Выбрать главу

— Nie możemy tu sterczeć spierając się przez całą noc — powiedział głos ze skał. — Jeśli patrol…

— Drugi raz nie powiem ci, abyś był cicho, Dżamis — rzekł Stilgar.

Człowiek nad nimi umilkł, lecz Jessika usłyszała, jak ruszył się z miejsca, susem przesadził wąwóz i przedziera się w dół na dno basenu w lewo od nich.

— Głos cielago dał nam do zrozumienia, że uratowanie was obojga będzie z korzyścią dla nas — powiedział Stilgar. — Widzę szansę dla tego silnego chłopca — mężczyzny: jest młody i może się nauczyć. Ale co z tobą, kobieto? — Wlepił spojrzenie w Jessikę.

Mam już zarejestrowany jego głos i archetyp — myślała Jessika. — Mogłabym podporządkować go sobie Słowem, ale to silny człowiek… znacznie więcej dla nas wart w pełni władz umysłowych i z pełną swobodą działania. Zobaczymy.

— Jestem matką tego chłopca — powiedziała. — Jego siła, którą podziwiasz, jest w części wynikiem mego szkolenia.

— Siła kobiety potrafi być niezmierna — rzekł Stilgar. — Z pewnością taka jest w Matce Wielebnej. Czy jesteś Matką Wielebną?

Jessika odpowiedziała szczerze, odkładając chwilowo na bok implikacje tego pytania.

— Nie.

— Czy jesteś wyszkolona w zwyczajach pustyni?

— Nie, ale wielu uznaje moje szkolenie za cenne.

— My sami oceniamy wartość — powiedział Stilgar.

— Każdy człowiek ma prawo do własnych sądów.

— Dobrze, że o tym wiesz — rzekł Stilgar. — My nie mamy tutaj czasu na wypróbowanie ciebie, kobieto. Rozumiesz? Nie chcemy, aby twój cień nas prześladował. Zabiorę chłopca — mężczyznę, twego syna, który otrzyma moją rękojmię i azyl w moim plemieniu. Ale co do ciebie, kobieto… rozumiesz, że nic ma w tym nic osobistego? To jest prawo, istislah, dla dobra ogółu. Czy to nie wystarcza?

Paul postąpił pół kroku w przód.

— O czym ty mówisz?

Stilgar rzucił okiem na Paula, ale nie odwracał uwagi od Jessiki.

— O ile nie zostałaś gorzej wyszkolona od dziecka, by żyć tutaj, mogłabyś ściągnąć zgubę na całe plemię. Takie jest prawo i nie możemy dźwigać bezużytecznych…

Jessika rozpoczęła akcję chyleniem się ku ziemi, zwodniczym omdleniem. Aż się prosiło, by to właśnie zrobił miękki zaświatowiec, zaś rzeczy oczywiste opóźniają reakcję przeciwnika. Interpretacja rzeczy znanej zabiera chwilę czasu, kiedy rzecz ta demaskuje się jako nie znana.

Zmieniła kierunek w chwili, gdy opadło mu prawe ramię, naprowadzając nóż w fałdach burnusa na jej nową pozycję. Obrót, śmignięcie ramion Jessiki, zawirowanie splątanych szat — i przywarła plecami do skały z unieruchomionym mężczyzną przed sobą.

Na pierwsze drgnienie matki Paul cofnął się dwa kroki. Skoczył w cień, gdy zaatakowała. Na drodze wyrósł mu brodaty mężczyzna, pochylony lekko w wypadzie, z jakimś śmiercionośnym narzędziem w ręku. Wyprostowaną dłonią Paul dziobnął go krótko pod mostek, zszedł bokiem z linii i rąbnął w podstawę czaszki, pozbawiając mężczyznę oręża, kiedy padał. A w następnej chwili był już pod osłoną cienia i piął się na górę wśród skał, zatknąwszy zdobyczną broń za szarfę na brzuchu. Rozpoznał ją mimo obcego kształtu — broń miotająca — i to powiedziało mu wiele o tym miejscu jeszcze raz potwierdzając, że tarcze nie były tutaj w użyciu.

Skupią się na matce i tamtym Facecie, Stilgarze. Ona sobie z nim poradzi. Ja muszę zająć dogodne, bezpieczne stanowisko, z którego zaszachuję ich i stworzę jej okazję do ucieczki. Na skałach wokoło zajęczały pociski. Jeden musnął jego szatę. Przecisnąwszy się za występ skalny Paul znalazł się w wąskim, pionowym kominie i centymetr po centymetrze zaczął posuwać się w górę, plecami zaparty o jedną ścianę, nogami o drugą, powoli, najciszej, jak umiał. Doleciało do niego echo ryku Stilgara:

— Wracać, wszy glistogłowe! Skręci mi kark, jak się nie cofniecie!

Głos z głębi basenu oznajmił:

— Chłopiec zwiał. Stil. Co mamy…

— Jasne, że zwiał, wy piaskomózgie… Uuuch! Spokojnie, kobieto!

— Każ im przerwać polowanie na mojego syna — powiedziała Jessika.

— Przerwali, kobieto. Uciekł, tak jak chciałaś. Dlaczego nie powiedziałaś, że jesteś magiczną kobietą i wojownikiem?

— Każ swoim ludziom odstąpić — powiedziała Jessika. — Kaź im wyjść do basenu, gdzie mogę ich mieć na oku… i lepiej, żebyś myślał, że wiem ilu ich jest.

To delikatny moment — rozważała — ale jeśli ten człowiek jest tak bystry, na jakiego mi wygląda, mamy szansę.

Paul wywindował się na górę, znalazł wąską półkę, na której mógł się oprzeć i obserwować basen. Doszedł go głos Stilgara:

— A jeśli odmówię? Jak możesz… u-u-uch! Daj spokój! Nie chcemy cię skrzywdzić teraz. Wielkie bogi! Skoro potrafisz to zrobić z najsilniejszym z nas, jesteś warta dziesięć razy więcej, niż waży twoja woda.

Kolej na próbę rozumu — pomyślała Jessika.

— Dopytujecie się o Lisana al — Gaiba — powiedziała.

— Może jesteście tą rodziną z legendy — lecz ja uwierzę w to po przeprowadzeniu próby. Teraz wiem jedynie, że przybyłaś tutaj z tym głupim księciem, który… Ajiiii! Kobieto! Nie dbam o to, czy mnie zabijesz! Był godzien szacunku i dzielny, ale głupio zrobił stając naprzeciw harkonneńskiej pięści!

Cisza. Po chwili Jessika powiedziała:

— On nie miał wyboru, ale nie będziemy się o to spierać. Powiedz no temu swojemu człowiekowi, co się kryje za krzakiem, żeby we mnie nie celował, bo uwolnię wszechświat od twojej osoby, a potem zabiorę się do niego.

— Ty tam! — ryknął Stilgar. — Posłuchaj jej!

— Ale, Stil…

— Posłuchaj jej, robacza gębo, pełzające, piaskomózgie gówno jaszczurcze! Posłuchaj, bo sam jej pomogę wypruć ci flaki! Nie widzisz, co ta kobieta jest warta?

Mężczyzna pod krzakiem wychylił się ze swego częściowego ukrycia, opuścił broń.

— Usłuchał — powiedział Stilgar.

— Teraz — rzekła Jessika — wytłumacz jasno swoim ludziom, czego spodziewasz się po mnie. Nie chcę, aby jakaś młoda, gorąca głowa zrobiła nierozważny krok.

— Kiedy się zakradamy do wsi i miast, musimy maskować swoje pochodzenie, mieszać się z ludźmi panwi i graben — powiedział Stilgar. — Nie nosimy żadnej broni, jako że krysnóż jest święty. Lecz ty, kobieto, ty posiadasz magiczne umiejętności walki. My jedynie słyszeliśmy o nich i wielu w nie powątpiewało, ale nikt nie może wątpić w to, co widzi na własne oczy. Pokonałaś uzbrojonego Fremena. To jest broń, jakiej żadna rewizja nie wykryje.

Trafiające do przekonania słowa Stilgara wywołały poruszenie.

— A jeżeli zgodzę się nauczyć was tego… magicznego sposobu?

— Masz moją rękojmię, tak jak i twój syn.

— Skąd mamy mieć pewność, że dotrzymasz obietnicy?

W głosie Stilgara osłabł nieco ton logicznej argumentacji, pobrzmiewała w nim zjadliwość.

— Tutaj, kobieto, nie mamy papieru na umowy. Nie składamy obietnic wieczorem, by je łamać o świcie. Słowo człowieka wystarcza za umowę. Jako przywódca mych ludzi związałem ich ślubem swojego słowa. Naucz nas tego magicznego sposobu, a zyskasz wśród nas azyl na tak długo, dopóki zechcesz. Twoja woda zmiesza się z naszą wodą.

— Możesz mówić w imieniu wszystkich Fremenów? — zapytała Jessika.

— Z czasem może tak się stanie. Na razie tylko mój brat, Liet, przemawia w imieniu wszystkich Fremenów. Tutaj obiecuję jedynie dotrzymać tajemnicy. Moi ludzie nie powiedzą o was żadnej innej siczy. Harkonnenowie wrócili na Diunę w wielkiej liczbie, a twój książę nie żyje. Mówi się, że oboje zginęliście w matce samumie. Łowca nie tropi martwej zwierzyny.