Выбрать главу

Dorota Terakowska

Dobry adres to człowiek

© 2004

Jestem z bloków

I wcale się nie wstydzę, choć pewna piosenkarka miała dziennikarzom za złe, że ujawnili jej blokowe mieszkanie. A ja po prostu wiem, że tak zwany dobry adres to człowiek, nie ulica.

Jestem z bloków i choć mam wiele okazji, by to zmienić – nie korzystam. Przeliczam w myślach czas, który zmarnuję na przeprowadzki i pilnowanie robotników (jak i gdzie położą te cholerne kafelki? Zwalą mi przez pomyłkę ścianę nośną?), potem przeliczam to na ilość nie przeczytanych (lub nie napisanych) książek – i mi żal. Więc jestem z bloków, ale jakoś żadna z moich córek nie jest blokersem, bo jedna jest dziennikarką, druga reżyserką filmową, a obie mają w głowie tyle, ile trzeba, i ani im, ani mnie niczego nie przybędzie, jeśli przeprowadzimy się do apartamentów z portierami. Ba, gdybym nie była z bloków i moje pole widzenia ograniczone byłoby przez portiera, ochroniarzy i super-ekstra-ultraeleganckich sąsiadów, to nie powstałaby żadna z moich powieści, bo nie miałabym o czym pisać. Ominęłoby mnie mnóstwo ważnych obserwacji.

Więc jestem z bloków, a mieszkanie w nich ma swoje odrębne uroki. Oto dzwonek, zerkam w wizjer, w wizjerze sąsiadka w różowej podomce i lokówkach (w apartamentowcu byłaby w dresie od Armaniego, ale w środku taka sama):

– Pani wie, że na drzwiach windy ktoś brzydko o pani napisał?

– Taaa? – mówię z zaciekawieniem i stukając klapkami, schodzę dwa piętra niżej.

Faktycznie. Na drzwiach windy czarnym sprejem stoi jak byk: Tyrakowska to gupia k…

– Ho! Ho! – mruczę w zadumie.

– I co? – pyta sąsiadka, a w jej oku błyska drobna iskierka satysfakcji. – Teraz musi pani wziąć wiadro z wodą, szczotkę i zmywać. Ale zwykłą wodą może nie puścić. Najlepszy rozpuszczalnik. Pożyczyć?

– A to dlaczego? – pytam zdziwiona. – Nie nazywam się Tyrakowska, tylko Te. Nie jestem ani k…, ani gupia, ani nawet głupia. Ja bym powiedziała, że jestem niegłupia. Wnosząc z byków, napisały to małolaty mające kłopot z przejściem z klasy szóstej do siódmej i pewnie te same, które przeganiam, gdy na naszych elewacjach smarują kiepskie graffiti. Ten napis dużo mówi o tych, który go wysmażyli, a o mnie nic.

– Ale inni będą to czytać – mówi niepewnie sąsiadka.

– Niech im wyjdzie na zdrowie – uśmiecham się. – Za każdym razem będą musieli pomyśleć, czy jest to prawda.

Tym razem w oczach sąsiadki widzę niezrozumienie, a nawet niechęć. Po pierwsze, ona chętnie by mnie widziała, jak zmagam się przy windzie z tym wiadrem, szczotką lub rozpuszczalnikiem. Po drugie, ona naprawdę nie rozumie, dlaczego ja gwiżdżę na ten napis. Wybucham śmiechem, bo przypominam sobie ośmioletnią Małgosię, moją córkę, dokładnie sprzed lat dwudziestu dwóch.

– Mamo, Aśka wysmarowała kredą na chodniku, że Szumowska jest gupia. Musimy to zmazać!

– Dlaczego? Ten napis zmusi innych do pomyślenia, jak to z tobą jest: jesteś głupia czy nie? Moim zdaniem nie. I liczy się też to, co sama o sobie myślisz, twój własny rachunek sumienia, a nie tylko ocena innych. Oni mogą się mylić.

Przypominam sobie reportaż o selekcjonerkach z modnych warszawskich klubów. Wpuszczą cię lub nie i nigdy nie wiesz dlaczego. I czujesz się gorsza, choć dla selekcjonerki ważne są nieistotne drobiazgi: kolor twojej sukienki i kredki do ust, wyraz twojej twarzy, twój partner, który akurat był w koszuli w kratę, a nie w paseczki. A ty na przykład piszesz pracę magisterską lub doktorat, wczoraj wymyśliłaś świetne usprawnienie w pracy albo po prostu mądrze wychowujesz dziecko. Więc dlaczego czujesz się gorsza, zamiast wybuchnąć śmiechem, zadumać się nad powierzchownością, z jaką oceniają nas bliźni, i iść do innej knajpy? Znam pewną ładną dziewczynę, która nie spała Mika nocy, bo dotarło do niej, co mówią o niej znajomi. „Awansowała w pracy, bo wiadomo… Ona i szef…”

– Przecież to nieprawda! – krzyczy z żalem dziewczyna.

– Czemu cierpisz na bezsenność, skoro to nieprawda? Zamieniaj łóżko w łoże tortur, jeśli znajomi powiedzą coś trafnego, czego o sobie nie wiedziałaś. Ale jeżeli nie mają racji, to niech senne koszmary dręczą ich, a nie ciebie!

– No, ale mówią o mnie źle – powtarza ona.

– Świat scala zarówno miłość bliźniego, jak i wszystko złe, co bliźni robią sobie nawzajem. Codziennie, idąc do domu, czytam na drzwiach windy Tyrakowska jest gupia k… i w efekcie codziennie mam okazję powiedzieć głośno tym drzwiom: – A nieprawda! – Wiesz, jakie to miłe? – pytam. Nigdy nie wiadomo, co umocni poczucie naszej wartości. Najlepiej, jeśli jest to coś, co w zamierzeniu miało nam zniszczyć samopoczucie…

Dwanaście szarych garniturów

Być kobietą nie jest łatwo, jest to sprawa odpowiedzialna, wyrazista i na ogół (z małymi wyjątkami) ostateczna. A mężczyzna po prostu sobie jest, bez specjalnego wysiłku.

Kobietą zostaje się w sposób zdecydowany, barwny i niemal w minutę: pewnego dnia, w wieku jedenastu lub trzynastu lat, pojawia się miesiączka i wątpliwości pryskają. U facetów proces stawania się mężczyzną rozkłada się w czasie i mogą jeszcze odkręcić coś w tę czy w tamtą stronę. Proces utraty części kobiecości też jest ostateczny: nagle już nie są potrzebne podpaski i nie urodzi się żadne dziecko. U faceta rozkłada się to na długie lata, a niektórzy są męscy niemal do setki, jak Sean Connery. Nawet śmierć w przypadku kobiet jest nieodwołalna, a pewnym mężczyznom, historycznie rzecz ujmując, udało się zmartwychwstać. Zwróćcie uwagę na łatwość, z jaką kobieta może przebrać się za faceta: ostrzyże się najeża, zrezygnuje z makijażu, włoży garnitur. Aby mężczyzna przebrał się za kobietę, musi w to włożyć mnóstwo wysiłku, który da i tak wątpliwe efekty (patrz Dustin Hoffman i Tootsie).

Ale najgorsza jest sytuacja – jakże częsta! – gdy wątpliwości budzi przebranie się kobiety za kobietę. Mężczyznom bowiem nie szkodzi żelazne prawo mody, czyli sztuka naśladownictwa. Rozejrzyjcie się wokół, na bankiecie, w knajpie, w teatrze, a nawet na ulicy czy w pociągu Intercity: wszędzie grasują stada identycznych mężczyzn. Te same garnitury, T-shirty i dżinsy, takie same fraki lub smokingi, a nawet modele komórek, teczki i samochody. I co? I nic. A ile sensacji wzbudzają dwie znane kobiety, które pojawią się publicznie w identycznych sukienkach…?

Być kobietą nie jest łatwo, a mogłoby to nie być trudne, gdybyśmy wzbudziły w sobie trochę przekory. Do dziś pamiętam imieniny sprzed lat u jednego z przyjaciół: wchodzę i widzę dwanaście skwaszonych kobiet w dwunastu szarych garniturach. Wszystkie garnitury prosto z drogich salonów mody. „Dzień dobry” – mówię z radosnym uśmiechem, stając naprzeciw w ciemnozielonych spodniach i żakiecie w stylu Mao. I już wiem: czytamy te same kolorowe czasopisma, ale robimy z nich różny użytek. One bez mrugnięcia powieką kupują szare garnitury, bo pisali, że są modne. Ja wiem, że skoro pisali, to trzeba kupić coś, co będzie modne, ale ciut inne. Dawno temu, w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia w jedynym wówczas modnym kolorowym piśmie pisali, że wszystko ma być żółte. I pewnego dnia w telewizyjnym Studio 2, gdzie równocześnie pojawiały się wszystkie ówczesne prezenterki, zażółciło się tak, że widzów rozbolały oczy. Kamery wychwyciły ogłupiałe i bolesne spojrzenia tych skądinąd ładnych dziewczyn, ale nikt nie skomentował wpadki, bo komentarze czytało się wtedy z kartek, a w scenariuszu nie przewidziano, że zamiast żywych kobiet pojawią się żółtka w pustych wydmuszkach.

Lubię sobie wpaść na internetowe błogi i zobaczyć, co gra w psychice młodych dziewcząt. Jedna z nich zwierzyła się niedawno z powagą: „Na przystanku tramwajowym przy Nowym Świecie stała piękna dziewczyna w butach o zaokrąglonym nosku. Od razu wiedziałam, że z prowincji, bo nosi się tylko w szpic, przecież pisali… I całą jej urodę szlag trafił przez buty”. Nie trafił, spokojnie… Inna skleciła kolejną złotą myśclass="underline" „Pisali, że dziś już nie są modne hipermarkety, tylko malutkie sklepiki. Przestaję robić zakupy w Hypernovej”. A ja wręcz przeciwnie: niemal od zawsze mam ulubiony osiedlowy sklepik (ulubiony, bo blisko), ale gdy robię zakupy na cały tydzień, to jadę do hipermarketu, bo wszystko, czego potrzebuję, kupię w jednym miejscu. I nie będę się katować malutkim sklepikiem, bo pisali…