Stilgar popatrzył na Jessikę i odezwał się cicho, ale takim głosem, by doszedł do krańców tłumu.
— Dżamis ma powody żywić urazę, Sajjadina. Twój syn go pokonał i…
— To był przypadek! — ryknął Dżamis. — W basenie Tuono działała siła nieczysta i zaraz to udowodnię!
— … i ja sam go pokonałem — ciągnął Stilgar. — On zamierza tym wyzwaniem tahaddi znowu dobrać się do mnie. Zbyt wiele brutalności jest w Dżamisie, by kiedykolwiek został dobrym przywódcą — zbyt wiele ghafla, szaleństwa. Usta swoje oddaje prawom, a serce, sarfa, odstępstwu. Nie, on nigdy nie zostanie dobrym przywódcą. Oszczędzałem go tak długo, bo przydaje się w walce jako takiej, ale kiedy ogarnia go ten krwawy amok, staje się niebezpieczny dla własnego plemienia.
— Stilgar-r-r-r! — ryknął Dżamis.
I Jessika przejrzała, co robi Stilgar — że próbuje rozwścieczyć Dżamisa, by przejąć wyzwanie od Paula. Stilgar stanął twarzą w twarz z Dżamisem i ponownie Jessika dosłyszała pojednawczą nutę w jego głosie.
— Dżamis, on jest zaledwie chłopcem. On jest…
— Ty sam nazwałeś go mężczyzną — powiedział Dżamis. — Jego matka twierdzi, że przeszedł przez gom dżabbar. Ma pełne ciało i nadmiar wody. Ci, co nieśli ich sakwę, mówią, że są w niej literjony wody. Literjony! A my ssiemy nasze kieszenie łowne, jak tylko pokaże się choćby lśnienie rosy.
Stilgar spojrzał na Jessikę.
— Czy to prawda? Czy w waszej sakwie jest woda?
— Tak.
— Literjony wody?
— Dwa literjony.
— Jakie jest przeznaczenie tego bogactwa?
Bogactwa? — pomyślała. Potrząsnęła głową, wyczuwając oziębłość w jego głosie.
— Tam, gdzie się urodziłam woda leciała z nieba i płynęła przez ziemię szerokimi rzekami — powiedziała — Były tam oceany wody tak rozległe, że nie widziało się drugiego brzegu. Nie jestem przeszkolona w waszym reżimie wody. Nigdy przedtem nie musiałam o niej myśleć w ten sposób.
Dokoła rozległo się zdławione westchnienie.
— Woda leciała z nieba… płynęła przez ziemię.
— Czy wiedziałaś, że wśród nas znajdują się tacy, którzy w wypadku doznali uszkodzenia kieszeni łownej i będą w ciężkich tarapatach, nim osiągniemy cel tej nocy?
— Skąd miałam wiedzieć? — Jessika pokręciła głową — Jeśli są w potrzebie daj im wodę z naszej sakwy.
— Czy takie było przeznaczenie tego bogactwa?
— Przeznaczyłam je do ratowania życia — powiedziała.
— Przyjmujemy zatem twoje błogosławieństwo, Sajjadma.
— Nie przekupisz nas wodą — warknął Dżamis — Ani nie rozzłościsz mnie na siebie, Stilgar. Widzę, że starasz się mnie zmusić, abym ci rzucił wyzwanie, zanim udowodnię moje słowa.
Stilgai popatrzył Dżamisowi prosto w oczy.
— Czy jesteś zdecydowany wymusić tę walkę z dzieckiem, Dżamisie?
Głos jego był cichy, jadowity.
— Ona musi mieć orędownika.
— Nawet mimo tego, że ma moją rękojmię?
— Przywołuję prawa amtal — powiedział Dżamis — To mój przywilej.
Stilgar kiwnął głową.
— Zatem jeśli chłopiec cię nie wypatroszy, odpowiesz potem przed moim nożem.
— Nie możecie tego zrobić — powiedziała Jessika — Paul jest zaledwie…
— Nie wolno ci się mieszać, Sajjadina — rzekł Stilgar — Och, ja wiem, że dasz mi radę, a przeto dasz radę każdemu z nas, ale nie dasz rady nam wszystkim naraz. To musi nastąpić, to jest prawo amtal.
Jessika zamilkła, patrząc na niego w zielonym świetle kul świętojańskich, na fanatyczną zawziętość, która zmieniła mu rysy twarzy. Przeniosła wzrok na Dżamisa i dojrzawszy wyraz głębokiej zadumy na jego czole pomyślała: Powinnam to była wcześniej zauważyć. On chorobliwie medytuje. Jest milczkiem, z tych, co zjadają się od środka. Powinnam się była tego spodziewać.
— Jeżeli skrzywdzisz mego syna — powiedziała — będziesz miał ze mną do czynienia. Wyzywam się już teraz. Potnę cię na takie kawałki…
— Matko.
Paul wysunął się do przodu, dotknął jej rękawa.
— Być może kiedy wytłumaczę Dżamisowi, w jaki sposób…
— Wytłumaczę! — powiedział Dżamis.
Paul zamilkł wpatrując się w niego. Nie czuł przed nim strachu. Ruchy Dżamisa wydawały się ociężałe, no i padł tak łatwo w ich nocnym starciu na piasku. Lecz Paul nadal wyczuwał kipiel współzależności w tej jaskini, nadal pamiętał prorocze wizje swego ciała z nożem w piersi. Tak niewiele było dlań dróg ucieczki w tej wizji.
— Sajjadina — powiedział Stilgar — musisz teraz odejść tam…
— Przestań nazywać ją Sajjadina — przerwał mu Dżamis — To się dopiero okaże. No i zna naszą modlitwę! I co z tego? U nas zna ją każde dziecko.
Dość tego gadania. — myślała Jessika — Mam klucz do niego. Mogłabym go porazić jednym słowem. — Poczuła rozterkę. — Nie mogę jednak zatrzymać ich wszystkich.
— Zatem odpowiesz przede mną — powiedziała, strojąc swój głos w zawiłej, kwilącej kadencji, urwanej gwałtownie.
Dżamis wlepił w nią oczy z widocznym przestrachem.
— Zapoznam cię z cierpieniem — powiedziała z tą samą intonacją — Pamiętaj o tym podczas walki. Zapoznasz się z cierpieniem, przy którym gom dżabbar wydaje się wspomnieniem szczęścia. Będziesz się wił całym swoim…
— Próbuje rzucać na mnie urok! — wykrztusił Dżamis. Podniósł do ucha prawą zaciśniętą pieść.
— Przywołuje ją do milczenia!
— Niech się zatem tak stanie — rzekł Stilgar. Rzucił ostrzegawcze spojrzenie na Jessikę — Jeśli znowu przemówisz, Sajjadma, uznamy, że to twoje czary i zostaniesz stracona.
Skinął jej głową, by się cofnęła. Jessika poczuła dotknięcie rąk, które ją odciągały, pomagały jej wycofać się, i odnosiła wrażenie, że nie są one nieżyczliwe. Zobaczyła, jak odsuwają Paula od ciżby, dostrzegła elfią twarzyczkę Chani szepczącej mu cos do ucha i kiwnięcie jej głowy w stronę Dżamisa. Wewnątrz oddziału utworzył się krąg. Przyniesiono więcej kul świętojańskich i wszystkie nastawiono na żółte widmo. Dżamis wstąpił w krąg, wyśliznął się z burnusa i rzucił go komuś z tłumu. Stanął w matowoszarej gładzi filtrfraka, klejonego i poznaczonego łatami i zakładkami. Na moment sięgnął ustami do ramienia i napił się z wodowodu kieszeni łownej. Natychmiast się wyprostował, zrolował i odłączył filtrfrak i podał go ostrożnie najbliższemu w gromadzie. Stał nieruchomo, odziany w przepaskę biodrową i rodzaj obcisłych skarpet z jakiejś tkaniny i czekał z krysnożem w prawej dłoni.
Jessika zobaczyła, jak dziewczyna — dziecko, Chani, pomaga Paulowi, jak wciska mu w dłoń rękojeść krysnoża, patrzyła, jak Paul ujmując nóż, próbuje jego ciężaru i wyważenia. I uprzytomniła sobie, że Paul przeszedł szkolenie prana i bindu, woli i włókna, że nauczył się walczyć w morderczej szkole, a jego nauczycielami byli tacy ludzie, jak Duncan Idaho i Guney Halleck, ludzie, którzy byli żywą legendą. Chłopiec znał wyrafinowane metody Bene Gesserit, wydawało się, że jest zwinny i pewny siebie. Ale ma dopięło piętnaście lat — myślała. — I jeśli bez tarczy. Musi ich powstrzymać. Musi być jakiś sposób na to, by… Podniosła oczy, zobaczyła, że Stilgar ją obserwuje.
— Nie możesz ich powstrzymać. — powiedział — Nie wolno ci się odezwać.
Położyła dłoń na ustach i pomyślała: Zaszczepiłam strach w duszy Dżamisa. To nieco zwolni jego reakcje… być może. Gdybym tylko umiała się modlić, prawdziwie modlić.