Выбрать главу

— Jesteś Paul Muad’Dib — rzekł Stilgar.

Zaś Paul pomyślał: Tego nie było w żadnej z moich wizji. Zrobiłem coś innego. Ale czuł, że nadal ze wszystkich stron otacza go otchłań. Ponownie szmer aprobaty przeszedł przez oddział, ludzie zwracali się jeden do drugiego:

— Rozum i siła… czegóż trzeba więcej… To jest na pewno legenda… Lisan al-Gaib… Lisan al-Gaib…

— Opowiem ci coś o twoim nowym imieniu — rzekł Stilgar. — Cieszy nas twój wybór. Muad’Dib jest mądry na sposób pustyni. Muad’Dib wytwarza swoją własną wodę. Muad’Dib kryje się przed słońcem, a podróżuje chłodną nocą. Muad’Dib jest płodny i rozmnaża się po całej krainie. Muad’Diba nazywamy „instruktorem chłopców”. To potężna podstawa do zbudowania życia, Paulu Muad’Dibie, który jesteś Usulem pośród nas. Witamy cię.

Stilgar dotknął dłonią czoła Paula, cofnął rękę, objął go i wyszeptał:

— Usul.

Kiedy Stilgar go puścił, ktoś inny z oddziału objął Paula, powtarzając jego nowe grupowe imię. I przekazywanego sobie z objęć w objęcia w oddziale, a on wsłuchiwał się w głosy i barwy tonów:

— Usul… Usul… Usul…

Niektórych potrafił już rozpoznać po imieniu. Była tam również Chani, która obejmując go i wypowiadając jego imię przytuliła do niego policzek. Na koniec Paul znowu stanął przed Stilgarem, który powiedział:

— Teraz jesteś naszym bratem w Ichwan Bedwine. — Rysy mu stężały, głos zabrzmiał rozkazująco. — A teraz, Paulu Muad’Dibie, doprowadź do porządku swój filtrfrak. — Spojrzał na Chani. — Chani! Jeszcze nie widziałem tak kiepsko dopasowanych wtyków nosowych jak u Paula Muad’Diba! Chyba ci już poleciłem, żebyś o niego zadbała.

— Nie mam przyborów, Stil — powiedziała. — Są po Dżamisie, oczywiście, ale…

— Dość tego!

— Więc oddam jeden ze swoich — rzekła. Poradzę sobie z jednym do…

— Nie oddasz — odparł Stilgar. — Wiem, że są u nas wtyki zapasowe. Co się z nimi dzieje? Czy jesteśmy jednym oddziałem, czy bandą dzikusów?

Wyciągnęły się ręce oferując twarde, włókniste, małe przedmioty. Stilgar wybrał cztery i wręczył Chani.

— Dopasuj je Usulowi i Sajjadinie.

— Co z wodą, Stil? Co z literjonami w ich sakwie? — doleciał z tyłu głos.

— Wiem o twojej potrzebie, Farok — powiedział Stilgar. Zerknął na Jessikę. Kiwnęła mu głową.

— Napocznij jeden dla tych, którzy potrzebują. Wodmistrz… gdzie jest wodmistrz? Ach, Szimum, zajmij się odmierzaniem wody według potrzeb. Niezbędne minimum i nic ponad to. Ta woda jest wianem należącym do Sajjadiny i zostanie wypłacona w siczy po stawkach polowych minus cena opakowania.

— Jakie są stawki polowe? — zapytała Jessika.

— Dziesięć do jednego — powiedział Stilgar.

— Ależ…

— To mądra zasada, jak się przekonasz — rzekł Stilgar.

Na tyłach oddziału rozległ się szelest szat, kiedy ludzie zgłaszali się po przydział wody. Stilgar wzniósł rękę i zrobiło się cicho.

— Co do Dżamisa — powiedział. — Nakazuję pełny ceremoniał. Dżamis był naszym towarzyszem i bratem w Ichwan Bedwine. Nie odejdziemy bez oddania czci należnej temu, kto wyzwaniem tahaddi odkrył przed nami nasz los. Przywołuję do ceremonii… o zachodzie słońca, kiedy okryje go ciemność.

Słuchając tych słów Paul uświadomił sobie, że jeszcze raz pogrążył się w otchłani… ślepego czasu. Żadna przeszłość nie absorbowała jego przyszłości w umyśle… tyle że… tyle że… nadal wyczuwał powiewający zielono — czarny sztandar Atrydów… gdzieś przed sobą… nadal widział krwawe miecze dżihad i fanatyczne legiony. Tego nie będzie — powiedział do siebie. — Nie dopuszczę do tego.

Bóg stworzył Arrakis, by ćwiczyć wiernych.

z „Mądrości Muad’Diba” księżniczki Irulan

W ciszy jaskini Jessika słyszała zgrzyt piasku na skale pod ludzkimi stopami, dalekie ptasie nawoływania, które, jak Stilgar powiedział, były sygnałem jego czatowników. Usunięto z wylotów jaskini ogromne plastikowe kaptury grodzi. Widziała pochód wieczornych cieni za skalnym progiem przed sobą, a za nim otwarty basen. Czuła, jak opuszcza ich światło dnia, czuła to w suchym upale i w cieniach. Wiedziała, że jej przeszkolona świadomość da jej niebawem to, co Fremeni najwyraźniej posiadali sami z siebie — zdolność wyczuwania najlżejszej nawet zmiany wilgotności powietrza. Jakże uwijali się z dopasowywaniem filtrfraków, kiedy otwarto jaskinię. W głębi groty ktoś zaczął wyśpiewywać:

Ima trava okolo! I korenja okolo!

Jessika przetłumaczyła to w myśli: „To są popioły! A to są korzenie!” Zaczynała się ceremonia pogrzebowa Dżamisa. Jessika wyjrzała na arrakański zachód słońca, na spiętrzone pokłady kolorów na niebie. Noc zaczęła już rzucać cienie wzdłuż odległych skał i wydm.

A jednak upał nie ustępował. Upał skierował jej myśli ku wodzie i pewnej obserwacji, która poczyniła — że tych wszystkich ludzi udało się przyzwyczaić do odczuwania pragnienia tylko w określonych porach.

Pragnienie.

Pamiętała oświetlone blaskiem księżyca fale na Kaladanie, zarzucające białe szaty na skały… i wiatr brzemienny wilgocią. Podmuch, który muskał teraz jej szaty, palił połacie skóry na policzkach i czole. Nowe wtyki nosowe uwierały ją i Jessika stwierdziła, że obecność rurki odzyskującej wilgoć oddechu biegnącej po twarzy w dół do filtrfraka też ją denerwuje. Sam frak był jak parnik. „Frak będzie dla ciebie znośniejszy, kiedy przestawisz się na niższą zawartość wody w ciele” — powiedział Stilgar. Wiedziała, że miał rację, co jednak nie czyniło obecnej chwili znośniejszą. Podświadoma troska o wodę obciążała psychicznie. Nie — poprawiła się — to jest troska o wilgoć. Czyli sprawa subtelniejsza i głębsza. Usłyszała zbliżające się kroki. Odwróciła się i zobaczyła Paula wyłaniającego się z czeluści jaskini, a za nim twarz elfa depczącej mu po piętach Chani. Jeszcze jedna sprawa — pomyślała Jessika. — Trzeba uczulić Paula na ich kobiety. Żadna z tych pustynnych kobiet nie nadaje się na żonę dla księcia. Na konkubinę, i owszem, ale nie na żonę. Z kolei zastanowiła się nad sobą. Czyżbym zaraziła się od niego myślami? I dostrzegła, jak doskonale została uwarunkowana. Potrafię myśleć o małżeńskich potrzebach królewskiego rodu nie biorąc pod uwagę własnego konkubinatu. Ale ja… byłam więcej niż konkubiną.

— Matko.

Paul stanął przed nią. Tuż za nim Chani.

— Matko, czy wiesz, co oni robią tam w głębi?

Jessika spojrzała na ciemne plamy jego oczu wyglądających z kaptura.

— Chyba tak.

— Chani mi pokazała… ponieważ ja powinienem to widzieć i dać… zgodę na ważenie wody.

Jessika popatrzyła na Chani.

— Oni odzyskują wodę Dżamisa — powiedziała Chani, a jej cienki głos zabrzmiał nosowo z powodu wtyków. — Takie jest prawo. Ciało należy do człowieka, zaś jego woda należy do plemienia… pojedynek jest wyjątkiem.

— Mówią, że to moja woda — powiedział Paul.

Jessikę zastanowiło, dlaczego ich słowa obudziły w niej znienacka czujność i podejrzliwość.

— Woda pojedynku należy do zwycięzcy — powiedziała Chani. — To dlatego, że musicie walczyć bez filrfraków. Zwycięzcy trzeba oddać wodę, którą traci w czasie walki.