jest. To przypomina pojedynek, synu, tylko na większą skalę: finta wewnątrz finty w fincie… pozornie bez końca. Trzeba to rozwikłać. Wiedząc, że Harkonnenowie gromadzą zapasy melanżu, stawiamy kolejne pytanie: kto jeszcze to robi? Odpowiedź daje listę naszych wrogów.
— Kto?
— O niektórych rodach wiemy, że są nam nieprzyjazne, niektóre uważamy za przyjazne. Nie musimy brać ich pod uwagę w tej chwili, ponieważ jest ktoś inny nieporównanie ważniejszy: nasz ukochany Padyszach Imperator.
Paul próbował przełknąć nagłą suchość w ustach.
— Nie mógłbyś zwołać Landsraadu, ujawnić…
— Ujawnić swojemu przeciwnikowi, że wiemy, w której ręce ma nóż? Ależ, Paul, teraz, my ten nóż widzimy. Kto wie, gdzie może następnie zostać przerzucony? Przedkładając to Landsraadowi wywołamy jedno wielkie zamieszanie. Imperator zaprzeczy. Któż by mu zadał kłam? Zyskalibyśmy jedynie trochę czasu ryzykując chaos. A skąd by wyszedł następny atak?
— Wszystkie rody mogłyby zacząć gromadzić zapasy przyprawy.
— Przeciwnicy wcześniej wystartowali, mają za dużą przewagę, by ich prześcignąć.
— Imperator — powiedział Paul. — To znaczy sardaukarzy.
— Przebrani w mundury Harkonnenów, rzecz jasna — dodał książę. — Ale fanatyczni żołnierze tym niemniej.
— Co mogą nam pomóc Fremeni przeciwko sardaukarom?
— Hawat mówił ci o Salusa Secundus?
— Więziennej planecie Imperatora? Nie.
— A jeżeli jest ona czymś więcej niż więzieniem Imperatora, Paul? Istnieje takie nigdy nie postawione głośno pytanie dotyczące Korpusu Imperialnego Sardaukarów: skąd oni się biorą?
— Z więziennej planety?
— Skądś pochodzą.
— A owe posiłkowe zaciągi wymagane przez Imperatora od…
— W to właśnie mamy wierzyć, że sardaukarzy są po prostu rekrutami Imperatora, od młodych lat szkolonymi do perfekcji. Słyszy się sporadyczne plotki o szkoleniowych kadrach Imperatora, lecz równowaga naszej cywilizacji się nie zmienia: po jednej stronie siły militarne wyższych rodów Landsraadu, sardaukarzy i ich posiłkowe zaciągi po drugiej. I ich posiłkowe zaciągi, Paul. Sardaukarzy są sardaukarami.
— Ale wszystkie doniesienia o Salusa Secundus mówią, że planeta jest piekłem!
— Niewątpliwie jest. Lecz gdybyś zamierzał wychować ludzi twardych, mocnych, zaciekłych, to jakie warunki środowiska naturalnego byś im stworzył?
— Jak można zyskać lojalność takich ludzi?
— Są na to wypróbowane sposoby: wygrywanie ich oczywistej świadomości, że są lepsi, mistycyzm tajnego przymierza, duch wspólnie dzielonej niedoli. To się da zrobić. To się dało zrobić na wielu planetach w wielu okresach.
Paul przytaknął ruchem głowy, ani na moment nie odrywając wzroku od twarzy ojca. Czuł, że zanosi się na jakąś rewelację.
— Weźmy Arrakis — mówił książę — jeśli wyjść poza miasta i osady garnizonowe, jest ona nie mniej strasznym miejscem od Salusa Secundus.
Paulowi rozszerzyły się źrenice.
— Fremeni!
— Mamy tam potencjalny korpus równie silny i straszliwy jak sardaukarzy. Trzeba będzie cierpliwości, by ich potajemnie wykorzystać oraz majątku na odpowiednie ich wyposażenie. Ale Fremeni tam są i jest tam przyprawowe bogactwo. Rozumiesz teraz, dlaczego pakujemy się w Arrakis wiedząc, że jest ona pułapką?
— Czy Harkonnenowie nie wiedzą o Fremenach?
— Harkonnenowie naigrawali się z Fremenów, polowali na nich dla sportu, nigdy nie zadając sobie trudu, by ich chociażby policzyć. Znamy politykę Harkonnenów wobec ludności planet: jak najmniej łożyć na jej utrzymanie.
Metaliczne nitki w godle jastrzębia na piersi ojca Paula zalśniły, kiedy książę zmieniał pozycję.
— Teraz rozumiesz?
— Obecnie prowadzimy negocjacje z Fremenami — powiedział Paul.
— Wysłałem misję pod dowództwem Duncana Idaho — potwierdził książę. — Dumny i bezwzględny człowiek ten Duncan, ale rozmiłowany w prawdzie. Myślę, że Fremeni będą go podziwiać. Przy odrobinie szczęścia może i nas osądzą według niego: Duncan bez skazy.
— Duncan bez skazy — powtórzył Paul — i Gurney waleczny.
— Trafnie ich nazywasz — powiedział książę. Zaś Paul pomyślał: Gurney jest jednym z tych, których miała na myśli Matka Wielebna, mówiąc o „waleczności dzielnych”, on jest obrońcą światów.
— Gurney mówił, że byłeś dzisiaj dobry w fechtunku — rzekł książę.
— Mnie powiedział co innego.
Książę roześmiał się na całe gardło.
— Domyślam się, że Gurney jest skąpy w pochwałach. Mówi, że posiadasz finezyjne wyczucie różnicy — to jego własne słowa — pomiędzy ostrzem a sztychem.
— Gurney uważa, że nie ma artyzmu w zabiciu sztychem, że należy to zrobić ostrzem klingi.
— Gurney jest romantykiem — mruknął książę. To gadanie syna o zabijaniu nagle go zdenerwowało. — Wolałbym, żebyś nigdy nie musiał zabijać… ale gdy zaistnieje potrzeba, zrób to, jak się da — sztychem czy ostrzem, wszystko jedno.
Popatrzył w górę na świetlik, o który dzwonił deszcz. Idąc za spojrzeniem ojca Paul pomyślał o mokrych niebiosach nad głową, rzeczy według wszelkich danych nigdy nie spotykanej na Arrakis i ta refleksja o niebiosach wywiodła go duchem w przestrzeń poza nimi.