Выбрать главу

— Czerw — szepnął Paul.

Nadszedł od prawej strony w swym niedbałym majestacie, przy którym wszystko bladło. Wyniosły kopiec piasku przecinał wydmy w polu widzenia ludzi. Spiętrzone wysoko czoło kopca rozchodziło się w pylistych odkosach jak fala dziobowa na wodzie. Znikł nagle, uchodząc w lewo. Dźwięk przycichł, zamarł.

— Widywałem fregaty kosmiczne, które były mniejsze — szepnął Paul.

Kiwnęła głową, nie odwracając spojrzenia od pustyni. Po przejściu czerwia pozostała zwodnicza pustka. Rozlewała się w trudną do zniesienia nieskończoność, wabiąca pod nieboskłon.

— Po odpoczynku — powiedziała Jessika — wrócimy do twoich nauk.

Pohamował nagłą złość.

— Matko, nie sądzisz, że możemy się obejść bez…

— Dziś wpadłeś w popłoch — powiedziała. Być może lepiej ode mnie znasz swój umysł i unerwienie bindu, lecz wiele jeszcze musisz się nauczyć o muskulaturze prana twojego ciała. Ciało czasami robi rzeczy samo z siebie, Paul, co mogę ci udowodnić. Musisz nauczyć się panować nad każdym jego mięśniem, każdym włóknem. Potrzebujesz powtórki z dłoni. Zaczniemy od mięśni palców, ścięgien dłoni i wrażliwości opuszków. Chodź już do namiotu — dodała odchodząc.

Zgiął palce lewej ręki obserwując, jak matka wczołguje się przez zwieracz, pewien, że nie potrafi jej odwieść od tego postanowienia… że musi ustąpić. Cokolwiek ze mną uczyniono, biorę w tym udział — pomyślał. — Powtórka z dłoni!

Zerknął na swoją dłoń. Jakże mizernie się prezentowała w porównaniu z takimi stworzeniami, jak czerw.

Pochodzimy z Kaladanu — rajskiego świata dla naszych form życia. Na Kaladanie nie było potrzeby tworzenia raju dla ciała ani raju dla umysłu — wystarczyło popatrzeć dokoła na otaczającą nas rzeczywistość. I zapłaciliśmy cenę, jaką ludzie zawsze płacą za osiągnięcie raju w życiu doczesnym — zniewieścieliśmy, utraciliśmy pazur.

z „Muad’Dib: Rozmowy” pióra księżniczki Irulan

— Więc to ty jesteś ten sławny Gurney Halleck — rzekł mężczyzna.

Halleck stał i przez okrągły podziemny gabinet mierzył spojrzeniem siedzącego za metalowym biurkiem przemytnika. Mężczyzna nosił fremeńskie szaty i miał oczy na poły zaciągnięte błękitem, wskazujące na obecność produktów spoza tej planety w jego pożywieniu. Gabinet stanowił replikę głównej sterowni fregaty kosmicznej — trzydziestostopniowy łuk ściany zajmowały telekomunikatory i ekran, z przyległymi do nich bateriami zdalnych zabezpieczeń i odpalania, zaś pozostałą część łuku wypełniało biurko wyprowadzone ze ściany bezpośrednio.

— Jestem Staban Tuek, syn Esmara Tueka — rzekł przemytnik.

— Więc to tobie winien jestem podziękowanie za okazaną nam pomoc — powiedział Halleck.

— Aaach, wdzięczność — stwierdził przemytnik. — Siadaj.

Ze ściany wysunął się niski fotel lotniczy i Halleck, świadom swego zmęczenia, opadł nań z westchnieniem. W ciemnej tafli koło przemytnika widział teraz własne odbicie i z ponurą miną przypatrzył się bruzdom utrudzenia na swej kanciastej twarzy. Blizna od krwawinu na jego brodzie skręciła się przy tym ponurym grymasie. Halleck odwrócił twarz od swego odbicia i utkwił spojrzenie w Tueku. Dostrzegał teraz rodzinne podobieństwo w przemytniku — krzaczaste, obwisłe brwi oraz powierzchnie policzków i nosa jak wyciosane z kamienia.

— Wasi ludzie mówią, że twój ojciec nie żyje, zabity przez Harkonnenów — powiedział Halleck.

— Przez Harkonnenów albo przez zdrajcę spośród waszych ludzi — odparł Tuek.

W gniewie Halleck zapomniał o zmęczeniu. Wyprostował się.

— Czy możesz wymienić imię zdrajcy? — zapytał.

— Nie mamy pewności.

— Thufir Hawat podejrzewał lady Jessikę.

— Aaach, wiedźma Bene Gesserit… być może. Lecz Hawat jest teraz jeńcem Harkonnenów.

— Słyszałem — Halleck wciągnął głęboko powietrze. — Wydaje się, że przed nami niemało jeszcze krwi do przelania.

— Nie zrobimy niczego, co zwróci na nas uwagę — powiedział Tuek.

Halleck zesztywniał.

— Ale…

— Tobie i tym twoim ludziom, których uratowaliśmy, ofiarujemy azyl wśród nas — powiedział Tuek. — Mówisz o wdzięczności. Doskonale, odpracuj tu swój dług. Zawsze znajdziemy zajęcie dla dobrych ludzi. Jednakże zabijemy was z miejsca, gdybyście uczynili najmniejszy wrogi ruch przeciwko Harkonnenom.

— Ale oni zabili twego ojca, człowieku!

— Być może. Jeśli nawet tak, oto odpowiedź mego ojca tym, którzy działają bez zastanowienia: „Kamień jest ciężki i piasek ma ciężar, ale cięższy od nich obu jest gniew głupca”.

— Zatem nie zamierzasz kiwnąć palcem w tej sprawie? — zapytał szyderczo Halleck.

— Tego nie słyszałeś z moich ust. Mówię jedynie, że będę chronił nasz kontrakt z Gildią. Gildia wymaga od nas ostrożnej gry. Są inne sposoby zniszczenia wroga.

— Aaaaach!

— Istotnie ach. Jeśli masz ochotę tropić czarownicę, droga wolna. Ale ostrzegam, że prawdopodobnie się spóźniłeś… a my wątpimy, czy ona jest tą osobą, której szukasz, tak czy owak.

— Hawat rzadko się mylił.

— Dał się wziąć do niewoli Harkonnenom.

— Myślisz, że on jest zdrajcą?

Tuek wzruszył ramionami.

— To są jałowe rozważania. Myślimy, że czarownica nie żyje. Przynajmniej tak sądzą Harkonnenowie.

— Wiesz bardzo dużo o Harkonnenach.

— Aluzje i niedomówienia… plotki i domysły.

— Jest nas siedemdziesięciu czterech ludzi — powiedział Halleck. — Jeśli rzeczywiście chcesz, byśmy się do ciebie zaciągnęli, musisz wierzyć w śmierć naszego księcia.

— Widziano jego ciało.

— A chłopca także… młodego panicza Paula? — Halleck próbował przełknąć ślinę, ale miał grudę w gardle.

— Według ostatniej wiadomości, jaką otrzymaliśmy, zaginął wraz ze swoją matką w pustynnym samumie. Najprawdopodobniej nigdy nie odnajdą się… choćby ich kości.

— Więc czarownica nie żyje… wszyscy zginęli.

Tuek kiwnął głową.

— I Bestia Rabban, jak mówią, powróci do władzy na Diunie.

— Hrabia Rabban z Lankiveil?

— Tak.

Halleck potrzebował czasu na opanowanie zalewającej go fali krwi, która groziła apopleksją z wściekłości. Dyszał ciężko.

— Mam prywatne porachunki z Rabbanem. Jestem mu winien za… życie mojej rodziny… — potarł bliznę na brodzie — … i za to…

— Nie załatwia się porachunków przedwcześnie, wszystko stawiając na jedną kartę — rzekł Tuek. Spochmurniał śledząc grę mięśni na szczęce Hallecka, nagłą skrytość w przysłoniętych powiekami oczach tego mężczyzny.

— Wiem… wiem… — Halleck odetchnął głęboko.

— Ty i twoi ludzie możecie służąc u nas zarobić sobie na przelot z Arrakis. Jest wiele miejsc do…

— Zwalniam swoich ludzi z wszelkiej zależności ode mnie, niech decydują sami. Skoro Rabban jest tutaj… ja zostaję.

— Nie jestem pewien, czy życzymy sobie, żebyś został, widząc twój stan ducha.

Halleck przeszył przemytnika spojrzeniem.

— Wątpisz w moje słowo?