Выбрать главу

Powiedział: czerw — myślał Hawat. — Zamierzał powiedzieć coś innego. Co? Czego on od nas chce? Hawat westchnął. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek przedtem był aż tak zmęczony. Było to zmęczenie mięśni, którego energia w pastylkach nie mogła uśmierzyć. Przeklęci sardaukarzy! Z samooskarżycielską goryczą przyjmował myśli o żołnierzach — fanatykach i zdradzie imperialnej, którą reprezentowali. Jego własna mentacka ocena danych mówiła mu, jak niewielką miał szansę przedstawienia kiedykolwiek dowodu tej zdrady przed Wysoką Radą Landsraadu, gdzie mogła być wymierzona sprawiedliwość.

— Chcesz iść do przemytników? — zapytał Fremen.

— Czy to możliwe?

— Droga jest długa.

„Fremeni nie lubią mówić nie” — powiedział mu kiedyś Idaho.

— Jeszcze mi nie powiedziałeś, czy twoi ludzie mogą pomóc moim rannym — rzekł Hawat.

— Oni są ranni.

Ta sama przeklęta odpowiedź za każdym razem!

— Wiemy, że oni są ranni! — warknął Hawat. — Nie o to…

— Czy macie wodę?

— Ciszej, przyjacielu — ostrzegł Fremen. — Co mówią twoi ranni? Czy wśród nich są tacy, którzy potrafią dostrzec potrzebę wody twego plemienia?

— Nie mówimy o wodzie — powiedział Hawat. — Mówimy…

— Potrafię zrozumieć twoje opory — wtrącił Fremen. — To są twoi przyjaciele, twoi współplemieńcy. Czy macie wodę?

— Za mało.

Fremen wskazał na tunikę Hawata, na wyzierającą przez nią skórę.

— Zaskoczyli was w siczy, bez filtrfraków. Musisz podjąć wodną decyzję, przyjacielu.

— Czy możemy wynająć was do pomocy?

Fremen wzruszył ramionami.

— Nie macie wody. — Zerknął na gromadkę za Hawatem. — Ilu swych rannych byś przeznaczył?

Hawat zamilkł, wpatrując się w tego człowieka. Jako mentat dostrzegał, że komunikacja między nimi jest przesunięta w czasie. Brzmienie słów nie wiązało się tu w zwykły sens.

— Jestem Thufir Hawat — powiedział. — Mam prawo występować w imieniu mojego księcia. Daję teraz promesę odwdzięczenia się za waszą pomóc. Potrzebuję pomocy w ograniczonym zakresie, gdyż chcę trzymać swój oddział tylko dopóty, dopóki nie zabiję zdrajcy, któremu wydaje się, że uszedł zemsty.

— Chcesz naszego udziału w wendecie?

— Z wendetą poradzę sobie sam. Chcę być wolny od odpowiedzialności za swych rannych, by móc się nią zająć.

Fremen spojrzał spode łba.

— Jak możesz ty odpowiadać za swoich rannych? Oni sami odpowiadają za siebie. Chodzi o wodę, Thufirze Hawacie. Chciałbyś, bym wziął tę decyzję na siebie?

Mężczyzna położył dłoń na ukrytej pod burnusem broni. Hawat sprężył się. Czyżby zdrada? — przemknęło mu przez głowę.

— Czego się boisz? — zapytał Fremen.

A niechże ich z tą żenującą szczerością! Hawat odezwał się ostrożnie:

— Za moją głowę wyznaczona jest nagroda.

— Aaach. — Fremen zdjął rękę z noża. — Myślisz, że mamy u siebie bizantyjską korupcję. Nie znasz Fremenów. Harkonenom nie wystarczy wody, by kupić najmniejsze dziecko spośród nas.

— Za to starczyło im na zapłacenie za przelot dwóch tysięcy okrętów wojennych — pomyślał Hawat. I wielkość tej zapłaty nadal przyprawiała go o zawrót głowy.

— I wy, i my wojujemy z Harkonnenami — rzekł Hawat. — Czyż nie powinniśmy dzielić problemów i trudów prowadzenia walki?

— Dzielimy je — powiedział Fremen. — Widziałem cię w boju z Harkonnenami. Dobry jesteś. Były chwile, kiedy pragnąłem, byś stał przy mnie ramię w ramię.

— Wskaż, gdzie i kiedy mam stanąć przy tobie — rzekł Hawat.

— Kto wie? — spytał Fremen. — Wojska Harkonnenów są wszędzie. Ale ty ciągle nie podjąłeś wodnej decyzji ani nie złożyłeś jej w ręce swoich rannych.

Muszę być ostrożny — powiedział sobie Hawat. — Jest w tym coś, czego nie rozumiem.

— Czy mógłbyś zapoznać mnie z waszym zwyczajem, ze zwyczajem arrakańskim? — zapytał.

— Myślenie obcego — w głosie Fremena kryła się drwina. Wskazał na północny zachód poza szczyt urwiska. — Obserwowaliśmy cię, jak przechodzisz piasek tej nocy. — Opuścił rękę. — Prowadzisz swój odział po zawietrznych zboczach wydm. Niedobrze. Nie macie filtrfraków, wody. Długo nie pociągniecie.

— Niełatwo jest nabrać zwyczajów Arrakis — powiedział Hawat.

— Prawda. Ale zabiliśmy paru Harkonnenów.

— Co wy robicie ze swoimi rannymi? — pytał Hawat.

— Czyż człowiek nie wie, kiedy jest wart ratowania? Twoi ranni wiedzą, że nie macie wody. — Przekrzywił głowę spoglądając z ukosa na Hawata. — Bezspornie jest to czas na wodną decyzję. Ranni tak samo jak i zdrowi muszą troszczyć się o przyszłość plemienia.

Przyszłość plemienia — pomyślał Hawat. — Plemienia Atrydów. W tym jest sens. — Odważył się na pytanie, którego unikał:

— Wiecie coś o moim księciu lub jego synu?

Nieodgadnione błękitne oczy wpatrywały się znad piasku w Hawata.

— Coś?

— Coś o ich losie! — burknął Hawat.

— Los jest taki sam dla wszystkich — powiedział Fremen. — Mówią, że twój książę spotkał swój los. Co się tyczy Lasana al-Giba — jego syna, to wszystko jest w rękach Lieta. Liet jeszcze nie powiedział.

Znałem odpowiedz bez pytania — pomyślał Hawat. Obejrzał się na swoich ludzi. Wszyscy już się obudzili. Wszyscy słyszeli. Wpatrywali się w piaszczystą dal ze zrozumieniem w twarzach: nie było dla nich powrotu na Kaladan, a teraz nie ma dla nich miejsca na Arrakis. Hawat zwrócił się do Fremena.

— Wiesz coś o Duncanie Idaho?

— Przebywał w wielkim domu, kiedy opadła tarcza — powiedział Fremen. — Tyle słyszałem… nic więcej.

Zrzuciła tarczę i wpuściła Harkonnenów — myślał Hawat. — To ja siedziałem plecami do drzwi. Jak ona mogła zrobić coś podobnego, skoro oznacza to również podniesienie ręki na własnego syna? Lecz… któż wie, jakimi drogami chadzają myśli wiedźmy Bene Gesserit… jeśli można je nazwać myślami. Hawat spróbował przełknąć ślinę.

— Kiedy będziesz coś wiedział o chłopcu?

— Niewiele wiemy o tym, co wydarzyło się w Arrakin — powiedział Fremen. Wzruszył ramionami. — Kto wie?

— Masz możliwości zdobycia informacji?

— Może. — Fremen potarł bliznę przy nosie. — Powiedź mi, Thufirze Hawacie, czy znasz się na tej wielkiej broni używanej przez Harkonnenów?

Artyleria — pomyślał z goryczą Hawat. — Kto by przypuścił, że użyją artylerii w epoce tarcz?

— Chodzi ci o artylerię, której użyli do zamknięcia naszych ludzi w grotach — powiedział. — Znam… teoretycznie taką broń miotającą.

— Każdy człowiek, który wycofuje się do groty mającej jedno tylko wejście, zasługuje na śmierć — rzekł Fremen.

— Dlaczego pytasz o tę broń?

— Liet sobie tego życzy.

Czy tego właśnie chce od nas? — zastanawiał się Hawat.

— Przyszedłeś tu w poszukiwaniu informacji o wielkich działach? — zapytał.

— Liet życzył sobie zobaczyć takie działo na własne oczy.

— Więc powinniście pójść i po prostu jedno sobie wziąć — zadrwił Hawat.

— Tak — rzekł Fremen. — Jedno wzięliśmy. Trzymamy je w ukryciu, gdzie Stilgar może je zbadać i gdzie Liet może je sobie obejrzeć na własne oczy, jeśli zechce. Ale ja wątpię, by zechciał. Kiepska konstrukcja dla Arrakis.