— Wstawcie grodź na miejsce i pilnujcie zabezpieczenia wilgoci. Lemil — zwrócił się do innego Fremena — daj kule świętojańskie.
Wziął Jessikę za ramię.
— Chcę ci coś pokazać, magiczna kobieto.
Powiódł ją za skalny zakręt w stronę źródła światła. Jessika zobaczyła, że stoi na szerokim progu drugiego wylotu jaskini wysoko w ścianie urwiska, wyglądając na drugi basen szerokości około dziesięciu do dwunastu kilometrów. Basen osłaniały wysokie skalne ściany. Pod nimi rozsiane były rzadko kępy roślinności. Kiedy Jessika spoglądała na szary w przedświcie basen, ponad przeciwległym obwałowaniem podniosło się słońce, oświetlając beżowy krajobraz skał i piasku. Zauważyła, że słońce Arrakis jakby wyskakiwało nad horyzont. To dlatego, że chcemy je powstrzymać — pomyślała. — Noc jest bezpieczniejsza niż dzień. Ogarnęła ją tęsknota za tęczą w tym miejscu, które nigdy nie ujrzy deszczu. — Muszę powściągnąć takie tęsknoty — myślała. — Są słabością. A ja nie mogę już sobie pozwolić na słabość.
Stilgar, ścisnąwszy ją za ramię, wskazał drugi skraj basenu.
— Tam! Tam widzisz prawdziwych Druzów.
Patrząc za jego wyciągniętą ręką, dostrzegła krzątaninę: ludzie na dnie basenu umykali przed światłem dnia pod osłonę cienia przeciwległego muru urwiska. Mimo odległości ich ruchy były wyraźnie widoczne w czystym powietrzu. Wyjęła spod szaty lornetkę, ogniskując soczewki olejowe na odległych ludziach. Chusty trzepotały jak wzlatujące wielobarwne motyle.
— To jest dom — powiedział Stilgar. — Będziemy tam tej nocy. Wpatrywał się w daleki brzeg basenu szarpiąc wąsa. — Moi ludzie zostali przy pracy na dworze. To znaczy, że w pobliżu nie ma patroli. Dam im później znać, by przygotowali się na nasz powrót.
— Twoi ludzie są bardzo zdyscyplinowani — powiedziała Jessiką.
Opuściła lornetkę, zauważyła, że Stilgar patrzy na przyrząd.
— Oni są posłuszni nakazowi przetrwania plemienia — rzekł. — Na tej samej zasadzie wybieramy spośród nas przywódcę. Przywódcą jest ten, kto jest najsilniejszy, kto przynosi wodę i zapewnia bezpieczeństwo.
Podniósł spojrzenie ku jej twarzy. Odwzajemniając mu spojrzenie zauważyła oczy bez białka, zabarwione oczodoły, oszronione pyłem brodę i wąsy, linię wodowodu wijącego się w dół od nozdrzy w głąb filtrfraka.
— Czy pokonując cię wystawiłam na szwank twój autorytet przywódcy, Stilgarze? — zapytała.
— Nie wyzwałaś mnie — powiedział.
— Ważne jest aby przywódca zachował respekt oddziału.
— Nie ma nikogo wśród tych piaskowych wszy, z kim bym sobie nie poradził — powiedział Stilgar. — Kiedy pokonałaś mnie, pokonałaś nas wszystkich. Teraz oni liczą, że nauczą się od ciebie… magicznego sposobu… a niektórzy pragną się przekonać, czy zamierzasz mnie wyzwać.
Ważyła ukryte znaczenia.
— Pokonać cię w oficjalnej walce?
Kiwnął głową.
— Odradzam ci to bo oni nie pójdą za tobą. Ty nie jesteś z piasków. Przekonali się podczas naszego nocnego przemarszu.
— Praktyczni ludzie — powiedziała.
— To prawda. — Zerknął na basen. — Wiemy, czego nam trzeba. Ale niewielu myśli wnikliwie teraz, tak blisko domu. Przebywaliśmy zbyt długo w pustyni, organizując dostawę naszego kontyngentu przyprawy z wolnymi kupcami dla tej przeklętej Gildii… oby ich gęby na wieki pozostały czarne.
Jessiką zastygła w trakcie odwracania się od Stilgara i obejrzała się patrząc mu prosto w twarz.
— Gildia? Co ma Gildia do waszej przyprawy?
— Tak Liet każe — powiedział Stilgar. — Znamy powód, ale to nie łagodzi naszego rozgoryczenia. Przekupujemy Gildię monstrualną opłatą w przyprawie, by zachować nasze niebiosa czyste od satelitów i innych takich, żeby nikt nie wyszpiegował, co robimy z powierzchnią Arrakis.
Ważyła słowa przypominając sobie, co powiedział Paul — że to musi być powód, dla którego arrakańskie niebiosa są wolne od satelitów.
— A co takiego robicie z powierzchnią Arrakis, czego nie chcecie pokazać?
— Zamieniamy ją… powoli, lecz nieodwracalnie… czynimy ją zdatną dla ludzkiego życia. Nasze pokolenie nie skorzysta z tego, ani nasze dzieci, ani dzieci naszych dzieci, ani wnuki ich dzieci… ale tak kiedyś będzie. — Utkwił zamglony wzrok gdzieś ponad basenem. — Otwarte wody i wysokie, zielone rośliny, i ludzie spacerujący swobodnie bez filtraków.
Więc to takie jest marzenie naszego Lieta — Kynesa — myślała. Powiedziała zaś:
— Łapówki są niebezpieczne: lubią rosnąć.
— Rosną — odparł — ale długa droga jest bezpieczną drogą.
Jessika odwróciła się, wyjrzała na basen, próbując zobaczyć go takim, jakim widział go Stilgar w swej wyobraźni. Dostrzegła jedynie poszarzałą, musztardową plamę odległych skał i nagły, mglisty ruch nieba ponad urwiskami.
— Aaaach — westchnął Stilgar.
Z początku wydawało jej się, że to musi być pojazd patrolowy, po czym zdała sobie sprawę, że widzi miraż — inny krajobraz unoszący się nad piaskiem pustyni i daleką rozkołysaną zieleń, a w połowie odległości długiego czerwia sunącego po powierzchni z czymś, co wyglądało na fremeńskie szarfy łopocące na jego grzbiecie. Miraż rozpłynął się.
— Przyjemniej byłoby jechać — powiedział Stilgar — lecz nie możemy wpuścić stworzyciela do tego basenu. Musimy zatem znowu maszerować tej nocy.
„Stworzyciel”, tak nazywają czerwia — pomyślała. Oceniała doniosłość jego słów, oświadczenia, że nie mogą wpuścić czerwia do tego basenu. Wiedziała, co zobaczyła w mirażu — Fremenów jadących na grzbiecie gigantycznego czerwia. Z ogromnym wysiłkiem zapanował nad szokiem, jakiego doznała uświadamiając sobie konsekwencje tego faktu.
— Musimy wracać do reszty — powiedział Stilgar. — Inaczej moi ludzie zaczną podejrzewać, że z tobą flirtuję. Niektórzy już mi zazdroszczą, że moje ręce poznały twoje wdzięki, kiedy zmagaliśmy się tej nocy w basenie Tuono.
— Dość tego — ucięła Jessiką.
— Bez obrazy — głos Stilgara był łagodny. — Mamy zwyczaj nie brać kobiet wbrew ich woli… a z tobą… — Wzruszył ramionami. — … ten zwyczaj nawet nie jest potrzebny.
— Nie zapominaj, że byłam księżną panią — powiedziała już spokojniejszym głosem.
— Jak sobie życzysz — rzekł — Czas zagrodzić ten wylot, by zarządzić rozluźnienie dyscypliny filtrfrakowej. Moim ludziom należy się dziś wygodny odpoczynek. Ich rodziny nie dadzą im jutro odpocząć.
Zamilkli oboje. Jessika wpatrzyła się w słoneczny blask. Słyszała to, co słyszała w głosie Stilgaia — nie wypowiedzianą propozycję czegoś więcej niż jego „rękojma”. Czy potrzebna mu żona? Zrozumiała, że może zająć to miejsce przy nim. Byłby to jeden ze sposobów zakończenia konfliktu o plemienne przywództwo — kobieta ręka w rękę z mężczyzną. Ale co wtedy z Paulem? Któż mógł wiedzieć, jakie tu jeszcze obowiązywały prawa rodzicielskie! I co z nie narodzoną córką, którą od paru tygodni nosi w łonie? Co z córką jej zmarłego księcia! I dopuściła do swejświadomości pełne znaczenie tego drugiego rosnącego w niej dziecka, przyjrzała się własnym motywom dopuszczenia do poczęcia. Znała je — uległa owemu bezmiernemu popędowi wspólnemu wszystkim stworzeniom w obliczu śmierci, instynktownemu szukaniu nieśmiertelności w potomstwie Zwyciężył instynkt zachowania gatunku.
Jessika zerknęła na Stilgara, widziała, że wpatruje się w nią wyczekująco. Córka urodzona tutaj przez kobietę poślubioną komuś takiemu jak ten mężczyzna. Jaki byłby los takiej córki — zadała sobie pytanie. — Czy on próbowałby ograniczać konieczności nieuniknionego przeznaczenia Bene Gesserit?