Nożownik stanął mu na drodze.
— Usuń się — rzekł Kynes, dalej snując opowieść o tajemnych oddzielaczach wiatru.
Wyminął mężczyznę. Plecy Kynesa były wystawione na rytualny cios.
Teraz trudno dociec, co zaszło w duszy niedoszłego zabójcy. Czy w końcu usłuchał Kynesa i uwierzył? Kto wie? Ale to, co zrobił, zostało zanotowane. Uliet miał na imię. Starszy Liet, Uliet zrobił trzy kroki i z premedytacją nadział się na swój własny nóż, „usuwając się” w ten sposób. Samobójstwo? Niektórzy powiadają, że to Shai-hulud go natchnął. I jak tu nie wierzyć wróżbom! Od tej chwili wystarczyło, że Kynes wskazał i powiedział: „Tam”. I szły, jak jeden mąż, fremeńskie plemiona. Ginęli mężczyźni, ginęły kobiety, ginęły dzieci. Ale szli.
Kynes powrócił do swoich zwykłych zajęć kierownika Biologicznych Stacji Doświadczalnych. Ale teraz wśród personelu stacji zaczęli pojawiać się Fremeni. Popatrzyli po sobie: przenikali „system”, a tej możliwości nigdy nie brali pod uwagę. Narzędzia ze stacji zaczęły trafiać do siczowych siedlisk — zwłaszcza lance laserowe, których używano do drążenia podziemnych basenów łownych i tajemnych oddzielaczy wiatru. Do basenów zaczęła napływać woda. Dla Fremenów stało się jasne, że Kynes nie był zupełnym szaleńcem, jedynie szalonym na tyle, by zostać świętym. To jeden z umma, bractwa proroków. Cień Ulieta awansował pomiędzy sadus, do grona niebiańskich świętych. Kynes — bezpośredni, całkowicie oddany swej pasji — zdawał sobie sprawę, że wysoki stopień centralizacji badań gwarantuje brak jakichkolwiek nowych odkryć. Podjął eksperymenty w małych zespołach z regularną wymianą danych o zjawisku przyspieszenia Tansleya, pozwalając każdemu zespołowi iść własną drogą. Trzeba było nagromadzić miliony drobnych informacji. Żeby nadać wymiar ich trudnościom, organizował jedynie pojedyncze, wyrywkowe testy.
Pobrano próbki rdzeniowe na całym blechu. Opracowano mapy długoterminowych zmian pogody, zwanych klimatem. Przekonał się, że w rozległym pasie zamkniętym równoleżnikami siedemdziesiątego stopnia szerokości północnej i południowej od tysięcy lat temperatury nie przekraczały zakresu 254 — 332 stopni, i że pas ten miał długie pory roku, kiedy to temperatura wahała się od 284 do 302 stopni w skali bezwzględnej: temperaturowa „bonanza” dla naziemnych form życia… jak tylko zostanie rozwiązany problem wody.
— Kiedy go rozwiążemy? — zapytali Fremeni. — Kiedy ujrzymy ten raj na Arrakis?
Tonem, jakim nauczyciel odpowiada dziecku na pytanie, ile jest dwa razy dwa, Kynes udzielił im odpowiedzi: od trzystu do pięciuset lat. Pośledniejszy lud jęknąłby ze zgrozy. Ale Fremenów nauczyli cierpliwości ludzie z biczami. Było to nieco dłużej, niż oczekiwali, ale każdy z nich potrafił sobie uzmysłowić, że błogosławiony dzień nadciąga. Zacisnęli szarfy na brzuchach i wrócili do pracy. Rozczarowanie w jakiś sposób uczyniło realniejszą perspektywę raju.
Na Arrakis rzecz szła nie o wodę, ale o wilgoć. Zwierząt domowych prawie nie znano, a hodowlane były rzadkie. Niektórzy przemytnicy posługiwali się oswojonymi osłami pustynnymi, kulonami, jednak koszty wody były ogromne nawet po wyposażeniu zwierząt w zmodyfikowane filtrfraki. Kynes myślał o instalowaniu tężni redukcyjnych do pozyskiwania wody z tlenu i wodoru uwięzionych w skale, ale energochłonność zysku była o wiele za wysoka. Czapy polarne (pomijając złudne poczucie wodnego zabezpieczenia, jakie dawały pyonom) zawierały zbyt małą ilość wody dla jego przedsięwzięcia… a poza tym już podejrzewał, gdzie musi być woda. Ten charakterystyczny wzrost wilgotności na średnich wysokościach i w pewnych wiatrach. No i zasadnicza poszlaka w postaci składu powietrza: 23 procent tlenu, 75,4 procent azotu i 0,23 procent dwutlenku węgla; śladowe ilości innych gazów stanowiły resztę.
A w północnej strefie podbiegunowej na wysokościach powyżej 2500 metrów rosła rzadka roślina kłączowa. Z bulwiastego korzenia około dwumetrowej długości otrzymywało się pół litra wody Były też lądowe rośliny pustynne, z których odporniejsze wyraźnie odżywały po przesadzeniu w dołki wyłożone osadnikami rosy. A potem Kynes ujrzał panew solną. W drodze z jednej stacji do drugiej samum zniósł z kursu jego ornitopter hen w głąb blechu. Po przejściu samumu ukazała się właśnie owa panew — gigantyczna, owalna depresja mająca ze trzysta kilometrów w dłuższej osi — jaśniejąca, biała niespodzianka w sercu pustyni. Kynes wylądował, spróbował językiem wymiecionej przez samum gładzi.
Teraz nie miał już wątpliwości. Była otwarta woda na Arrakis… kiedyś. Zabrał się za ponowne sprawdzanie dowodów, jakie stanowiły suche studnie, w których pojawiły się strumyczki wody, by zginąć bezpowrotnie. Kynes zapędził swoich świeżo wyszkolonych limnologów do roboty; ich główną wskazówkę stanowiły skórzaste strzępki tkanki znajdowane po wybuchu w masie przyprawowej. Przypisywano je fikcyjnej „piaskowej troci” z fremeńskich przypowieści ludowych. W miarę napływania materiału dowodowego wyłaniał się obraz stworzenia stanowiącego źródło owych skórzastych strzępków — piaskowpływaka, który blokował obfite gniazda wody w porowatej warstwie poniżej izotermy 280 stopni termodynamicznych. Ten „złodziej wody” ginął milionami w każdym wybuchu przyprawowym. Marł przy pięciostopniowej zmianie temperatury. Nieliczne pozostałe przy życiu osobniki zapadały w półsen cystohibernacji, by po sześciu latach wyłonić się w postaci małego (około trzymetrowej długości) czerwia pustyni. Z tych jedynie kilka uniknęło swoich większych braci i preprzyprawowych gniazd wodnych i wkroczyło w wiek dojrzały jako gigantyczne shai-huludy (woda jest dla shai-huluda trucizną, jak o tym wiedzieli od dawna Fremeni, którzy topili rzadkie „skarłowaciałe czerwie” Ergu Mniejszego, by otrzymać narkotyk rozszerzonej świadomości zwany przez nich Wodą Życia. „Skarłowaciały czerw” jest prymitywną postacią shai-huluda, która osiąga zaledwie około dziewięciu metrów długości).
Koło zależności się zamknęło; maleńki stworzyciel i masa przyprawowa, maleńki stworzyciel i shai-hulud; shai-hulud rozsiewający przyprawę, na której żerują mikroskopijne stworzeniazwane planktonem piaskowym; plankton piaskowy jako pokarm shai-huluda — rośnie i zagrzebuje się w piasku, dając początek maleńkim stworzycielom. Kynes i jego ludzie przestali teraz zwracać uwagę na te zależności w ogromnej skali i skupili się na mikroekologii. A więc najpierw klimat; powierzchnia piasku często osiągała temperatury od 344 do 350 stopni (termodynamicznych), na głębokości stopy potrafiło być o 55 stopni chłodniej; na wysokości stopy ponad powierzchnią o 25 stopni chłodniej. Obecność liści albo czarnych zasłon mogła wywołać oziębienie o dalsze 18 stopni. Następnie składniki odżywcze; piasek Arrakis jest w głównej mierze efektem procesu trawiennego czerwia; pył (zaiste wszechobecny tu problem) stanowi produkt stałego pełzania powierzchni, „saltacyjnego” ruchu piasku. Odwietrzne stoki wydm pokrywają piaski gruboziarniste. Nawietrzne zbocza mają twardą, gładko ubitą powierzchnię. Stare wydmy są żółte (oksydacja), młode mają barwę skały macierzystej — zazwyczaj szarą. Odwietrzne zbocza starych wydm posłużyły za tereny pierwszych plantacji.