— Niemniej jednak nowe stanowisko dowodzenia jest w całości gotowe, mój panie — powiedział Gurney.
— Jeszcze mnie nie potrzebują na stanowisku dowodzenia — rzekł Paul. — Plan będzie się realizował beze mnie. Musimy czekać na…
— Odbieram wiadomość, Muad’Dibie — odezwał się sygnalista znad aparatury. Potrząsnął głową, przycisnął do ucha słuchawkę. — Duże zakłócenia atmosferyczne!
Zaczął gryzmolić na bloku przed sobą, potrząsając głową, wyczekując, pisząc… wyczekując. Paul podszedł z boku do sygnalisty. Fedajkin cofnął się ustępując mu miejsca. Paul spojrzał z góry na to, co ten człowiek napisał, i przeczytał: „Najazd na sicz Tabr… w niewoli… Alia, (nieczytelne) rodziny, (nieczytelne) nie żyją… oni (nieczytelne) syna Muad’Diba…”
Sygnalista znów potrząsnął głową. Paul podniósł oczy napotykając utkwione w sobie spojrzenie Gurneya.
— Depesza jest przekręcona — rzekł Gurney. — Zakłócenia atmosferyczne. Nie wiadomo, czy…
— Mój syn nie żyje — powiedział Paul i mówiąc to wiedział, że tak jest naprawdę. — Mój syn nie żyje… zaś Alię wzięto do niewoli… jako zakładniczkę.
Czuł się jak pusta, pozbawiona uczuć skorupa. Wszystko, czego dotknął, niosło śmierć i ból. I wyglądało to na zarazę, która może się roznieść po całym wszechświecie. Czuł w sobie mądrość starca, nagromadzenie doświadczeń z niezliczonych żywotów, które mogły zaistnieć. Wydawało mu się, że coś chichoce w jego wnętrzu i zaciera ręce. I pomyślał: Jak niewiele świat wie o naturze prawdziwego okrucieństwa!
I stanął przed nimi Muad’Dib mówiąc: Mimo iż uważamy zakładników za umarłych, ona jednak żyje. Ponieważ jej nasienie jest moim nasieniem, a jej głos jest moim głosem. I wzrok jej sięga najdalszych ster prawdopodobieństwa. Tak jest, na padół niepoznawalnego ona spogląda dzięki mnie.
Baron Vladimir Harkonnen stał ze spuszczonymi oczami w imperialnej sali audiencyjnej, owalnej selamlik wewnątrz kwater Padyszacha Imperatora. Baron rzucał ukradkowe spojrzenia na metalowe ściany sali i na zebranych — noukkerów, paziów, gwardzistów, oddział sardaukarów pałacowych stojących pod ścianami w szeregu, w postawie na spocznij, pod zakrwawionymi i postrzępionymi zdobycznymi sztandarami, które stanowiły jedyną ozdobę tej sali.
Z prawej strony rozległy się głosy, dochodzące echem z wysokiego korytarza:
— Przejście! Przejście dla Osoby Królewskiej!
Padyszach Imperator Szaddam IV wyszedł z korytarza na salę audiencyjną razem ze swoim orszakiem. Przystanął w oczekiwaniu na wniesienie jego tronu, nie zwracając uwagi na barona, najwyraźniej nie zwracając uwagi na nikogo. Baron przekonał się, że nie stać go na zignorowanie osoby królewskiej i przyglądał się bacznie Imperatorowi wypatrując znaku, najmniejszej wskazówki, jaki jest cel tej audiencji. Imperator oczekiwał z podniesioną głową — szczupła, elegancka sylwetka w szarym mundurze sardaukarów ze srebrnym i złotym szamerunkiem. Wąska twarz i zimne spojrzenie przypominały baronowi dawno zmarłego księcia Leto. Miał taki sam wygląd drapieżnego ptaka. Tylko włosy Imperatora nie były czarne, lecz rude i prawie w całości zakryte hebanowym hełmem bursega z imperialnym złotym pióropuszem na szczycie.
Paziowie wnieśli tron. Było to masywne krzesło wyciosane z jednej bryły kwarcu hagalskiego niczym z zielonobłękitnej przejrzystości przeszytej żyłami złotego ognia. Kiedy ustawili je na podium, Imperator zasiadł, sadowiąc się wygodnie. Stara kobieta w czarnej abie z kapturem opuszczonym na czoło odłączyła się od jego świty i zajęła miejsce za tronem, kładąc kościstą dłoń na kwarcowym oparciu. Jej twarz wyzierała z kaptura jak maszkaron o zapadniętych oczach i policzkach, z nosem zbyt długim, skórą w plamach i z wychodzącymi na wierzch żyłami. Baron powstrzymał na jej widok drżenie. Obecność Matki Wielebnej Gaius Helen Mohiam, prawdomówczyni Imperatora, zdradzała doniosłość tej audiencji. Odwróciwszy od niej wzrok baron przepatrywał uważnie świtę w poszukiwaniu dalszych wskazówek. Byli tam dwaj agenci Gildii, jeden wysoki i gruby, drugi niski i gruby, obaj o szarych, dobrotliwych oczach. Wśród dworaków stała też księżniczka Irulan, kobieta, która zgłębiła, jak mówiono, najgłębsze sekrety Bene Gesserit, gdyż miała zostać Matką Wielebną. Wysoka blondynka o twarzy pięknej jak obraz, z zielonymi oczami spoglądającymi i przez, i poza niego.
— Mój drogi baronie — raczył go łaskawie zauważyć Imperator.
Barytonowy głos odznaczał się wyrafinowaną modulacją. Potrafił odprawić barona powitaniem. Baron skłonił się nisko i zbliżył na przepisową odległość dziesięciu kroków od podwyższenia.
— Przybywam na twe wezwanie, Wasza Wysokość.
— Wezwanie! — parsknęła chichotem stara wiedźma.
— Spokój, Matko Wielebna — skarcił ją Imperator, ale uśmiechnął się na widok zmieszania barona.
— Najpierw mi powiesz, dokąd to wyprawiłeś swojego pupila, Thufira Hawata.
Baron strzelił okiem na prawo i lewo, klnąc w duchu, że przyszedł tu bez swojej straży przybocznej, mimo że niewiele by wskórała przeciwko sardaukarom. Zawsze jednak…
— No więc? — rzekł Imperator.
— Nie ma go już od pięciu dni, Najjaśniejszy Panie. — Baron rzucił spojrzenie na agentów Gildii i szybko przeniósł je na Imperatora. — Miał wylądować w bazie przemytników i podjąć próbę infiltracji obozu tego fremeńskiego fanatyka Muad’Diba.
— Nie do wiary! — rzekł Imperator.
Szponiasta dłoń wiedźmy lekko dotknęła jego ramienia. Stara nachyliła się i poszeptała mu do ucha. Imperator kiwnął głową.
— Pięć dni, baronie. Powiedz mi, dlaczego nie martwisz się jego nieobecnością?
— Ależ ja się martwię, Najjaśniejszy Panie.
Imperator nie spuszczał z niego oczu, wyczekując. Matka Wielebna wydała z siebie gdakliwy chichot.
— Chodzi mi o to, Najjaśniejszy Panie — powiedział baron — że Hawat tak czy owak umrze w ciągu paru najbliższych godzin.
I wyłożył sprawę utajonej trucizny i potrzeby antidotum.
— Spryciarz z ciebie, baronie — rzekł Imperator. — A gdzież są twoi bratankowie, Rabban i młody Feyd-Rautha?
— Nadchodzi samum, Najjaśniejszy Panie. Wysłałem ich w obchód naszego przedpola, żeby Fremeni nie zaskoczyli nas pod osłoną piasku.
— Przedpola — powtórzył Imperator. To słowo jakby wypadło mu przy wydęciu ust. — Samum niewiele zdziała w basenie, a fremeńska czerń nie zaatakuje, kiedy ja tu jestem z pięcioma legionami surdaukarów.
— Oczywiście że nie, Najjaśniejszy Panie — rzekł baron — lecz nie można nikogo winić za nadmiar ostrożności.
— Aaaach, wina — powiedział Imperator. — Zatem mam przemilczać, ile czasu zabrała mi ta arrakańska bzdura? I że zyski kompanii KHOAM wyciekają tą szczurzą dziurą? I że musiałem zawiesić funkcjonowanie dworu i sprawy państwowe — odwołać nawet — z powodu tej idiotycznej afery?
Baron spuścił oczy, wystraszony imperatorskim gniewem. Delikatność pozycji, w jakiej się znajdował, sam jeden, zdany na łaskę Konwencji i dictum familia wielkich rodów działała mu na nerwy. Czy on ma zamiar mnie zabić? — zadawał sobie pytanie. Nie mógłby! Nie na oczach reszty wysokich rodów, które czekają tam w górze ostrząc sobie zęby na pierwszy lepszy pretekst do wykorzystania tego zamętu na Arrakis.
— Czy wziąłeś zakładników? — zapytał Imperator.