Stilgar odchrząknął i wkrótce okazał, że rozumie niektóre z pytań sformułowanych w jej umyśle.
— Dla przywódcy ważne jest to, co go czyni przywódcą. Potrzeby jego ludzi. Jeśli nauczysz mnie swoich umiejętności, może przyjść dzień, kiedy jedno z nas będzie musiało wyzwać drugie. Ja wolałbym jakąś alternatywę.
— Czy istnieje kilka alternatyw? — zapytała.
— Sajjadina — powiedział — Nasza Matka Wielebna jest stara.
Ich Matka Wielebna! — Zanim zdążyła to wybadać, powiedział:
— Ja bynajmniej nie proponuję ci siebie za partnera. Nie ma w tym nic osobistego, jako że jesteś piękna i pociągająca. Lecz gdybyś została jedną z mych kobiet, to niektórzy młodzi ludzie mogliby uznać, że zbytnio zabiegam o przyjemności ciała, a za mało troszczę się o potrzeby plemienia. Oni nawet teraz podsłuchują nas i śledzą.
Ten mężczyzna waży swoje decyzje, pamięta o konsekwencjach — pomyślała.
— Są wśród moich młodych ludzi tacy, którzy osiągnęli wiek szaleństwa ducha — rzekł — Trzeba ich obłaskawić w tym okresie. Nie mogę im dawać poważniejszych powodów do rzucenia mi wyzwania. Ponieważ musiałbym ich okaleczać i zabijać. To nie jest właściwa droga dla przywódcy, jeśli można tego uniknąć z honorem. Posiadanie przywódcy, widzisz, jest to jedna z tych rzeczy, którymi różnią się ludzie od motłochu. Przywódca utrzymuje równość jednostek. Gdy jednostek jest zbyt mało, wtedy ludzie stają się znów motłochem.
Jego słowa, głębia ich świadomości, fakt, że mówił tyle do niej, co do tych, którzy ukradkiem podsłuchiwali, zmusiły ją do tego, żeby zrewidować swoją opinię o nim. Człowiek wielkiego formatu — pomyślała. — Gdzież on się nauczył takiej wewnętrznej równowagi?
— Prawo określające naszą formę wyboru przywódcy jest sprawiedliwym prawem — powiedział Stilgar. — Ale z tego nie wynika, że ludzie zawsze potrzebują sprawiedliwości. To, czego naprawdę teraz potrzebujemy, to czas na rozwój i rozkwit, na powiększenie terenu naszego działania.
Jakie jest jego pochodzenie? — zastanawiała się. — Skąd się bierze taka rasa?
— Stilgar, nie doceniałam cię — powiedziała.
— Tak podejrzewałem — rzekł.
— Najwyraźniej nie docenialiśmy się wzajemnie.
— Chciałbym, żeby to się skończyło — rzekł. — Chciałbym przyjaźni z tobą… i zaufania. Chciałbym tego wzajemnego szacunku, jaki wyrasta z serca, bez zbliżenia seksualnego.
— Rozumiem — powiedziała.
— Czy ufasz mi?
— Słyszę w tobie szczerość.
— Wśród nas — powiedział — Sajjadiny, nie będąc formalnymi przywódczyniami, zajmują szczególnie zaszczytną pozycję. One nauczają. Podtrzymują ducha bożego tutaj. — Dotknął swej piersi.
Teraz muszę wysondować tę tajemnicę Matki Wielebnej — pomyślała.
— Mówiłeś o waszej Matce Wielebnej… i słyszałam słowa o legendzie i proroctwie.
— Mówi się, że Bene Gesserit i jej potomek dzierżą klucz do naszej przyszłości — rzekł.
— Wierzysz, że ja nią jestem?
Obserwując jego twarz, myślała: młoda trzcina tak łatwo umiera. Początek jest porą wielkiego niebezpieczeństwa.
— My nie wiemy — powiedział.
Kiwnęła głową. Jest człowiekiem honoru — pomyślała. — Oczekuje ode mnie znaku, ale nie pomoże losowi zdradzając mi ten znak. Jessika odwiodła głowę, zapatrzyła się na basen w dole, na złotawe cienie, na purpurowe cienie, na drżenie powietrza z drobinami pyłu u wylotu ich jaskini. Jej umysł wypełniła nagle kocia ostrożność. Znała żargon Missionana Piotectiva, wiedziała, jak dostosować techniki legendy, lęki i nadzieje do swych nagłych potrzeb, ale wyczuwała tutaj dzikie zmiany… jakby ktoś przebywając wśród tych Fremenów skorzystał z legendy Missionara Protectiva.
Stilgar odchrząknął. Widziała, że się niecierpliwi, że dzień się kończy i ludzie czekają na zagrodzenie tego wylotu. Przyszedł czas na śmiałość z jej strony i zdała sobie sprawę, czego jej trzeba: pewnej dar al-hikman, pewnej szkoły przekładu, która by dała jej…
— Adab — szepnęła.
Poczuła jakby koziołkowanie swego umysłu. Zareagowała na to przyśpieszonym biciem serca. W całym szkoleniu Bene Gesserit nie istniało nic, co by miało taki sygnał rozpoznawczy. To mogła być tylko adab, władcza pamięć, która spada na człowieka sama z siebie. Poddała się jej, pozwalając płynąć słowom.
— Ibn qirtaiba — powiedziała — aż po miejsce, gdzie pył się kończy.
Wyciągnęła rękę spod szaty, widząc, jak Stilgarowi rozszerzają się oczy. Słyszała w tyle szelest szat.
— Widzę… Fremena nad księgą przypowieści — powiedziała uroczystym tonem — Czyta przed obliczem al-Lat, słońca, które on ujarzmia i któremu urąga. Czyta przed obliczem Sądu Sadus, a oto jego słowa:
Przeszło ją drżenie. Opuściła rękę. Z wnętrza groty odpowiedziało jej responsorium wyszeptane przez wiele głosów.
— Ich dzieła legły zburzone.
— Twe serce ogarnia boży płomień — dopowiedziała.
Teraz wszystko się toczy właściwym torem — przeszło jej przez myśl.
— Gorejący ogień boży — nadeszło responsorium.
— Twoje wrogi runą — powiedziała.
— Bi-lal kaifa — odpowiedzieli.
W nagłej ciszy Stilgar pokłonił się przed nią.
— Sajjadina — powiedział — Jeśli shai-hulud dopuści, możesz jeszcze przebyć głębię ducha i zostać Matką Wielebną.
Przebyć głębię ducha — pomyślała — Dziwny sposób na wyrażenie tego. Ale pasuje do żargonu bardzo dobrze. I zaznała cynicznej goryczy pop tym, co zrobiła. Nasza Missionaria Protectiva rzadko zawodzi. Przygotowano nam miejsce w tym pustkowiu. Modlitwa As-Salat wyciosała nam kryjówkę. Teraz… muszę grać rolę Aulii, Przyjaciółki Boga… Sajjadiny dla włóczęgów, których tak silnie urobiła wróżba naszej Bene Gesserit, że nawet swą najwyższą kapłankę zwą Matką Wielebną.
Paul stał przy Chani pośród cieni wewnętrznej komory. Ciągle czuł smak kęsa, którym go nakarmiła — mięso ptaka i ziarno zlepione przyprawowym miodem i owinięte w liść. Jedząc to uświadomił sobie, że jeszcze nigdy nie miał w ustach przyprawiowej esencji tak silnie skoncentrowanej i wtedy przeżył moment strachu. Wiedział, co ta esencja mogła w nim wywołać — „przyprawiową przemianę”, która popchnęłaby jego umysł ku wiecznej świadomości.
— Bi-la kaifa — wyszeptała Chani.
Spojrzał na nią, dostrzegając trwogę, z jaką Fremeni wydawali się przyjmować słowa jego matki. Jedynie mężczyzna zwany Dżamisem sprawiał wrażenie, że nie bierze udziału w ceremonii; trzymał się na uboczu z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
— Duy yakha hin mange — szepnęła Chani. — Duy punra hin mange. Mam dwoje oczu. Mam dwie stopy.
Chani wpatrzyła się w Paula z wyrazem zadziwienia. Paul zaczerpnął głęboko tchu próbując uśmierzyć burzę w duszy. Słowa matki nakładały się na działanie esencji przyprawowej i Paul czuł, jak jej głos wznosi się i opada w nim niczym buchające płomienie. W trakcie tego wszystkiego odnajdywał w niej ostrze cynizmu — znał ją tak dobrze! — lecz nic nie mogło powstrzymać tego czegoś, co rozpoczęło się od kęsa pożywienia.