Выбрать главу

— Wydawało mi się, że mój dwór jest pod ochroną twojego książęcego słowa — rzekł.

— Pytam tylko dla informacji — rzekł Paul. — Chciałbym się dowiedzieć, czy Harkonnen oficjalnie należy do twojej świty, czy też Harkonnen ze zwykłego tchórzostwa kryje się za prawnymi kruczkami.

Imperator pokrył uśmiechem chłodną kalkulację.

— Każdy przyjęty do imperialnego otoczenia jest członkiem mojej świty.

— Masz słowo księcia — odparł Paul — ale Muad’Dib to co innego. On może nie zgodzić się z twoją definicją świty. Mój przyjaciel Gurney Halleck życzy sobie zabić Harkonnena. Jeżeli on…

— Kanly! — zawołał Feyd-Rautha. Naparł na zagradzającą mu drogę lancę. — Twój ojciec wypowiedział tę wendetę, Atrydo. Nazywasz mnie tchórzem, a sam chowasz się między swoimi kobietami i proponujesz wystawienie przeciwko mnie swego sługusa!

Stara prawdomówczyni szepnęła coś Imperatorowi do ucha, lecz on odtrącił ją na bok.

— Więc tu chodzi o kanly? W kanly obowiązują ścisłe przepisy — rzekł.

— Paul, połóż temu kres — odezwała się Jessika.

— Mój panie — powiedział Gurney — przyrzekłeś mi dzień rozprawy z Harkonnenami.

— Miałeś swój dzień rozprawy z nimi — odparł Paul i uświadomił sobie, że jego emocje ulegają błazeńskiej brawurze. Zsunął kaptur i płaszcz z ramion, wręczył matce wraz z pasem i krysnożem i zaczął odpinać filtrfrak. Wyczuwał, jak wszechświat koncentruje się na tej chwili.

— To nie jest konieczne — powiedziała Jessika. — Są łatwiejsze sposoby, Paul.

Wystąpił z filtrfraka i wyjął krysnóż z trzymanej przez nią pochwy.

— Wiem — odparł. — Trucizna, skrytobójca, wszystkie te dobre stare sposoby.

— Przyrzekłeś mi Harkonnena! — zasyczał Gurney i Paul ujrzał wściekłość w jego twarzy, na której blizna od krwawinu zarysowała się wyraźniej, ciemna i sfałdowana. — Jesteś mi to winien, mój panie!

— Czyżbyś wycierpiał od nich więcej niż ja? — zapytał Paul.

— Moja siostra — zgrzytnął Gurney. — Moje lata w niewolniczych sztolniach…

— Mój ojciec — powiedział Paul. — Moi najlepsi przyjaciele i towarzysze, Thufir Hawat i Duncan Idaho, moje lata w roli uciekiniera bez pozycji społecznej ni wsparcia… i jeszcze jedno: teraz już chodzi o kanly, a równie dobrze jak ja znasz reguły, którym musimy się podporządkować.

Halleckowi opadły ramiona.

— Panie mój, jeśli ta świnia… toż to zwyczajne bydlę, które należy odrzucić kopniakiem, po czym wywalić but, bo został splugawiony. Jeśli nie można inaczej, wyznacz mnie na kata lub daj mi to załatwić, ale nie ofiarowuj się sam…

— Muad’Dib nie musi tego robić — powiedziała Chani.

Spojrzał na nią i zobaczył w jej oczach lęk o siebie.

— Ale książę Paul musi — rzekł.

— To jest harkonneńskie bydlę! — zazgrzytał Gurney.

Paul zawahał się: był o włos od ujawnienia swojej własnej harkonneńskiej krwi, lecz powstrzymało go ostre spojrzenie matki i powiedział jedynie:

— Jednak ta istota ma ludzką postać, Gurney, i należy jej się dobrodziejstwo wątpliwości.

— Jeśli on tylko spróbuje…

— Proszę, zejdź mi z drogi — powiedział Paul.

Zważył w dłoni krysnóż, łagodnie odpychając Gurneya na bok.

— Gurney! — rzekła Jessika. Dotknęła jego ramienia. — On jest w tym nastroju taki jak jego dziadek. Nie rozpraszaj go. To jedyna rzecz, jaką możemy w tej chwili dla niego zrobić. — I pomyślała: Wielka Macierzy! Cóż za ironia.

Imperator przyglądał się badawczo Feydowi-Raucie, mierząc wzrokiem szerokie bary i potężne mięśnie. Przeniósł spojrzenie na Paula — młokos jak pejcz, nie tak wysuszony jak arrakańscy tubylcy, ale można mu było policzyć żebra, a na zapadniętych bokach prześledzić fałdy i wiązania mięśni pod skórą.

Jessika nachyliła się do Paula, modulując swój głos tylko dla jego ucha.

— Jeszcze jedno, synu. Czasami Bene Gesserit urabia niebezpiecznego osobnika starymi metodami rozkoszy i bólu wszczepiając w najgłębszą tajnię jego duszy jakieś słowo. Najczęściej stosowane słowo brzmi „Urosznor”. Jeżeli ten typ został urobiony, co wydaje się pewne, wystarczy mu wyszeptać to słowo do ucha, a jego mięśnie zwiotczeją i…

— Nie chcę żadnej nadzwyczajnej przewagi akurat nad nim — powiedział Paul. — Usuń mi się z drogi.

— Dlaczego on to robi? — zapytał Gurney. — Czy zamierza dać się zabić, żeby zostać świętym męczennikiem? Te różne fremeńskie bajdy religijne, czy to one odbierają mu zdrowy rozsądek?

Jessika ukryła twarz w dłoniach zdając sobie sprawę, że właściwie nie pojmuje, dlaczego Paul idzie tą drogą. Wyczuwała na tej sali śmierć i wiedziała, że odmieniony Paul jest zdolny do czegoś takiego, co Gurney sugerował. Wszystkie jej moce ześrodkowały się na konieczności ochrony syna, lecz nie mogła nic zrobić.

— Czy to owe religijne bajdy? — upierał się Gurney.

— Cicho bądź — wyszeptała Jessika. — I módl się.

Na twarzy Imperatora zagościł niespodziewany uśmiech.

— Skoro Feyd-Rautha Harkonnen… z mojej świty… tak sobie życzy — powiedział — zwalniam go z wszelkiej powinności i daję mu w tej sprawie wolną rękę. — Imperator machnął dłonią w stronę fedajkińskiej gwardii Paula. — Któryś z twej hałastry ma mój pas i krótkie ostrze. Jeśli Feyd-Rautha nie ma nic przeciwko temu, może stanąć do walki z tobą z moją klingą w dłoni.

— Nie mam nic przeciwko temu — powiedział Feyd-Rautha i na jego twarzy Paul dostrzegł wyraz upojenia.

Jest zbyt pewny siebie — pomyślał Paul. — Tę naturalną przewagę mogę zaakceptować.

— Dajcie nóż Imperatora — rozkazał Paul i przyglądał się wykonaniu swego polecenia. — Połóżcie tam na podłodze — wskazał stopą miejsce. — Odsuńcie imperialną hałastrę podścianę i niech Harkonnen stanie na wolnej przestrzeni.

Furkot burnusów, szuranie stóp, ciche komendy i protesty towarzyszyły spełnieniu rozkazu Paula. Gildianie pozostali w pobliżu stanowiska łączności. Wyraźnie niezdecydowani, obrzucali Paula chmurnymi spojrzeniami. Przywykli widzieć przyszłość — pomyślał Paul. W tym miejscu i w tej chwili są ślepi… tak jak i ja zresztą. I sprawdził czaso-wichry wyczuwając kipiel, zawieruchę przyczyn i skutków zogniskowanych teraz w tym czaso-miejscu. Podomykały się już nawet nikłe szczeliny. Wiedział, że tu oto była nienarodzona dżihad. Tu oto była świadomość rasy, którą kiedyś poznał jako swoje straszliwe przeznaczenie. Tu oto było uzasadnienie dla Kwisatz Haderach czy Lisana al-Gaiba, czy nawet dla chromych knowań Bene Gesserit. Rasa ludzka przeczuwała swoje własne odrętwienie, czuła, że się dusi, i że potrzeba jej już tylko zamętu, w którym zmieszają się geny i który przeżyją silne, nowe krzyżówki. Cała ludzkość żyła w tym momencie jako jeden nieświadomy organizm, ogarnięty czymś w rodzaju seksualnej gorączki, zdolnej przełamać wszelkie bariery. I Paul zrozumiał, jak daremne były jego wszystkie wysiłki dokonania w tym jakiejkolwiek najmniejszej zmiany. Myślał, że zatrzyma dżihad na drogach swej jaźni, lecz dżihad nadejdzie. Jego legiony ruszą z Arrakis, nawet gdyby go zabrakło. Im potrzebna była jedynie legenda, którą on już został. Pokazał im drogę, dał im władzę nawet nad Gildią, która nie może egzystować bez przyprawy. Ogarnęło go poczucie klęski i poprzez nie zobaczył, że Feyd-Rautha wyśliznął się z poszarpanego munduru i rozebrał do zapaśniczego pasa wzmocnionego kolczugą.

To jest kulminacja — myślał Paul. — Stąd roztoczy się przyszłość, chmury rozdzielą się ponad czymś na kształt chwały. I jeśli tu zginę, powiedzą, że złożyłem siebie w ofierze, aby mój duch ich poprowadził. A jeśli będę żył, powiedzą, że nic nie oprze się Muad’Dibowi.