Выбрать главу

Feyd-Rautha odpowiedział Paulowi równie chłodnym uśmiechem i wzniósł lewą dłoń z nożem w szyderczym pozdrowieniu. Za ostrzem płonęły furią jego oczy. Paul przełożył krysnóż do lewej dłoni tak jak jego przeciwnik. Znowu krążyli badając się nawzajem. Feyd-Rautha zaczął zmniejszać odległość między nimi, podkradając się z nożem uniesionym wysoko; w jego przymrużonych oczach i zaciśniętych szczękach widać było wściekłość. Wykonał fintę z wyminięciem w prawo i obejście dołem, i zwarli się ze sobą, trzymając się za ręce z nożami, mocując się. Paul, baczny na prawe biodro Feyda-Rauthy, gdzie podejrzewał zatrute żądło, wymusił obrót w prawo. O mało nie przeoczył końca igły wyskakującej spod krawędzi pasa. Przemieszczenie się i ustąpienie Feyda-Rauthy ostrzegło go. Maleńka igła chybiła ciało Paula o włos. Na lewym biodrze! Pułapka wewnątrz pułapki w pułapce — przypomniał sobie Paul. Wykorzystując szkolenie Bene Gesserit mięśni zwiotczał, by wykorzystać odruch Feyda-Rauthy, ale konieczność uniknięcia drobnej igły sterczącej z biodra przeciwnika zachwiała nim na tyle, że źle postawił nogę i znalazł się na podłodze pod Feydem-Rauthą.

— Widzisz to na moim biodrze? — wyszeptał Feyd-Rautha. — To twoja śmierć, głupcze. — I zaczął się przekręcać dopychając zatrutą igłę coraz bliżej Paula. — To ci sparaliżuje mięśnie, a mój nóż z tobą skończy. Nie będzie żadnego śladu, by to wykryć!

Zmagając się Paul słyszał w swym umyśle bezgłośne krzyki swoich przodków obecnych w komórkach jego ciała, którzy domagali się, by użył owego tajemnego słowa, by obezwładnił Feyda-Rauthę, by ocalił siebie.

— Nie powiem tego! — wydyszał Paul.

Feyd-Rautha wytrzeszczył na niego oczy, zawahawszy się nie dłużej niż przez moment zaskoczenia. Wystarczyło to, by Paul znalazł brak stabilności w równowadze mięśni jednej z nóg przeciwnika i pozycja ich uległa odwróceniu. Feyd-Rautha leżał teraz częściowo pod nim z prawym biodrem sterczącym do góry, niezdolny do obrócenia się z powodu owej maleńkiej igły, której czubek utknął w posadzce. Paul oswobodził lewą rękę, tym łatwiej, że była śliska od krwi z ramienia, i pchnął silnie nożem Feyda-Rauthę pod brodę, jeden raz. Sztych wszedł do końca w mózg. Feyd-Rautha szarpnął się i legł bezwładny, nadal z lekka na boku, tak jak zahaczył igłą o podłogę. Paul odepchnął się i dźwignął na nogi, oddychając głęboko, by odzyskać spokój. Stanął nad zwłokami z nożem w dłoni i z rozmyślną opieszałością spojrzał przez salę na Imperatora.

— Wasza Królewska Mość — powiedział — twoje siły stopniały o jeszcze jednego. Czy przystępujemy teraz do ciuciubabki wybiegów i wykrętów? Czy do omówienia tego, co i tak nastąpi? Mówię o moimślubie z twoją córką i otwartej przed Atrydą drodze do tronu.

Imperator odwrócił się patrząc na hrabiego Fenringa. Hrabia nie spuścił wzroku — szare oczy starły się z zielonymi. Przesłanie było czytelne; znali się tak długo, że potrafili się porozumieć spojrzeniem. Zabij mi tego pariasa — mówił Imperator. — Ten Atrydą jest młody i sprawny, to prawda, ale jest także zmęczony długim wysiłkiem, a dla ciebie to i tak żaden przeciwnik. Wyzwij go teraz… wiesz, jak się to robi. Zabij go.

Z wolna Fenring poruszył głową, obracając nią pomalutku, centymetr po centymetrze, aż znalazł się twarzą w twarz z Paulem.

— Załatw go! — syknął Imperator.

Hrabia skupił się na Paulu, spoglądając oczami, które jego lady Margot wyszkoliła w metodzie Bene Gesserit, świadom tajemnicy i majestatu ukrytego w tym atrydzkim gołowąsie. Mógłbym go zabić — myślał Fenring i wiedział, że mógłby naprawdę. Coś w tajnikach jego własnej podświadomości wstrzymało wtedy hrabiego i na krótko, niedostatecznie, mignął mu obraz przewagi, jaką posiadał nad Paulem: rodzaj czapki — niewidki kryjącej go przed młodzieńcem, zagadkowość osoby i motywów, których nie mogło przeniknąć żadne oko.

Trochę się tego domyślając po pewnego rodzaju zamęcie w ogniwie przyczyn i skutków, Paul wreszcie zrozumiał, dlaczego nigdy nie widział Fenringa w sieciach przyszłości: Fenring był jednym z niewypałów — omal-że-Kwisatz-Haderach, dotknięty jakąś skazą w łańcuchu genetycznym — eunuchem, którego talenty skoncentrowały się w ukradkowości i wewnętrznej izolacji. Paula ogarnęła fala głębokiej litości dla hrabiego, świadomość braterstwa, którego zaznawał po raz pierwszy. Odbierając te jego uczucia Fenring rzekł:

— Wasza Królewska Mość, muszę odmówić.

Szaddama IV poniosła wściekłość. Zrobił dwa błyskawiczne kroki między swoją świtą i wymierzył hrabiemu siarczysty policzek. Ciemny rumieniec rozlał się po twarzy Fenringa. Spojrzał Imperatorowi prosto w oczy i rozmyślnie beznamiętnym tonem powiedział:

— Byliśmy przyjaciółmi, Wasza Królewska Mość. To, co teraz robię, zawdzięczasz tej przyjaźni. Zapomnę, że mnie uderzyłeś.

Paul odchrząknął.

— Mówiliśmy o tronie, Wasza Królewska Mość — odezwał się.

Imperator odwrócił się gwałtownie, mierząc go nienawistnym spojrzeniem.

— Ja zasiadam na tronie! — warknął.

— Postawimy ci jakiś tron na Salusa Secundus — powiedział Paul.

— Złożyłem broń i przybyłem tu na podstawie danego przez ciebie słowa! — zawołał Imperator. — Ośmielasz się grozić mi…

— Twoja osoba jest bezpieczna w mojej obecności — odparł Paul. — Atryda dał słowo. Jednakże Muad’Dib skazuje cię na twoją więzienną planetę. Lecz nie lękaj się, Wasza Królewska Mość. Złagodzę surowość tego miejsca wykorzystując wszelkie dostępne mi środki. Stanie się ono planetą — ogrodem, pełnym miłych rzeczy.

Kiedy ukryty sens słów Paula dotarł do jego świadomości. Imperator rzucił mu przez salę spojrzenie bazyliszka.

— Teraz widzimy twoje prawdziwe motywy — powiedział szyderczo.

— Istotnie — odparł Paul.

— A co z Arrakis? — spytał Imperator. — Druga planeta — ogród pełen miłych rzeczy?

— Fremeni mają słowo Muad’Diba — rzekł Paul. — Będzie tu woda płynąca pod gołym niebem i będą zielone oazy pełne wszelkiego dobra. Lecz musimy także myśleć o przyprawie. Przeto zawsze będzie na Arrakis pustynia… i srogie wichry, i ciężkie niedole hartujące ludzi. My, Fremeni, mawiamy: „Bóg stworzył Arrakis, by ćwiczyć wiernych”. Nie można sprzeciwiać się woli Boga.

Tym razem stara prawdomówczyni. Matka Wielebna Gaius Helen Mohiam, miała swój własny obraz ukrytego znaczenia słów Paula. Dostrzegła dżihad i powiedziała:

— Nie możesz poszczuć tych ludzi na wszechświat!

— Przypomnij sobie łagodne metody sardaukarów! — uciął Paul.

— Nie możesz — wyszeptała.

— Tyś jest prawdomówczynią — rzekł Paul. — Zrewiduj swoje słowa. — Rzucił okiem na księżniczkę tronu i z powrotem na Imperatora. — Im prędzej, tym lepiej, Wasza Królewska Mość.

Imperator obrócił ponure spojrzenie na córkę. Dotknęła jego ramienia.

— Do tego mnie wyszkolono, ojcze — powiedziała kojąco.

Zaczerpnął głęboko tchu.

— Nie możesz odwlekać tej sprawy — szepnęła stara prawdomówczyni.

Imperator wyprostował się; stał sztywny, jakby musiał pamiętać o godności w postawie.

— Kto będzie pertraktował w twoim imieniu, krewniaku? — zapytał.

Paul odwrócił się, zobaczył matkę z opuszczonymi powiekami, stojącą wraz z Chani w drużynie fedajkińskiej straży przybocznej. Podszedł do nich, zatrzymał się i popatrzył z góry na Chani.

— Rozumiem przyczynę — wyszeptała Chani. — Skoro tak być musi… Usul.

Słysząc ukryte łzy w jej głosie Paul pogłaskał ją po policzku.