Выбрать главу

Podstawowe znaczenie słów Paula zaczęło dominować w jej myślach, spychając na bok wszystko inne. On potrafi patrzeć naprzód, w ten sposób mogą się uratować.

— Istnieje sposób uniknięcia Harkonnenów — powiedziała.

— Harkonnenów — powtórzył z szyderstwem w głosie. — Wyrzuć te zwyrodniałe istoty ludzkie z myśli.

Wpatrzył się w matkę, studiując rysy jej twarzy w świetle liszki jarzeniowej. Te rysy ją zdradzały.

Powiedziała:

— Nie powinieneś wyrażać się o ludziach jako o istotach ludzkich bez…

— Nie bądź taka pewna, że wiesz, gdzie przebiega granica — przerwał. — Nosimy w sobie naszą przeszłość. I, matko moja, jest coś o czym nie wiesz, a powinnaś — my jesteśmy Harkonnenami.

Z jej umysłem stało się coś strasznego: zgasł, jakby się zamknął przed wszelkimi doznaniami. Lecz głos Paula biegł dalej w tym nieubłaganym rytmie, wlokąc go za sobą.

— Kiedy przy najbliższej okazji znajdziesz lustro, przyjrzyj się swojej twarzy, przyjrzyj się mojej teraz. Znajdziesz w niej ślady, jeżeli nie zamkniesz na nie oczu. Spójrz na moje dłonie, układ kości. A jeżeli nic z tego cię nie przekona, to uwierz mi na słowo. Schodziłem przyszłość, widziałem świadectwa, patrzyłem na miejsce, mam wszystkie dane. Jesteśmy Harkonnenami.

— Jakąś… zaprzańczą gałęzią rodu — powiedziała. — O to chodzi, nieprawdaż? Jakiś kuzyn Harkonnen, który…

— Jesteś rodzoną córką barona — rzekł i obserwował, jak przyciska dłonie do ust. — Baron zakosztował wiele uciech w młodości i kiedyś pozwolił się uwieść. Ale został uwiedziony dla genetycznych celów Bene Gesserit, przez jedną z was…

Sposób, w jaki wymówił „was”, odczula jak policzek. Lecz ożywiło to jej umysł i nie mogła zaprzeczyć jego słowom. Tak wiele ślepych zaułków w labiryncie jej przeszłości otworzyło się i powiązało w całość. Żądana przez Bene Gesserit córka — nie po to, by położyć kres starej waśni Atrydów z Harkonnenami, lecz dla umocnienia jakiegoś genetycznego czynnika w ich rodach. Jakiego? Po omacku szukała odpowiedzi.

Jakby zaglądając do wnętrza jej umysłu Paul powiedział:

— One myślały, że sięgają po mnie. Jednak ja nie jestem tym, czego oczekiwały, w dodatku zjawiłem się przed swoim czasem. I one o tym nie wiedzą.

Jessika zatkała dłońmi usta. Wielka Macierzy! On jest Kwisatz Haderach! Poczuła się przed nim obnażona, uświadamiając sobie w tym momencie, że spoglądają na nią oczy, przed którymi niewiele mogło się ukryć. I wiedziała, że to jest właśnie przyczyna jej lęku.

— Ty myślisz, że jestem Kwisatz Haderach — powiedział. — Wybij to sobie z głowy. Jestem czymś nieoczekiwanym.

Muszę dać znać którejś ze szkół — pomyślała. — Ceduła doboru może wykazać, co się stało.

— Dowiedzą się o mnie, jak już będzie za późno — powiedział.

Próbowała odwrócić jego uwagę, opuściła ręce i zapytała:

— Czy znajdzie się dla nas miejsce wśród Fremenów?

— Fremeni mają powiedzenie pochodzące od shai-huluda. Praojca Wieczności — rzekł. — Mówią: „Bądź gotów cieszyć się tym, co napotkasz”. I pomyślał: Owszem, matko moja, wśród Fremenów. Nabawisz się błękitnych oczu i odcisków pod swym ślicznym noskiem od rurki filtrfraka… i zrodzisz moją siostrę Świętą Alię od Noża.

— Jeżeli nie jesteś Kwisatz Haderach — powiedziała Jessika — to co…

— W żaden sposób nie mogłaś wiedzieć — rzekł. — Nie uwierzysz w to, dopóki nie zobaczysz.

I pomyślał: Jestem nasieniem. Nagle pojął, jak żyzny jest grunt, na który go rzucono, i wraz z tą świadomością ogarnęło go straszliwe przeznaczenie, wpełzając przez puste miejsce w jego jestestwie, grożąc mu zadławieniem z rozpaczy. Na drodze przed sobą widział dwie główne odnogi — na jednej stawał przed nikczemnym starym baronem i mówił: „Cześć, dziadku”. Myśl o tej ścieżce i o tym, co go na niej czeka, zemdliła go.

Druga ścieżka składała się z długich odcinków szarej ciemności, z wyjątkiem wybuchów przemocy. Widział tam religię wojowników, płomień ogarniający wszechświat, i zielono — czarną flagę Atrydów powiewającą na czele fanatycznych legionów, upojonych przyprawowym trunkiem. Był tam Gurney Halleck i garstka innych ludzi ojca — żałosna garstka — wszyscy naznaczeni symbolem jastrzębia ze świątyni czaszki jego ojca.

— Nie mogę iść tą drogą — wyszeptał Paul. — Tego w gruncie rzeczy chcą właśnie stare wiedźmy z waszych szkół.

— Nie rozumiem cię, Paul — powiedziała matka.

Nie odzywał się — myślał jako nasienie, którym był, myślał ze świadomością gatunku, której po raz pierwszy doświadczył jako straszliwego przeznaczenia. Odkrył, że dłużej nie potrafi nienawidzić Bene Gesserit czy Imperatora, ani nawet Harkonnenów. Porwało ich wszystkich dążenie gatunku do odnowy rozproszonego dziedzictwa, do krzyżowania, mieszania i łączenia linii genetycznych w nowe wielkie zlewisko genów. Zaś gatunek znał na to tylko jeden skuteczny sposób — odwieczny, wypróbowany i niezawodny sposób, który obalał wszystko na swej drodze: dżihad.

Z całą pewnością nie mogę wybrać tej drogi — myślał. Lecz znów widział oczami duszy świątynię czaszki ojca i przemoc, z zielono — czarną flagą powiewającą nad tym wszystkim.

Jessika odchrząknęła, zaniepokojona jego milczeniem.

— Więc Fremeni zapewniają nam azyl?

Podniósł oczy, poprzez zielono oświetlony namiot wpatrując się w dziedziczne patrycjuszowskie rysy jej twarzy.

— Tak — powiedział. — To jedna z dróg. — Kiwnął głową. — Tak. Oni nazwą mnie… Muad’Dib, Ten Kto Wskazuje Drogę. Tak… tak właśnie będą mnie nazywać.

Zamknął oczy i pomyślał: Teraz, mój ojcze, mogę cię opłakiwać.

I poczuł spływające mu po policzkach łzy.

KSIĘGA DRUGA

Muad’Dib

Kiedy mój ojciec, Padyszach Imperator, dowiedział się o śmierci księcia Leto i jej okolicznościach, wpadł we wściekłość, jakiej nigdy do tej pory nie widzieliśmy u niego. Oskarżał moją matkę i umowę zmuszającą go do osadzenia Bene Gesserit na tronie. Oskarżał Gildię i nikczemnego starego barona. Oskarżał każdego, kto mu się nawinął, mnie nawet nie wyłączając, bo, jak mówił, byłam czarownicą jak wszystkie inne.

A kiedy usiłowałam go pocieszyć, mówiąc, że przeprowadzono to podług starodawnego prawa samozachowania, szanowanego nawet przez najdawniejszych władców, wyśmiał mnie szyderczo i zapytał, czy uważam go za mięczaka. Wtedy zrozumiałam, że do furii doprowadził go nie żal po zmarłym księciu, lecz to, co owa śmierć oznaczała dla królewskiej krwi.

Kiedy wracam do tego pamięcią, myślę, że również mój ojciec mógł posiadać pewien dar czytania przyszłości, ponieważ bez wątpienia linia jego i Muad’Diba miały wspólnych przodków.

„W domu mojego ojca” pióra księżniczki Irulan

— Teraz Harkonnen zabije Harkonnena — wyszeptał Paul.

Obudził się na krótko przed zapadnięciem nocy w pozycji siedzącej w uszczelnionym i zaciemnionym filtrnamiocie. Gdy to mówił, słyszał niewyraźne ruchy matki dochodzące stamtąd, gdzie spala oparta o przeciwległąścianę namiotu. Rzucił okiem na czujnik zbliżeniowy na podłodze, sprawdzając tarcze oświetlone w mroku luminoforami.