Выбрать главу

— Same możliwości… — mruknął baron.

Spojrzał na słaniającą się, zamroczoną postać księcia.

— Panujemy nad sytuacją, mój panie.

— Nie, nie panujemy! Gdzie jest ten kretyn planetolog? Gdzie jest ten typ Kynes?

— Mamy wiadomości, gdzie go znaleźć. Posłano po niego, mój panie.

— Nie podoba mi się sposób, w jaki pomaga nam sługa Imperatora. — burknął baron.

Kokon waty oddzielał słowa, lecz niektóre z nich zapłonęły w umyśle Leto. Kobieta i chłopiec — ani śladu. Paul z Jessiką uciekli. I nie znane były ciągle losy Hawata, Hallecka i Idaho. Jeszcze była nadzieja.

— Gdzie jest książęcy sygnet? — spytał baron. — Nie ma go na palcu.

— Sardaukarzy mówią, że go nie miał przy sobie w chwili pojmania — powiedział kapitan straży.

— Za wcześnie zabiłeś doktora — rzekł baron. — To był błąd. Powinieneś mnie ostrzec, Piter. Postąpiłeś zbyt pochopnie z punktu widzenia dobra naszego przedsięwzięcia. — Nachmurzył się. — Możliwości!

W umyśle Leto plątała się sinusoidalną falą jedna myśclass="underline" Paul i Jessika uciekli! I coś tam jeszcze było w jego pamięci: Umowa! Prawie ją sobie przypominał. Ząb! Pamiętaj teraz jej część: kapsułka z gazem trującym w formie sztucznego zęba. Ząb ma w ustach. Wystarczy tylko przygryźć go mocno. Jeszcze nie! Ten ktoś polecił mu zaczekać, aż znajdzie się blisko barona. Kto mu polecił? Nie mógł sobie przypomnieć.

— Jak długo on będzie w takim stanie? — zapytał baron.

— Może jeszcze godzinę, mój panie.

— Może… — mruknął baron.

Ponownie odwrócił się do czarnego okna.

— Jestem głodny.

To jest baron, tamten rozmazany, szary kształt — pomyślał Leto. Kształt tańczył na wszystkie strony, chwiejąc się w takt kołysania pokoju. A pokój rozszerzał się i kurczył. Rozjaśniał się i ciemniał. Otulał to czernią, to bielą. Czas stał się dla księcia sekwencją warstw, przez które wypływał na powierzchnię. Muszę czekać.

Tam jest stół. Leto widział stół całkiem wyraźnie. I opasłego, tłustego człowieka po drugiej stronie stołu; przed nim resztki posiłku. Leto poczuł, że siedzi na krześle naprzeciwko tłustego człowieka, czuł łańcuchy, pasy, które utrzymywały jego mrowiące ciało na krześle. Był świadom upływu czasu, ale jego wymiar mu umknął.

— Przypuszczam, że on dochodzi do siebie, baronie.

Jedwabisty ten głos. To był Piter.

— Widzę to, Piter. — Dudniący bas: baron.

Zmysły Leto odbierały otoczenie z coraz większą ostrożnością. Krzesło pod nim zrobiło się twarde, więzy mocniej wrzynały się w ciało. I widział już wyraźnie barona.

Śledził wędrówkę dłoni tego człowieka, ich wymuszone ruchy, dotknięcie brzegu talerza, łyżki, wodzenie palcem po fałdzie brody. Leto obserwował poruszającą się dłoń zafascynowany.

— Słyszysz mnie, książę Leto? — rzekł baron. — Wiem, że mnie słyszysz. Chcemy się od ciebie dowiedzieć, gdzie znaleźć twoją konkubinę i dziecko, które z nią spłodziłeś.

Uwagi Leto nie umknął żaden znak, zaś słowa napełniły go spokojem. Więc to prawda: nie mają Paula i Jessiki.

— To nie dziecinna zabawa — mruknął baron. — Musisz o tym wiedzieć.

Pochylił się ku Leto, zaglądając mu badawczo w twarz. Bolało barona, że nie może tego załatwić prywatnie, tylko między nimi dwoma. Dopuszczenie innych do oglądania członka rodziny królewskiej w takich opałach ustanawiało niekorzystny precedens.

Leto czuł, że wracają mu siły. I pamięć o sztucznym zębie sterczała teraz w jego umyśle jak strzelista wieża w płaskim pejzażu. Kapsuła w kształcie nerwu wewnątrz owego zęba — gaz trujący — pamiętał, kto włożył śmiercionośną broń w jego usta. Yueh.

Zamglone narkotykiem wspomnienie bezwładnego ciała, wleczonego przy nim w tym pomieszczeniu unosiło się jak opary w pamięci Leto. Wiedział, że to był Yueh.

— Czy słyszysz ten hałas, książę Leto? — zapytał baron.

Do Leto dotarł skrzekliwy dźwięk, gardłowe kwilenie czyjejś męki.

— Złapaliśmy jednego z twoich ludzi przebranego za Fremena — powiedział baron. — Przejrzeliśmy tę maskaradę z dziecinną łatwością: oczy, jak wiesz. On się upiera, że został wysłany między Fremenów na przeszpiegi. Mieszkałem jakiś czas na tej planecie, cher cousin. Nie szpieguje się tej łachmaniarskiej, pustynnej hałastry. Powiedz mi, czy kupiłeś ich pomoc? Czy wysłałeś do nich swoją kobietę i syna?

Leto poczuł ucisk strachu na piersi. Jeśli Yueh wysłał ich do pustynnego ludu… to nie zaprzestaną ich tropić, aż znajdą.

— No, dalej — powiedział baron. — Nie mamy wiele czasu, a ból jest prędki. Proszę, nie doprowadzaj do tego, mój drogi książę.

Baron podniósł oczy na Pitera stojącego przy ramieniu Leto.

— Piter nie ma tutaj swoich wszystkich narzędzi, ale nie wątpię, że stać go na improwizację.

— Czasami improwizacja jest najlepsza, baronie.

Jaki jedwabisty, ujmujący głos! — Leto słyszał go przy samym uchu.

— Miałeś plan na wypadek zagrożenia — rzekł baron. — Dokąd została wysłana twoja kobieta i chłopiec? — Spojrzał na dłoń Leto. — Zginął twój pierścień. Czy ma go chłopiec? — Baron podniósł wzrok spoglądając Leto w oczy. — Nie odpowiadasz — powiedział. — Czy chcesz mnie zmusić do zrobienia rzeczy, której nie chcę zrobić? Piter zastosuje proste, bezpośrednie metody. Zgadzam się, że one są czasami najlepsze, ale nie jest to najlepsze, żebyś ty został im poddany.

— Może gorący łój na grzbiet albo na powieki — powiedział Piter. — Może na inne części ciała. Jest to szczególnie skuteczne, kiedy osobnik nie wie, gdzie łój kapnie następnym razem. To dobry sposób i jest coś pięknego w deseniu ropno — białych pęcherzy na gołej skórze, co, baronie?

— Wyśmienite — powiedział baron, a jego głos zabrzmiał szorstko.

Jakie wrażliwe palce! — Leto śledził tłuste ręce, klejnoty połyskujące na niemowlęco pulchnych dłoniach — ich nieustanną wędrówkę. Odgłosy męczarni dochodzące przez drzwi za jego plecami szarpały nerwy księcia. Kogo oni złapali? — zastanawiał się. — Miałżeby to być Idaho?

— Wierz mi, cher cousin — rzekł baron. — Nie chcę, aby do tego doszło.

— Pomyśl o nerwokurierach śpieszących po pomoc, która nie może nadejść — powiedział Piter. — W tym jest coś ze sztuki, pojmujesz.

— Jesteś nadzwyczajnym artystą — warknął baron. — A teraz miej trochę przyzwoitości i zamknij się.

Leto nagle przypomniał sobie coś, co Gurney Halleck powiedział kiedyś na widok fotografii barona: „I stanąwszy na piasku plaży ujrzałem z morza powstającą bestię… a na jej łbach wypisane bluźnierstwo”.

— Tracimy czas, baronie — powiedział Piter.

— Być może.

Baron pokiwał głową.

— Wiesz, mój drogi Leto, że w końcu nam powiesz, gdzie oni są. Istnieje poziom bólu, który jest twoją ceną.

On ma najprawdopodobniej rację — myślał Leto. — Gdyby nie ząb i fakt, że ja naprawdę nie wiem, gdzie oni są…

Baron wziął plaster mięsa, wcisnął kąsek do ust, pogryzł powoli i przełknął. Musimy spróbować z innej beczki — pomyślał.

— Przyjrzyj się tej bezcennej osobie, która zaprzecza, że można ją kupić — powiedział. — Przyjrzyj mu się, Piter.

I baron zamyślił się: Tak! Obejrzyj go sobie, tego mężczyznę, który wierzy, że nie jest na sprzedaż. Zobacz go tego więźnia milionów cząstek własnego jestestwa, sprzedawanych po trochu z każdą sekundą jego życia! Postaw go na nogi i potrząśnij, a w środku zagrzechocze. Bo jest pusty! Wyprzedany! Co za różnica, jak on umrze?