Выбрать главу

— Będą wiedziały — wyszeptał baron.

— Najpiękniejsze z tego wszystkiego — ciągnął Piter — jest to, że książę też będzie wiedział. Wie już teraz. Już przeczuwa pułapkę.

— To prawda, że książę wie — powiedział baron i jego głos zabrzmiał nutą smutku. — Nie mógł nie wiedzieć… tym większa szkoda.

Baron wyszedł spoza globusa Arrakis. Kiedy wynurzył się z cieni, jego postać, wypasiona i tłusta, ukazała się w całej okazałości. Nieznaczne wypukłości pod fałdami ciemnej szaty zdradzały, że cały ten tłuszcz dźwigają głównie przenośne dryfy nałożone jak uprząż na jego ciało. W rzeczywistości ważył ze dwieście standardowych kilogramów, ale jego stopy uniosłyby z tego nie więcej niż pięćdziesiąt.

— Jestem głodny — zahuczał baron i potarł upierścienioną dłonią swe wydatne wargi, oczami ukrytymi w fałdach tłuszczu spoglądając z góry na Feyda-Rauthę.

— Poślij po jedzenie, mój kochany. Zjemy przed spoczynkiem.

Tak rzekła św. Alia-od-Noża: „Matka Wielebna musi łączyć uwodzicielskie sztuczki kurtyzany z niepokalanym majestatem dziewicy bogini, utrzymując te przymioty w harmonii dopóty, dopóki dopiszą jej siły młodości. Jako że gdy młodość i uroda przeminą, odkryje ona, iż miejsce pośrodku, kiedyś zajęte przez harmonię, stało się krynicą sprytu i zaradności.”

z „Muad’Dib, przypisy o rodzinie” księżniczki Irulan

— A więc, Jessiko, co masz na swoje usprawiedliwienie? — spytała Matka Wielebna. Na Zamku Kaladańskim dzień próby Paula chylił się ku zachodowi. Dwie kobiety pozostały same w saloniku, gdy on czekał obok w dźwiękoszczelnej Komnacie Medytacji. Jessika stała na wprost południowych okien. Niewidzącymi oczami spoglądała na gęstniejące kolory wieczoru załąką i rzeką. Słyszała nie słysząc pytania Matki Wielebnej. Kiedyś odbyła się inna próba — jakże wiele lat temu. Chuda jak patyk dziewczynka o włosach koloru miedzi, z ciałem rozdartym wichrami dojrzewania, weszła do studia Matki Wielebnej Gaius Helen Mohiam, Cenzorki Przełożonej Akademii Bene Gesserit na Wallach IX. Jessika spojrzała w dół na swoją prawą dłoń, rozprostowała palce, ożyła w niej pamięć bólu, trwogi, gniewu.

— Biedny Paul — wyszeptała.

— Pytałam o coś, Jessiko!

Głos starej kobiety był oschły, władczy.

— Co? Och… — Jessika otrząsnęła się ze wspomnień przeszłości i odwróciła twarzą do Matki Wielebnej, siedzącej plecami do kamiennej ściany między dwoma zachodnimi oknami.

— Co mam ci powiedzieć?

— Co masz mi powiedzieć? Co masz mi powiedzieć? — starczy głos rozbrzmiewał tonem szyderczego przedrzeźniania.

— No i urodziłam syna! — wybuchnęła Jessika. I zrozumiała, że celowo sprowokowano ją do tego wybuchu.

— Przykazano ci rodzić Atrydom same córki.

— To znaczyło dla niego bardzo wiele — broniła się Jessika.

— A ty w swej pysze pomyślałaś, że wydasz na świat Kwisatz Haderach!

— Przeczuwałam taką możliwość.

— Myślałaś jedynie o tym, że książę pragnie syna — warknęła stara. — A jego pragnienia się tutaj nie liczą. Można było wydać córkę Atrydów za dziedzica Harkonnenów i załatać dziurę. Beznadziejnie pokomplikowałaś sprawy. Możemy teraz stracić oba drzewa genealogiczne.

— Nie jesteście nieomylne — powiedziała Jessika. Skrzyżowała wzrok z nieruchomym spojrzeniem starych oczu. Po chwili stara kobieta zamruczała:

— Co się stało, to się nie odstanie.

— Ślubowałam nigdy nie żałować swej decyzji — powiedziała Jessika.

— Jakżeż szlachetnie — zadrwiła Matka Wielebna. — Nic nie żałować. Inaczej zaśpiewasz jako zbieg z ceną wyznaczoną na swą głowę, kiedy wszystkie dłonie podniosą się przeciwko tobie i będą nastawać na życie twoje i twojego syna.

Jessika pobladła.

— Czy nie ma innego wyjścia?

— Innego wyjścia? I to pyta Bene Gesserit?

— Pytam jedynie, co widzisz w przyszłości przy pomocy swych nadzwyczajnych talentów.

— Widzę w przyszłości to, co widziałam w przeszłości. Wiesz, jak świat się toczy. Rodzaj ludzki świadom jest swej śmiertelności i lęka się, by jego dziedziczność nie uległa stagnacji. Ma to we krwi — ów pęd do krzyżowania linii genetycznych bez żadnego planu. Imperium, kompania KHOAM, wszystkie rody wysokie jak unoszone na falach patyki.

— KHOAM — mruknęła Jessika. — Przypuszczam, że ustalono już nowy rozdział łupów z Arrakis.

— Czymże jest KHOAM, jak nie wiatrowskazem zaledwie naszych czasów. Imperator ze swoimi przyjaciółmi dysponują obecnie pięćdziesięcioma dziewięcioma, przecinek sześćdziesiąt pięć procentami głosów zarządzających. Niewątpliwie liczą się zyski i gdy pozostali zwęszą takie same korzyści, należy się spodziewać, że liczba jego głosów wzrośnie. To jest mechanizm historii, dziewczyno.

— To jest niewątpliwie to, czego mi teraz potrzeba — powiedziała Jessika. — Wykładu z historii.

— Nie podkpiwaj, dziewczyno! Wiesz równie dobrze jak ja, jakie siły nas otaczają. Mamy cywilizację na bazie trójkąta: dwór imperialny we wzajemnej przeciwwadze z rodami wysokimi Landsraadu, a pomiędzy nimi Gildia ze swoim przeklętym monopolem na komunikację międzygwiezdną. W polityce trójkąt jest najmniej stabilną konstrukcją. Byłoby i tak nie najlepiej, nawet bez kłopotów z feudalną kulturą handlową, która odwraca się od większości nauk.

— Patyki niesione przez fale — powiedziała Jessika z goryczą. — A ten patyk tutaj to jest książę Leto, a ten drugi to jego syn, a tamten to…

— Och, zamknij się, dziewczyno. Wdałaś się w to wiedząc, na jak cienkiej tańczysz linie.

— „Jestem Bene Gesserit; istnieję, aby służyć” — zacytowała Jessika.

— Prawda — powiedziała stara kobieta. — A teraz możemy liczyć jedynie na uniknięcie powszechnej pożogi i ocalenie tego, co się da, z kluczowych linii genealogicznych.

Jessika przymknęła oczy czując łzy cisnące jej się pod powieki. Przezwyciężyła wewnętrzne rozdygotanie, drżenie, nierównomierny oddech, oszalały puls, potnienie dłoni.

Po chwili odezwała się:

— Zapłacę za swój błąd.

— I twój syn zapłaci z tobą.

— Będę go chronić, jak tylko potrafię.

— Chronić! — warknęła stara kobieta. — Dobrze wiesz, czym to grozi! Jeśli za bardzo będziesz chroniła swego syna, Jessiko, to nie będzie miał nawet tyle siły, by wypełnić jakiekolwiek przeznaczenie.

Jessika odwróciła się, spojrzała za okno na zapadające ciemności.

— Czy jest aż tak okropna, owa planeta Arrakis?

— Wystarczająco, choć niezupełnie. Missionaria Protectiva nieco ją zmiękczyła. Matka Wielebna dźwignęła się z krzesła, wygładziła fałdę togi.

— Wezwij chłopca. Niedługo muszę jechać.

— Naprawdę musisz?

Głos starej kobiety złagodniał.

— Jessika, dziecko, chciałabym zająć twoje miejsce i wziąć twoje cierpienia na siebie. Ale każda z nas musi iść w swoją stronę.

— Wiem.

— Jesteś mi tak droga jak własna córka, ale nie mogę dopuścić, by kolidowało to z obowiązkiem.

— Rozumiem… konieczność.

— Jessiko, obie wiemy, co zrobiłaś i dlaczego to zrobiłaś. Ale życzliwość zmusza mnie do wyznania, że mała jest szansa, aby twój chłopiec był Integralnością Bene Gesserit. Nie możesz pozwolić sobie na zbyt wielkie nadzieje.

Jessika starła łzy z kącików oczu. W tym geście był gniew.

— Sprawiłaś, że znowu czuję się jak mała dziewczynka recytująca swą pierwszą lekcję.