Zaczął się podnosić. Ostrzegł go szósty zmysł. Śmignął ręką do wyłącznika tarczy — za późno. Paraliżujący wstrząs odrzucił mu rękę na bok. Poczuł w niej ból, zobaczył sterczący z rękawa bolec, wyczuwał porażenie rozchodzące się stamtąd w górę ramienia. Z bolesnym wysiłkiem uniósł głowę spoglądając w głąb korytarza. W otwartych drzwiach siłowni stał Yueh. Twarz świeciła mu żółtym odblaskiem pojedynczej, jaśniejszej dryfówki nad drzwiami. Cicho było w pokoju za jego plecami — żadnego szmeru generatorów.
Yueh! — pomyślał Leto. — Dokonał sabotażu pałacowych generatorów! Jesteśmy bezbronni. Yueh począł się zbliżać do niego wsuwając do kieszeni bolcówkę. Leto stwierdził, że może jeszcze mówić, wydyszał:
— Yueh! Jakim cudem?
Po czym paraliż dosięgnął jego nóg i Leto osunął się na podłogę, podpierając plecami kamienną ścianę. Twarz Yuego nosiła wyraz smutku, kiedy pochylał się i dotykał czoła Leto. Książę zorientował się, że odczuwa dotknięcie, ale jakże dalekie… przytępione.
— Narkotyk w bolcu działa selektywnie — powiedział Yueh. — Możesz mówić jakkolwiek ci to odradzam.
Zajrzał w głąb korytarza i znowu nachylił się nad Leto, wyciągnął bolec, odrzucił go na bok. Brzęk bolca na kamieniach był nikły i odległy dla uszu księcia. To nie może być Yueh — pomyślał książę. — On jest uwarunkowany.
— Jak? — szepnął Leto.
— Przykro mi, mój drogi książę, ale istnieją sytuacje, których nakazy są silniejsze od tego. — Dotknął wytatuowanego rombu na czole. — Mnie samego zadziwia to przełamanie mojej piroświadomości, lecz pragnę zabić człowieka. Tak, rzeczywiście tego pragnę. Nie cofnę się przed niczym, aby dopiąć swego. — Spojrzał z góry na księcia. — Och, nie ciebie, mój drogi książę. Barona Harkonnena. Ja pragnę zabić barona.
— Bar…ona Har…
— Cicho bądź, proszę, mój biedny książę. Nie mam wiele czasu. Tamten kieł, który wstawiłem ci po upadku w Narcel — otóż ten kieł musimy wymienić. Za chwilę uśpię cię i wymienię ten ząb. — Otworzył dłoń i wpatrzył się w coś leżącego na niej. — To idealny duplikat; nader kunsztownie nadano jego rdzeniowi kształt nerwu. Ujdzie zwykłym wykrywaczom, a nawet powierzchownemu badaniu. Lecz jeśli go mocno przygryźć, trzaśnie korona. Potem wystarczy silnie dmuchnąć i powietrze wokół nas wypełnia się trującym gazem, śmiertelnie trującym.
Spoglądając w górę na Yuego widział Leto szaleństwo w oczach mężczyzny, krople potu na jego czole i brodzie.
— I tak śmierć ci pisana, mój biedny książę — mówił Yueh. — Ale zanim umrzesz, zbliżysz się do barona. On będzie myślał, że jesteś oszołomiony narkotykami, i wykluczy ostatnią próbę ataku z twojej strony. I będziesz oszołomiony — i związany. Ale atak może przybierać przedziwne formy. A ty będziesz pamiętał o tym zębie. O zębie, książę Leto Atrydo. Będziesz pamiętał o zębie.
Stary doktor pochylał się coraz niżej i niżej, aż wreszcie jego twarz i obwisłe wąsy przesłoniły wąskie pole widzenia Leto.
— Ząb — szepnął Yueh.
— Dlaczego? — wyszeptał Leto.
Yueh opadł przy księciu na kolano.
— Dobiłem szejtańskiego targu z baronem. I muszę mieć pewność, że on dotrzymał swojej części umowy. Kiedy się z nim zobaczę, będę wiedział. Kiedy spojrzę na barona, będę wiedział. Ale ja nigdy nie stanę przed jego obliczem bez okupu. Ty jesteś tym okupem, mój biedny książę. I będę wiedział, kiedy go zobaczę. Moja biedna Wanna nauczyła mnie wielu rzeczy, a jedną z nich jest dostrzeganie nagiej prawdy w chwilach wielkiego napięcia. Nie umiem tego robić za każdym razem, lecz gdy zobaczę barona — będę wiedział.
Leto starał się spojrzeć w dół na ząb w dłoni Yuego. Miał wrażenie, że to się dzieje w koszmarze sennym — to nie mogła być jawa. Purpurowe wargi Yuego wykrzywiły się ku górze.
— Ja się nie znajdę dostatecznie blisko barona, inaczej sam bym to zrobił. O, nie. Zatrzymają mnie w bezpiecznej odległości. Lecz ty… ach, otóż to! Ty, moja cudowna broń! Będzie chciał mieć cię blisko, potriumfować nad tobą, popysznić się nieco.
Leto czuł się niemal zahipnotyzowany widokiem mięśnia z lewej strony szczęki Yuego. Mięsień skręcał się przy każdym słowie mężczyzny. Yueh nachylił się niżej.
— A ty, mój poczciwy książę, mój drogocenny książę, ty musisz pamiętać o tym zębie. — Pokazał go trzymając między kciukiem a palcem wskazującym. — On jest wszystkim, co ci pozostało.
Usta Leto poruszyły się bezgłośnie, znowu spróbowały:
— Odmawiam.
— Aach, nie! Nie możesz odmówić! Ponieważ w rewanżu za tę drobną przysługę ja zrobię coś dla ciebie. Ocalę twojego synu i twoją kobietę. Nikt inny tego nie dokona. Można ich wysłać w takie miejsce, gdzie żaden Harkonnen ich nie dosięgnie.
— Jak… ich… ocalić? — wyszemrał Leto.
— Zrobić tak, by wydawało się, że nie żyją, ukryć ich wśród ludzi, którzy dobywają noża na dźwięk imienia Harkonnen, którzy nienawidzą Harkonnenów tak bardzo, że spalą krzesło, na którym siedział Harkonnen, zasolą ziemię, po której Harkonnen przeszedł. — Dotknął szczęki Leto. — Czujesz tam cokolwiek?
Książę stwierdził, że nie może odpowiedzieć. Odczuł dalekie szarpnięcie, zobaczył dłoń Yuego unoszącą do góry książęcy sygnet.
— To dla Paula — powiedział Yueh. — Niebawem stracisz przytomność. Żegnaj, mój biedny książę. Kiedy się spotkamy następnym razem, nie będziemy mieli czasu na rozmowę.
Chłodna drętwota rozeszła się od szczęki po policzkach Leto. Mroczny korytarz skurczył się do rozmiarów czubka szpilki z ześrodkowaną w nim purpurą warg Yuego.
— Pamiętaj o zębie! — syknął Yueh. — Ząb!
Powinna istnieć szkoła goryczy. Ludziom potrzeba ciężkiego życia i ucisku, żeby nabrali tężyzny psychicznej.
Jessika przebudziła się pośród ciemności, wyczuwając ostrzeżenie w otaczającej ją martwocie. Nic mogła zrozumieć, dlaczego jej duch i ciało są takie niemrawe. Ciarki strachu przebiegały jej po nerwach. Chciała usiąść i zapalić światło, ale coś jakby odwlekało decyzję. Własne usta wydawały się jej… obce.
Łup-łup-łup-łup! — Stłumiony dźwięk bez kierunku w tej ciemności. Nie wiadomo gdzie. Moment wyczekiwania był nabrzmiały czasem, szelestem drgnień kąśliwych jak igły. Zaczęła odczuwać swoje ciało, zdała sobie sprawę z więzów na kostkach i nadgarstkach, z knebla w ustach. Leżała na boku, z rękami związanymi na plecach. Zbadała więzy, zrozumiała, że to włókno krimskellowe że tylko zakleszczą się mocniej od jej szarpania. I wreszcie przypomniała sobie. Coś się poruszyło w ciemności jej sypialni, coś mokrego i gryzącego chlusnęło jej w twarz, wypełniło usta; pochwyciły ją jakieś ręce. Nabierając tchu — jeden wdech — wyczuła w wilgoci narkotyk. Świadomość uchodziła, pogrążając ją w czarnym pudle przerażenia.
Stało się — pomyślała. — Jakże łatwo było pokonać Bene Gesserit. Wystarczyła tylko zdrada. Hawat miał rację. Pilnowała się, by nie naprężać więzów. — To nie jest moja sypialnia — myślała. Przenieśli mnie gdzieś indziej. — Z wolna wzięła się w garść. Dotarł do niej zapach jej własnego kwaśnego potu, z chemiczną przymieszką trwogi.