Выбрать главу

— Gurney — wyszeptał Paul. — Jako że znów jesteśmy razem, muszę jeszcze usłyszeć od ciebie odpowiednią cytatę z okazji dzisiejszych wydarzeń.

Obejrzał się i zobaczył, że Gurney przełyka ślinę, że nagle zaciska posępnie szczęki.

— Jak sobie życzysz, mój panie — powiedział Gurney. Odchrząknął i przemówił chrapliwie:

— „I zwycięstwo dnia tego stało się żałobą wszystkim ludziom, jako że dnia tego doszła ich wieść o tym, jak król płakał po stracie syna”.

Paul zamknął oczy wyrzucając rozpacz ze swoich myśli, odkładając ją na później tak, jak kiedyś odłożył opłakiwanie ojca. Oddał teraz swoje myśli nagromadzonym tego dnia odkryciom — splątanym drogom przyszłości i potajemnej wizycie Alii w jego jaźni. Ze wszystkich zastosowań czaso-widzenia to było najdziwniejsze. „Rzuciłam wyzwanie przyszłości, by złożyć moje słowa tam, gdzie tylko ty je usłyszysz” — powiedziała wtedy Alia. — „Nawet ty tego nie potrafisz, mój bracie. To dla mnie interesująca zabawa. I… och, racja… zabiłam naszego dziadka, starego, obłąkanego barona. Bardzo mało cierpiał”.

Cisza. W swoim wyczuciu czasu widział, jak się wycofała.

— Muad’Dibie.

Paul otworzył oczy i ujrzał nad sobą czarnobrode oblicze Stilgara z nie wygasłym ogniem bitwy w ciemnych oczach.

— Znaleźliście ciało starego barona — rzekł Paul.

Oniemienie ogarnęło całą cielesną istotę Stilgara.

— Skąd możesz wiedzieć? — wyszeptał. — Dopiero co natknęliśmy się na zwłoki w tym ogromnym stosie metalu wzniesionym przez Imperatora.

Paul zignorował pytanie dostrzegając Gurneya wracającego w asyście dwóch Fremenów, którzy przytrzymywali wziętego do niewoli sardaukara.

— Oto jeden z nich, mój panie — powiedział Gurney. Gestem nakazał strażnikom zatrzymać jeńca pięć kroków przed Paulem.

Szkliste oczy sardaukara wyrażały szok. Paul dostrzegł siną pręgę biegnącą od grzbietu jego nosa do kącika ust. Należał do kasty sardaukarów o jasnych włosach i ostrych rysach, które to cechy wydawały się iść u nich w parze z szarżą, chociaż na jego poszarpanym mundurze nie było żadnych insygniów prócz złotych guzików z imperialnym herbem i wystrzępionych lampasów na spodniach.

— Myślę, że ten typ jest oficerem, mój panie — powiedział Gurney.

Paul kiwnął głową.

— Jestem książę Paul Atryda. Czy to dla ciebie jasne, człowieku?

Sardaukar wpatrywał się w niego bez drgnienia.

— Gadaj — powiedział Paul — bo zginie twój Imperator.

Mężczyzna zamrugał, przełknął ślinę.

— Kto ja jestem? — zapytał Paul.

— Ty jesteś książę Paul Atryda — powiedział zduszonym głosem mężczyzna.

Zanadto uległy wydał się Paulowi, lecz z drugiej strony sardaukarzy nie zostali przygotowani na takie jak dzisiejsze wydarzenia. Znali tylko smak zwycięstwa, co mogło stanowić — uświadomił sobie Paul — słabość samą w sobie. Odłożył tę myśl na później, by ją uwzględnić we własnym programie szkoleniowym.

— Chcę, abyś przekazał ode mnie wiadomość Imperatorowi — rzekł Paul. I ubrał swoją wypowiedź w słowa starożytnej formuły: — Ja, książę wysokiego rodu, krewniak imperialny, daję zgodnie z konwencją moje słowo jako rękojmię. Jeśli Imperator i jego ludzie złożą broń i przybędą tu do mnie, ręczę za ich życie swoim własnym. — Uniósł lewą dłoń, aby sardaukar widział książęcy sygnet. — Przysięgam na to.

Mężczyzna zwilżył językiem wargi, zerkając na Gurneya.

— Tak — rzekł Paul. — Któż jak nie Atryda mógłby cieszyć się hołdem Gurneya Hallecka?

— Zaniosę wiadomość — powiedział sardaukar.

— Zaprowadź go na nasze wysunięte stanowisko dowodzenia i wypraw — nakazał Paul.

— Tak jest, mój panie — Gurney skinął na eskortę i powiódł ich za sobą.

Paul odwrócił się do Stilgara.

— Przybyła Chani i twoja matka — powiedział Stilgar. — Chani prosiła, by ją na trochę zostawić samą z jej rozpaczą. Matka Wielebna spędzą chwile w magicznym pokoju, nie wiem po co.

— Moja matka cierpi z tęsknoty za planetą, której może nigdy nie zobaczy — powiedział Paul. — Na której woda pada z niebios, a rośliny wschodzą tak bujnie, że nie można między nimi przejść.

— Woda z niebios — szepnął Stilgar.

W tym momencie Paul ujrzał, jakiej Stilgar uległ przemianie — z fremeńskiego naiba w istotę oddaną Lisanowi al-Gaibowi, w zwierciadło czci i pokory. To było pomniejszenie człowieka i Paul wyczuwał w tym widmowy wicher dżihad. Zobaczyłem, jak przyjaciel staje się wyznawcą — pomyślał. W przystępie osamotnienia rozejrzał się po sali, dostrzegając, jak akuratna i paradna zrobiła się gwardia w jego obecności. Wychwycił subtelną, chełpliwą rywalizację między nimi, nadzieję każdego, że Muad’Dib go zauważy. Muad’Dib, od którego wszelka łaska spływa — pomyślał i była to najbardziej gorzka myśl w jego życiu. Oni przeczuwają, że muszę sięgnąć po tron — przyszło mu do głowy. Ale nie wiedzą, że robię to, aby zapobiec dżihad.

Stilgar odchrząknął.

— Rabban też zginął — powiedział.

Paul kiwnął głową. Straże z prawa złamały szyki, by zrobić przejście Jessice, i stanęły na baczność. Odziana w czarną abę szła krokiem, który przywodził na myśl kroczenie po piasku, lecz Paul zauważył, że ten pałac przywrócił jej coś z tego, czym kiedyś w nim była — z konkubiny panującego księcia. W jej postawie były ślady dawnej pewności siebie.

Jessika stanęła przed Paulem i spojrzała nań z góry. Dostrzegła jego zmęczenie i to, że stara się je ukryć, ale nie znajdowała dla niego współczucia: Czuła się tak, jakby wyprano ją z wszelkich uczuć do własnego syna.

Wkraczając do Wielkiej Sali zastanawiała się, dlaczego ta sala nie chce wejść gładko na swoje miejsce w jej wspomnieniach. Pozostała obca, jak gdyby Jessika nigdy tędy nie chadzała, jakby nigdy nie przechodziła tędy ze swym ukochanym Leto, nigdy tu nie stała przed pijanym Duncanem Idaho — nigdy, nigdy, nigdy… Powinien istnieć termin stanowiący przeciwieństwo adab, władczej pamięci — pomyślała. Powinno istnieć słowo oznaczające wspomnienia, które wypierają się samych siebie.

— Gdzie Alia? — zapytała.

— Na dworze, robi to, co każde dobre fremeńskie dziecko powinno robić w takich chwilach — odparł Paul. — Dobija rannych wrogów i oznacza ich ciała dla drużyn wodmistrzów.

— Paul!

— Musisz zrozumieć, że ona to robi z miłosierdzia — rzekł. — Czy to nie dziwne, jak my opacznie rozumiemy ukrytą jedność miłosierdzia i okrucieństwa?

Jessika wpatrywała się w syna, wstrząśnięta jego głęboką przemianą. Czy śmierć dziecka tak na niego podziałała? — zastanowiła się.

— Ludzie opowiadają o tobie dziwne historie, Paul — rzekła. — Mówią, że posiadasz wszystkie legendarne moce, że nic się przed tobą nie ukryje, że widzisz to, czego inni nie widzą.

— Bene Gesserit pyta o legendy?

— Czymkolwiek jesteś, ja przyłożyłam do tego ręki — przyznała — ale nie oczekuj ode mnie, że…

— A czy chciałabyś żyć miliardem miliardów żywotów? — spytał Paul. — Masz tu kanwę swoich legend! Pomyśl o tych wszystkich przeżyciach, o mądrości, jaka jest w nich zawarta. Lecz mądrość powściąga miłość, nieprawdaż? I nadaje nowy kształt nienawiści. Jak można poznać, co jest bezlitosne, jeżeli się nie zgruntuje głębin zarówno okrucieństwa, jak i miłosierdzia? Powinnaś się mnie lękać, matko. Jestem Kwisatz Haderach.