Выбрать главу

Wysoki mężczyzna dokończywszy podziału swej załogi brnął przez piasek, prowadząc trzech towarzyszy.

— Słyszę czerwia, ale go nie widzę — powiedział Kynes. Nagle usłyszeli to wszyscy pozostali — ślizgowy pochrzęst, daleki, lecz coraz bliższy.

— Partacka robota — mruknął książę. Wokoło siatki zaczęły podrywać się z piasku. Przypominało to księciu obrazek z dżungli na jego rodzimej planecie; nagle wyjście na porębę i ścierwniki zrywające się w niebo od padliny bawołu. Przyprawiarze dobrnęli do burty ornitoptera i zaczęli włazić do środka za plecami księcia. Halleck pomagał wciągając ich do tyłu.

— Włazimy, chłopaki! — rzucił. — Raz, dwa!

Wciśnięty przez zapoconych mężczyzn w kąt Paul wdychał lepką woń strachu; zobaczył, że dwaj z nich mieli marnie spasowane przy szyjach filtrfraki. Zatrzymał informację w pamięci, by zapobiec temu na przyszłość. Ojciec będzie musiał zarządzić ostrzejsze rygory w związku z filtrfrakami. Ludzie nabierają skłonności do fuszerki, jeśli się nie pilnuje takich spraw.

Ostatni człowiek wpadł na tył zdyszany, wołając:

— Czerw! Jest tuż, tuż! Odpalajcie!

Książę usadowił się w fotelu i powiedział nachmurzony:

— Mamy jeszcze prawie trzy minuty według pierwotnego zliczenia kontaktu. Zgadza się, Kynes? — Zatrzasnął i sprawdził drzwi.

— Prawie co do joty, mój panie — powiedział Kynes i pomyślał: Opanowany typ, ten książę.

— Tutaj wszystko w porządku, Sire — zameldował Halleck. Książę kiwnął głową, prześledził start swego ostatniego eskortowca. Ustawił zapłon, jeszcze raz zerknął na skrzydła i przyrządy, wcisnął kolejność zapłonu. Start wgniótł księcia i Kynesa głęboko w fotele, sprasował ludzi w ogonie. Kynes obserwował, w jaki sposób książę operuje sterami — delikatnie, pewnie. Ornitopter oderwał się już zupełnie od ziemi, książę studiował przyrządy, obejrzał się w jedną i drugą stronę na skrzydła.

— Jest bardzo ciężki, Sire — powiedział Halleck.

— W granicach tolerancji dla tego statku — odparł książę. — Chyba nie myślałeś poważnie, że naraziłbym na szwank jego ładunek, co, Gurney?

— Ani przez, chwilę, Sire.

Książę przechylił statek w długim, łagodnym wirażu wzbijając się nad gąsienikiem. Wgnieciony w kąt pod oknem Paul wlepiał oczy w ucichłą maszynę na piasku. Znak czerwia urwał się jakieś czterysta metrów od gąsienika. Piasek wokół kombajnu zafalował.

— Czerw znajduje się teraz pod gąsienikiem — powiedział Kynes. — Za chwilę będziecie świadkami czegoś, co niewielu oglądało.

Drobiny pyłu zaćmiły piach przy gąsieniku. Wielka machina zaczęła chylić się na prawą stronę. Tam z jej prawej strony formował się gigantyczny lej wirującego piasku. Wirował coraz szybciej i szybciej. Teraz piach i pył wypełniały powietrze w promieniu setek metrów. I wtedy go zobaczyli!

Z piasku wynurzył się przepastny otwór. Światło słoneczne zamigotało na połyskliwych, białych ostrokołach w jego głębi. Paul ocenił, że średnica otworu przynajmniej dwukrotnie przekracza długość gąsienika. Patrzył, jak maszyna osuwa się do rozwarcia w kipieli piasku i pyłu. Otwór wycofał się.

— Bogowie, co za potwór! — wyszeptał mężczyzna obok Paula.

— Zagarnął całą naszą cholerną przyprawę! — warknął inny.

— Ktoś za to zapłaci — powiedział książę. — Obiecuję wam.

Po determinacji w głosie ojca Paul odgadł jego głęboki gniew. Odnalazł go też i w sobie. To było karygodne niedbalstwo! W ciszy, jaka zapadła, dosłyszeli głos Kynesa:

— Niech będzie błogosławiony Stworzyciel i Jego woda — wyszeptał Kynes. — Błogosławione Jego przybycie i odejście. Niechaj Jego droga oczyści świat. Niech zachowa On świat dla Swych ludzi.

— Co tam mruczysz? — spytał książę. Ale Kynes zachował milczenie. Paul rozejrzał się po stłoczonych wokół siebie ludziach. Patrzyli z lękiem na tył głowy Kynesa. Jeden wyszeptał:

— Liet.

Kynes obejrzał się rzucając groźne spojrzenia. Mężczyzna schował się, skonsternowany. Ktoś z uratowanych ludzi począł kasłać — sucho, rozdzierająco. Po chwili wykrztusił:

— Niech piekło pochłonie tę diabelną dziurę!

Wysoki diunida, który ostatni opuścił gąsienik, powiedział:

— Nie gadaj tyle, Coss. To źle robi na kaszel.

Poruszył się wśród mężczyzn, aż wypatrzył pomiędzy nimi tył głowy księcia Leto.

— Ręczę, żeś książę Leto. Tobie to składamy dzięki za życie. Byliśmy o krok od śmierci, zanim się zjawiłeś.

— Siedź cicho, człowieku, i daj księciu prowadzić statek — mruknął Halleck. Paul zerknął na niego. On sam również widział zmarszczki na szczęce ojca. Kiedy książę był wściekły, należało chodzić na palcach. Leto zaczął wyprowadzać przechylony ornitopter z szerokiego wirażu, wstrzymał się widząc, że znowu coś się rusza na piasku. Czerw wycofał się w głębiny, a teraz w pobliżu dawnego miejsca gąsienika widoczne były dwie sylwetki uchodzące od leja w piachu na północ. Wydawało się, że ślizgają się one po powierzchni, ledwie wzbijając pył za sobą.

— Co to za jedni tam w dole? — warknął książę.

— Dwaj faceci, którzy zabrali się na przejażdżkę, sir — odparł diunida.

— Dlaczego nie wspomniano o nich ani słowem?

— Zrobili to na własne ryzyko, sir.

— Mój panie — powiedział Kynes — ci ludzie wiedzą, jak niewiele można zrobić dla ofiar pustyni w krainie czerwia.

— Wyślemy po nich statek z bazy — uciął książę.

— Jak sobie życzysz, mój panie — rzekł Kynes. — Ale kiedy statek tutaj dotrze, prawdopodobnie nie będzie kogo ratować.

— Wyślemy statek tak czy owak — odparł książę.

— Byli prawie dokładnie tam, gdzie wyszedł czerw — powiedział Paul — Jak oni uciekli?

— Ściany krateru osuwają się i stąd złudna ocena odległości — powiedział Kynes.

— Marnujemy tu paliwo, Sire — ośmielił się zauważyć Halleck.

— Nie da się ukryć, Gurney.

Książę zawrócił statek w kierunku Muru Zaporowego. Jego eskorta zeszła z krążenia pozycyjnego zajmując stanowiska nad nimi i na skrzydłach. Paul rozmyślał nad tym, co powiedzieli diunida i Kynes. Wyczuwał półprawdy, zwyczajne kłamstwa. Tamci ludzie na piasku ślizgali się po nim z taką pewnością, posuwali się w wyraźnie przemyślany sposób, aby uniknąć ponownego wywabienia czerwia z jego czeluści. Fremeni — pomyślał Paul. — Któż inny czułby się tak pewnie na powierzchni piasku? Kogóż innego można było spokojnie pozostawić samemu sobie — bo nic mu nie groziło? Oni potrafią tu żyć! Umieją przechytrzyć czerwia!

— Co robili Fremeni na tym gąsieniku? — zapytał Paul.

Kynes odwinął się do tyłu. Wysoki diunida wbił w Paula szeroko otwarte oczy — błękit wśród błękitu w błękicie.

— Co to za chłopak? — zapytał.

Halleck przesunął się stając między nim a Paulem.

— To Paul Atryda, książęcy dziedzic.

— Czemu plecie, że na naszej landarze byli Fremeni?

— Tak wyglądali — powiedział Paul.

Kynes prychnął.

— Fremenów nic poznaje się po wyglądzie!

Zmierzył diunidę wzrokiem.

— Ty, co to byli za ludzie?

— Kumple jednego z naszych — powiedział diunida. — Zwyczajni kumple z wioski, chcieli zobaczyć piaski przyprawne.

Kynes odwrócił głowę.

— Fremeni! — Ale wspomniał słowa wyroczni: „Lisan al-Gaib przejrzy wszelkie wybiegi”.

— Oni są już martwi pewnikiem, młody paniczu — powiedział diunida. — Nie powinniśmy się źle o nich wyrażać.